Dnia 28 grudnia 1946 r. w Lublinie, sędzia śledczy IV rejonu Sądu Okręgowego w Lublinie z siedzibą w Lublinie, w osobie sędziego A. Kowalskiego, przesłuchał niżej wymienionego w charakterze świadka. Po uprzedzeniu świadka o odpowiedzialności karnej za fałszywe zeznania i o treści art. 107 kpk oraz o znaczeniu przysięgi, sędzia odebrał od niego przysięgę na zasadzie art. 115 kpk, po czym świadek zeznał, co następuje:
Imię i nazwisko | Halina Roszkowska |
Wiek | 35 lat |
Imiona rodziców | Józef i Zofia |
Miejsce zamieszkania | Lublin, ul. Karmelicka 2 m. 5 |
Zajęcie | bez zajęcia |
Wyznanie | rzymskokatolickie |
Karalność | niekarana |
Stosunek do stron | obca |
Do Oświęcimia zostałam przywieziona z Zamku Lubelskiego 10 listopada 1942 r. W Oświęcimiu przebywałam do 18 stycznia 1945 r., tj. do ewakuacji obozu. Przez cały czas przebywałam w Brzezince.
Marię Mandl znam dobrze. Przezywano ją „Mandelką”. Była komendantką obozu kobiecego. Przeciętnie w obozie w Brzezince było 30–35 tys. kobiet różnych narodowości. Na początku lutego 1943 r. odbyła się generalna selekcja całego obozu, zarządzona przez władze obozu kobiecego. Został zarządzony apel poranny o godz. 4.00–5.00 rano i wszystkie kobiety, nawet chore ze szpitala – na noszach, musiały się na nim zjawić. Z miejscowych władz w apelu tym wzięli udział: komendantka Mandl, Drechsler [Drechsel] („Drechslerka”), Tauber, Hasse, Hössler – wszyscy uczestniczyli w „sortowaniu”, [czyli] w selekcji kobiet.
Wspomnianego dnia trzymano nas bez jedzenia. Po uprzednim wyprowadzeniu z obozu na pole do [godz.] 4.00–5.00 po południu i w obecności „Mandelki” trwało dziesiątkowanie całego obozu. „Mandelka” stała ze szpicrutą i wraz z pomocnicami wybierała z szeregów co dziesiątą kobietę. [Wytypowane] od razu odchodziły na bok i zaraz były kierowane do bloku 25., zwanego „blokiem śmierci”. Był on oddzielony drutami od pozostałych bloków. Zabrane do bloku 25. kobiety przebywały tam po kilka dni, po czym zajeżdżały auta i zabierały wszystkie znajdujące się tam więźniarki do krematorium. Było szereg wypadków, iż kobiety umierały z przestrachu na bloku 25. jeszcze przed zabraniem transportu do krematorium. Zwłoki zabierano również z żywymi kobietami. Wiele kobiet broniło się przed wywiezieniem do krematorium i były wówczas bardzo bite i kopane przez komendantkę Mandl oraz jej pomocnice, które wymieniłam wyżej. Tauber był mężczyzną i on był najokrutniejszy, był postrachem całego obozu. Na imię miał Anton. Ile kobiet zabrano do bloku 25. po dziesiątkowaniu, nie mogę określić.
Następnie wybierano co pewien czas, mniej więcej raz na tydzień, czasem nawet jeszcze częściej, w zależności od humoru Niemców. Podczas apelu [wskazywano] słabsze i chore kobiety, z opuchniętymi nogami oraz wyrzutami na twarzy i ciele, i kierowano je do bloku 25., a stamtąd bardzo często jeszcze tego samego dnia wieczorem odwożono je autami do krematorium.
Najbardziej znęcano się nad Żydówkami, niemniej jednak bardzo cierpiały kobiety wszystkich narodowości. Zdarzały się wypadki, że słabsze duchem i mniej odporne szły dobrowolnie „na druty”, które były pod wysokim napięciem, tak że [kobiety te] znajdowały od razu śmierć na drutach. Jako przykład znęcania się Taubera i innych podaję, iż pewnego razu na apelu, zdaje się w 1943 r., widziałam, jak młoda, 16-letnia Cyganka uciekła z bloku 25. i stanęła między nami na apelu. Po chwili nadszedł Tauber, który sprawdziwszy stan bloku 25., począł szukać Cyganki między nami i [ją] odnalazł. Wyciągnął ją z szeregu i począł ją bić kijem grubości ręki, ciągnąć ją w stronę bloku 25., kopiąc ją jednocześnie w okolice żołądka. Do bloku 25. od miejsca zbiórki apelowej mogło być 300–400 kroków i blok ten był dobrze widoczny. Tauber tak znęcał się nad Cyganką, że nie doszła do bloku 25., bo zabił ją po drodze.
Niezależnie od wspomnianych faktów zabierano wiele kobiet do bloku 25. wprost z innych bloków albo też ze szpitala. Na blokach selekcja odbywała się w ten sposób, że nie pozwalano nam z nich wychodzić, po czym przychodziła „Mandelka” wraz z Tauberem i swymi pomocnicami, my wszystkie musiałyśmy rozbierać się do naga, a następnie wybierano masami „na oko”. Zdarzało się, że zabierano do krematorium całymi blokami, nie zważając, czy kobiety są zdrowe, czy też chore. Zabierano masowo z tzw. rewirów (tj. szpitala), w których leżały po trzy–cztery kobiety na jednym łóżku, a łóżek było do kilkudziesięciu, a nawet do stu. Zabierano do 300–400 kobiet, w zależności od tego, ile znajdowało się w chwili tzw. komisji na bloku.
Maria Mandl była w wieku ok. 30–40 lat, bardzo przystojna, wysoka blondynka i o ile była urodziwa, [o tyle] w ogóle niedobra. Była to sadystka, znęcała się z błahych powodów, a i bez powodów niejednokrotnie biła więźniarki po twarzy oraz kopała, przeważnie w brzuch.
Pozostałe pomocnice były tak samo zwyrodniałe jak i Mandl. Ja sama pewnego razu źle się czułam i uciekłam z pracy. Spotkała mnie na terenie obozu Hasse i uderzyła mnie w twarz, a gdy się przewróciłam, zaczęła mnie bić i kopać w brzuch. Kiedy później zawlokłam się do bloku, dziewczęta nie mogły mnie poznać, bo byłam tak zmieniona i ubrudzona błotem.
Wszystkie więźniarki żyły w wiecznym strachu i obawie przed zabraniem do bloku 25. Dla zabawy i sportu niejednokrotnie prowadzono nas pod ten niego, trzymano tam po kilka, a nawet kilkanaście godzin i na naszych oczach bito i kopano kobiety z tego bloku, leżące na wpół żywe na podwórzu, popuchnięte. Ponadto blok 25. był z reguły przeładowany i wiele kobiet przebywało na podwórzu. Było tam w ogóle niemożliwe powietrze, robactwo i brud tak ogromny, że wiele kobiet wolało nie wchodzić do bloku i marznąć na podwórzu, nawet w zimowych miesiącach. Gdy nas jako widzów trzymano przed blokiem 25., grożono nam, że i nas to czeka, o ile będziemy uciekały z pracy.
SS-mani byli przeważnie w stanie nietrzeźwym, byli oni sami przy selekcjach kobiet przeznaczonych do krematorium, a na terenie krematorium znęcali się nad wybranymi kobietami. Ponadto kazali im wszystkim rozbierać się do naga, poza tym wybierali najładniejsze i najzgrabniejsze, wyprawiając najohydniejsze zabawy przed samym wysłaniem do pieca. Największe katusze przechodziły młode Żydówki, które zabierano często wprost z transportu do pieca, a przedtem odbierano im wszystkie kosztowności i ubrania. Po zagazowaniu wyjmowano trupom złote zęby.
W 1944 r. transporty szły prawie codziennie i niejednokrotnie zabierano wszystkich do pieców całymi tysiącami. Piece paliły się bez przerwy, dniami i nocami. W transportach przybywało po 5000 osób i więcej. Czasem dziennie przybywało po kilka transportów. W obozie było ogólnie wiadomo, że do pieców i do specjalnie kopanych dołów wrzucano dzieci żywcem. Układano przy dołach i w nich stosy drewna i podpalano znajdujących się w dołach żywych i umarłych (zagazowanych). Doły te wykopano, ponieważ w krematoriach nie mogli pomieścić wszystkich zagazowanych.
Dodaję, iż wyszukiwano powodów, ażeby nas zgnębić. Na przykład w zimie komendantka Mandl podczas apelu kazała wszystkim rozebrać się do naga i sprawdzała, ile kto ma na sobie swetrów, trzymając nas czasem po kilka godzin na mrozie. Gdy znalazła na kimś sweter, zabierała go, a następnie znęcała się, bijąc i kopiąc te kobiety, które posiadały swetry. Nie wolno było bowiem nosić żadnego ubrania poza pasiakami. Ubrania zezwolono nam nosić później – pod koniec, względnie w połowie 1944 r.
Więźniarkom trochę się poprawiło dopiero pod koniec 1944 r., gdy Niemcy byli w gorszych warunkach na frontach. Zaznaczam, że początki obozu były najgorsze. Po przywiezieniu transportu do Oświęcimia rozbierano [nowo przybyłe], zabierano wszystkie ubrania, po czym ścinano włosy z głowy i ogólnie golono, następnie kierowano wszystkie kobiety do łaźni, wydając rozkaz, aby wejść na najwyższy schodek. Puszczano równocześnie gorącą parę. Kobiety słabsze, chore nie mogły wejść wysoko. Wówczas SS-mani, dotykając ciała gorącymi rozpalonymi żelazami, popychali kobiety na wyższe schodki. Odbywały się wówczas krzyki bólu i rozpaczy. SS-mani byli niewrażliwi na ból krzyczących i ze śmiechem w dalszym ciągu wykonywali swoje „zabawy”.
Samo zakwaterowanie kobiet w blokach i rewirach (szpitalach) było okropne. Prycze były trzypiętrowe, niskie i brudne. Bez światła mieszkałyśmy i po tysiąc osób w bloku. Poza tym było masę szczurów. Zdarzały się wypadki, że szczury spadały z górnych prycz, a po nocy więźniarki miały odgryzione nosy, uszy bądź kawałki policzka. Koje mogły zasadniczo pomieścić cztery osoby, a spało na nich po 8–12 kobiet.
Gdybym zobaczyła znów „Mandelkę” lub którąkolwiek z jej pomocnic, na pewno odżyłoby w mej pamięci wiele faktów zbrodniczej działalności komendantki i całej obsługi niemieckiej.
Wyjaśniam, że obóz w Brzezince był jednym z podobozów Oświęcimia i podlegał ogólnemu dowództwu Oświęcimia. Nazwiska Rudolf Höß sobie nie przypominam. Być może gdybym go zobaczyła, poznałabym go. Nie mogę przeto nic powiedzieć o działalności zbrodniczej Rudolfa Hößa.