TADEUSZ HOŁUJ

Szósty dzień rozprawy, 17 marca 1947 r.

(Po przerwie).

Obecni jak w poprzednim dniu.

Przewodniczący: Wznawiam posiedzenie Najwyższego Trybunału Narodowego w sprawie przeciwko Rudolfowi Hößowi. Proszę sprowadzić świadka Hołuja.

Świadek podał co do swej osoby: Tadeusz Hołuj, literat, stanu wolnego, wyznania rzymskokatolickiego, w stosunku do stron obcy.

Przewodniczący: Jakie wnioski są co do trybu przesłuchania świadka?

Prokurator Siewierski: Zwalniamy świadka z przysięgi.

Adwokat Umbreit: Zwalniamy.

Przewodniczący: Za zgodą stron Trybunał postanowił zwolnić świadka z przysięgi. Upominam świadka o obowiązku zeznawania prawdy i o odpowiedzialności karnej za fałszywe zeznania.

Proszę powiedzieć, w jakich okolicznościach świadek znalazł się w Oświęcimiu, w szczególności co świadek mógłby nam powiedzieć o organizacji tzw. ruchu oporu w samym Oświęcimiu. Czy te okoliczności są świadkowi znane i czy może szerzej przedstawić je Trybunałowi?

Świadek: Zostałem aresztowany przez gestapo w lecie 1942 r. i 4 września 1942 r. przybyłem do obozu w Oświęcimiu. Moje wiadomości z zakresu tego, co się działo w obozie koncentracyjnym, pochodzą zarówno z moich osobistych doświadczeń, jak i z tytułu pracy w ruchu oporu.

W obozie Oświęcim pracowałem w szpitalu obozowym i w kancelarii obozowej, przez którą to kancelarię przechodziły dokumenty nadzwyczajnej wagi. W ruchu oporu brałem udział, będąc członkiem międzynarodowego komitetu ruchu oporu w obozie. Pragnąłbym, mówiąc o ruchu oporu i o tym, co się działo w obozie, podkreślić zarówno sam system, który rządził obozem koncentracyjnym, jak i na tle tego systemu sylwetkę oskarżonego. Te poszczególne fakty prześladowań, terroru, znęcania się nad ludźmi, obdzierania ludzi z godności ludzkiej można by mnożyć w nieskończoność. Są one na ogół znane i nikt ich nie kwestionuje.

Chciałbym kilka z nich ogólnie wymienić jako charakterystykę tego tła, na którym powstał sam ruch oporu, na tle tego faktu, że tak jak dziś w Europie i na całym świecie, tak i wówczas, w okresie obozów koncentracyjnych ludzie nie wierzyli i wierzyć nie chcieli w to, co działo się w obozach koncentracyjnych. Nie wierzyły i nie wiedziały zarówno tzw. Zugangi, które przychodziły do obozu koncentracyjnego Oświęcim, szczególnie te, które przychodziły spoza terenu Polski, nie wiedział szeroki świat, mimo istnienia ruchu oporu i mimo tego, że niejednokrotnie alarmowano opinię zagraniczną, opinie państw alianckich, zdarzało się, tak jak zdarzyło się w 1943 r., kiedy oficjalny kierownik radia brytyjskiego odmówił publikowania wiadomości o obozie koncentracyjnym Oświęcim. Z jednej strony ten ogrom zbrodni, które się działy w Oświęcimiu, był tuszowany z powodów rozumowych. Chodziło o to, żeby ruchowi oporu w Europie i w Polsce szczególnie nie podcinać skrzydeł, nie straszyć tym, co się dzieje w obozie Oświęcim, a z drugiej strony rozmiary tych zbrodni były tak potworne, że nawet ludzie obdarzeni dobrą wolą nie chcieli wierzyć, że istotnie te wszystkie fakty i wydarzenia miały miejsce.

Oczywiście w takiej sytuacji psychicznej, kiedy nie chciano wierzyć temu, co się dzieje w obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu, trudno było zdobyć sobie potrzebną opiekę opinii świata.

Z drugiej strony Niemcy bardzo zręcznie maskowali cały swój system, maskowali zarówno obóz w Oświęcimiu, jak i całą swoją hitlerowską politykę w stosunku do Polski i w stosunku do innych miejsc wyniszczenia, które znajdowały się na terenie Europy.

Kilka takich przykładów maskowania tych zbrodni, które działy się w Oświęcimiu. Jest rzeczą już dziś znaną, że transporty masowe, które przychodziły do Oświęcimia, były nie tylko łapane, ale częściowo i werbowane. Tak było np. w Grecji, gdzie rozpisano akcję kolonizacyjną na terenie Białorusi i Ukrainy i gdzie chłopom greckim i Żydom greckim kazano podpisywać dokumenty, które im przyznawały działki na Białorusi i Ukrainie. Osobiście miałem taki dokument przed sobą.

Można wymienić dalej taki fakt maskowania, jak tutaj, w Warszawie, kiedy zorganizowano akcję zamiany Żydów warszawskich początkowo na jeńców, a następnie zamianę na wyjazd do Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej, ale zamiast w Stanach Zjednoczonych wszyscy znaleźli się w Oświęcimiu.

Takich wypadków było więcej. Na przykład Żydzi holenderscy byli werbowani do pracy w fabrykach narzędzi precyzyjnych, a wylądowali w Oświęcimiu.

Był olbrzymi obóz Theresienstadt w Czechosłowacji, który był pod częściową opieką czynników międzynarodowych, a przede wszystkim Międzynarodowego Czerwonego Krzyża. Ponieważ mieszkańcy tego obozu otrzymywali pomoc i opiekę z ramienia Czerwonego Krzyża i innych komitetów opiekujących się tym obozem, komendant Oświęcimia w porozumieniu z czynnikami rządowymi wpadł na dowcipny pomysł, żeby urządzić w obozie Oświęcim obóz familijny dla Żydów, skąd można by napisać do krewnych, że dobrze im się dzieje, żeby przysyłali paczki. Paczki oczywiście były konfiskowane, a członkowie tego Familienlagru byli z reguły gazowani.

Takich przykładów maskowania tego, co się działo w obozie, można by przytoczyć tysiące. To, co się działo w obozie Oświęcim, musiało przerastać siłę wytrzymałości Berlina. Bo jeśli w obozie koncentracyjnym zjawiła się specjalna komisja wysłana przez Berlin, żeby zbadać gospodarkę oskarżonego Hößa, a przede wszystkim jego przekroczenia w stosunku do tego, co Berlin mu pozwolił w terrorze, to znaczyło, że oprócz tego oficjalnego – jak myśmy nazywali – berlińskiego rozporządzenia terrorystycznego, władze obozu, a w tym wypadku komendant Oświęcimia, jeszcze mogły ten system zaostrzyć albo rozluźnić.

Że tak było, najlepszym dowodem jest fakt, że kiedy po usunięciu Hößa przyszedł inny komendant – Liebehenschel, który zaprowadził nowy reżim w obozie koncentracyjnym Oświęcim – my to nazwaliśmy „popuszczaniem pasa” – to jednak zdawaliśmy sobie doskonale sprawę z tego, że mimo iż komendant obozu Oświęcim miał możność przeciwdziałania konkretnym posunięciom czy postanowieniom Berlina i mógł je nieco łagodzić – to jednak w tym wypadku było to [„popuszczanie pasa”] zgodne z nakazem czynników nadrzędnych wiążących się z Głównym Urzędem Bezpieczeństwa Rzeszy, które na skutek sytuacji politycznej, mianowicie z powodu klęski, jaką ponosiła armia niemiecka na wschodzie, zdecydowały się ustrój obozowy nieco zelżyć.

Przybyłem do obozu w 1942 r., kiedy był on już zasadniczo obozem międzynarodowym, to znaczy, że mimo iż w dalszym ciągu bezsporną większość zarówno ze względu na liczbę, jak i zajmowane stanowiska w obozie stanowili Polacy, to już były dziesiątki tysięcy więźniów innej narodowości.

Jest jasne, że utrzymać taką masę więźniów, którzy mieścili się nie tylko w obozie głównym Auschwitz I, ale i we wszystkich obozach pobocznych, można było tylko przez zastosowanie specjalnego systemu, który tak doskonale odpowiadał ogólnemu systemowi hitleryzmu. W tym celu, żeby te masy więźniów utrzymać w karności, nie wystarczał sam terror, stosowany przez SS, nie wystarczał Politische Abteilung – gestapo znajdujące się w obozie, ale trzeba było znaleźć odpowiednie narzędzie w samym obozie. Tu polityka komendantury obozu polegała na tym, żeby wygrywać jedną narodowość przeciw drugiej, jedną mniejszość przeciw drugiej mniejszości. To były perfidne posunięcia. Obserwowaliśmy zawsze, że komando złożone z Polaków miało na swoim czele zazwyczaj obcokrajowca – Niemca albo volksdeutscha – i odwrotnie, komando żydowskie częstokroć miało Vorarbeitera Polaka, Francuzi mieli volksdeutscha. Nawet poszczególne grupy żydowskie nie miały swoich przywódców pochodzących z tej samej grupy narodowościowej, ale zasadniczo rekrutowali się oni z innych grup narodowych. Gdyby bowiem nie udało się komendanturze obozu utrzymać w stanie napięcia tej olbrzymiej masy więźniów zarówno terrorem politycznym, jak wyniszczeniem tej biologicznej masy więźniów, to byłaby ona w stu procentach solidarna i stępiłoby się ostrze terroru Oddziału Politycznego. Że tak było, świadczą o tym rezultaty tego, co Najwyższego Trybunał nazywa ruchem oporu w obozie.

Wychodziliśmy z założenia – zdaje się słusznego – że bez uzyskania tej solidarności więźniów różnych nacji i różnych ras znajdujących się w obozie nie da się nic w nim przeprowadzić. Trzeba było walczyć z tą demoralizacją, jaką komendantura obozu i SS w obozie zaprowadziły. Trzeba było zwalczać ten nastrój, jaki panował w obozie – że wszystko, co było złe i niemoralne, dawało ludziom możność lepszego życia i możność lepszego bytu. Trzeba było wydrzeć się z rąk różnych bandytów niemieckich, oznaczonych zielonym winklem, te stanowiska, które im komendantura obozu przydzieliła. Trzeba było obsadzać placówki w obozie ludźmi dzielnymi i ofiarnymi, którzy by mogli nieść pomoc więźniom. Trzeba było wreszcie zwrócić uwagę szerokiego świata, opinii aliantów przede wszystkim, a również naszych braci walczących w Polsce i w innych krajach Europy, czy to w ruchu oporu, czy w partyzantce, czy nawet znajdujących się już w obozach, na to, co dzieje się w obozie oświęcimskim.

Nie mam zamiaru przedstawiać tu całej historii ruchu oporu, dałaby się ona streścić w krótkich zdaniach.

Otóż w obozie istniało wiele grup, zarówno wojskowych, jak i politycznych albowiem istniał taki układ polityczno-narodowościowy w obozie, że znajdowali się tam ludzie różni: i lewicowcy, i prawicowcy, i oficerowie brygad międzynarodowych w Hiszpanii, i oficerowie Wojska Polskiego, i członkowie ruchu oporu w Austrii, i starzy komuniści niemieccy, którzy siedzieli w obozach już od kilku lat. Czesi, Węgrzy i Żydzi, którzy bądź bezpośrednio brali udział w ruchu oporu, bądź też mieli pośredni kontakt z organizacjami politycznymi.

Najwięcej wysiłków włożyliśmy w te luźne grupy, starając się celowo i świadomie podsycany przez komendanturę obozu antagonizm łagodzić, żeby te grupy pogodzić we wspólnym wysiłku. Sytuacja w obozie była bowiem bardzo dramatyczna. Na podstawie planów i aktów, które przeszły przez nasze ręce, zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że obóz Oświęcim pomyślany pierwotnie jako miejsce wyniszczenia Polaków stał się wkrótce miejscem kaźni dla wszystkich narodów europejskich, a projektowana była rozbudowa olbrzymiego miasta nazwanego Himmlerstadt, które miało zmieścić w swoich murach, w obrębie swoich drutów, setki tysięcy więźniów różnych narodowości. Miały tam być nawet ochronki dla dzieci, jak to zaznaczał plan obozu. Był to okres wielkiego niebezpieczeństwa, dlatego też, że był to okres nasilenia terroru niemieckiego w obozie i poza nim. Wtedy również ruch oporu w całej Europie zwiększył się, a nie trzeba zapominać, że był to okres po Stalingradzie, kiedy szala zwycięstwa wyraźnie przesunęła się niekorzyść Niemiec.

Oczywiście te współczynniki zewnętrzno-polityczne działały i na ruch oporu, i komendanturę obozu, i na gestapo, i na zmianę konkretnych warunków bytu więźniów w obozie koncentracyjnym Oświęcim.

Żeby jednak powiadomić świat o tym, co działo się w obozie, i uprzedzić te czynniki, które by mogły pomóc obozowi, o tym, co stać się ma w obozie, trzeba było posługiwać się misterną siecią własnego wywiadu. Dzięki wiadomościom uzyskanym z poszczególnych placówek wywiadu ruch oporu, który mieścił się pod samym nosem komendantury – w Oddziale Politycznym i wszystkich biurach obozu oświęcimskiego, z którymi współpracował, chcąc nie chcąc, nawet naczelny lekarz Oświęcimia, dr Wirths – mogliśmy uzyskać konkretne materiały i przekazywać je na wolność. Ludzie pracujący z nami w ramach naszej organizacji, albo współpracujący z nami, z narażeniem życia wynosili poza obóz dokładne spisy transportów, odpisy dokumentów, które fabrykowano zarówno w kancelarii SS, jak i w kancelarii więźniów, głównej Schreibstube czy rewiru.

Zwracano uwagę nie tylko za pomocą tych wynoszonych dokumentów. W tym okresie, kiedy niesłychany terror w swej drastyczności wzmógł się nadzwyczajnie, na jesieni 1942 r., kiedy rozstrzeliwano ludzi tylko dlatego, że znajdowali się w obozie, nawet nie wynajdując żadnych pozorów, kiedy odbywały się „rozwałki”, jak np. masowe rozstrzelanie transportów ludzi pochodzących z Lublina, o najrozmaitszych numerach i z różnych spraw, kiedy ten terror groził wyniszczeniem przede wszystkim inteligencji europejskiej, a głównie polskiej, którą likwidowano z premedytacją, bez względu nawet na jakiekolwiek zbrodnie, którą niszczono ślepo i bezwzględnie, jak grupę oficerów rozstrzelanych, jak członków Bekleidungskammer, jak i innych komend obsadzonych głównie przez Polaków, tam gdzie Höß i Wydział Polityczny spodziewali się, i słusznie się spodziewali, że mogą się tam mieścić centralne, najbardziej czułe punkty ruchu oporu. W 1943 r. mnóstwo tych rzeczy wyszło poza obóz. Zostały one zbadane następnie przez komisję śledczą i przez Komisję Badania Zbrodni Niemieckich. Te dokumenty znajdują się w aktach.

Kiedy oskarżony Höß powrócił do obozu jako pełnomocnik do akcji gazowania Żydów, głównie węgierskich, akcja ta przeszła w swoich rozmiarach wszystko to, co dotychczas obóz koncentracyjny Oświęcim widział. Zagazowano wtedy ok. 600 tys. Żydów, a w tym czasie, kiedy trwała tzw. Aktion Höß, 1 mln 20 tys. ludzi. Gazowano całe transporty francuskie, w których znajdowali się partyzanci francuscy, a których należało traktować jako jeńców wojennych. Mówię to dlatego, że mieliśmy w rękach blaszki pochodzące od oficerów i żołnierzy – francuskich jeńców wojennych. To świadczy, że gazowano jeńców wojennych. Wiedzieliśmy już przedtem o zniszczeniu wielu transportów radzieckich jeńców wojennych, na których pierwszy raz zastosowano gaz i których w krótkim czasie w sposób barbarzyński wyniszczono wszystkich, kiedy z 11 tys. zostało, zdaje się, zaledwie 112. W obozie Oświęcim znajdowali się wbrew prawu międzynarodowemu oficerowie i żołnierze również innych narodowości. Do obozu sprowadzono z brzegów Morza Czerwonego oficera brytyjskiej marynarki wojennej dlatego, że był Żydem.

W obozie koncentracyjnym w 1942 r. wbrew prawu międzynarodowemu znajdowała się grupa radzieckich wyższych oficerów, generałów i pułkowników za to, że prowadzili rzekomo agitację polityczną w obozach jeńców wojennych, w których się znajdowali.

Kiedy się zaczęła osławiona „Aktion Höß”, gdy bez przestanku dymiły kominy, na osławiony „Meksyk” przychodziły transporty Węgierek, trzymano je po parę dni bez ubrania, bez jedzenia, później je ogolono, ostrzyżono po to, by potem wysłać je do gazu. Staraliśmy się za wszelką cenę zdobyć namacalne dowody, jak akcja jest prowadzona, by świat w tego rodzaju akcję uwierzył. Dzięki osobistemu poświęceniu jednego z członków ruchu oporu pod pseudonimem „Dawid” udało się mu aparatem fotograficznym poczynić zdjęcia z gazowania, z tej właśnie akcji, którą przeprowadzał jako pełnomocnik Rudolf Höß. Te zdjęcia są załączone do akt; przedstawiają Żydów idących do gazu.

Tym niemniej praca samego wywiadu, organów oporu, była nadzwyczaj trudna, bo spotykała się z kontrakcją prowadzoną przez Wydział Polityczny za pomocą szerokiej sieci szpicli obozowych, rekrutujących się z wszelkich możliwych narodów i elementów. Była ona niebezpieczna dlatego, że już Himmler został zaalarmowany tym, że te wiadomości przeciekają zbyt obficie poza obóz i podczas swojej wizyty w obozie oświęcimskim zwrócił na to uwagę oskarżonemu Hößowi. Wiadomości te ukazywały się początkowo bardzo rzadko, potem coraz częściej w radiofonii angielskiej, w pismach nielegalnie wydawanych przez polski ruch oporu oraz publikacjach, które ukazywały się zarówno w Stanach Zjednoczonych, jak i Wielkiej Brytanii. Opierały się one właśnie na tych dokumentach, które obozowy ruch oporu zdołał wysłać. [Co więcej], w czasie słynnej akcji całkowitego likwidowania obozu oświęcimskiego [dowody] tzw. rozmowy Molla, przeprowadzonej na temat [tego], w jaki sposób zlikwidować obóz Oświęcim tak, by ślad nie pozostał, by wszyscy więźniowie zostali wykończeni; kiedy [to] proponowano konkretną ilość środków pancernych i samolotów – to wszystko zdobyliśmy i wysłaliśmy do Krakowa. W trzy dni potem radio londyńskie nadało te wiadomości z podaniem dosłownie dat i nazwisk. Zaczął się okres sprzyjający kampanii radiowej, to znaczy, że wreszcie ludzie znajdujący się daleko od obozu Oświęcim uwierzyli, że obozowi grozi wyniszczenie całkowite i zasadnicze. Prosiliśmy parokrotnie, żeby udzielono obozowi konkretnej pomocy, albowiem można było tej pomocy udzielić, gdyż u aliantów znajdowali się jako jeńcy wojenni ludzie, których można było potraktować jako zakładników wobec akcji, jaka czekała obóz. Alarmowaliśmy świat, wskazując główne nazwiska przestępców, oskarżając ich już wówczas o to, że ponoszą winę za to, co się dzieje w Oświęcimiu. W jednym z raportów, które nadawane były przez tzw. iskrówkę do Londynu, iskrówkę Delegata Rządu Polskiego [na Kraj], były właśnie dokumenty z 1944 r., w których wyraźnie wymieniono nazwiska głównych oprawców obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu, stawiając na drugim miejscu po Pohlu z Berlina oskarżonego Hößa. Wiem, że radio brytyjskie niejednokrotnie nadawało ostrzeżenia do władz obozowych i do Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy oraz do rządu niemieckiego, stwierdzając, że wiadome mu są plany zniszczenia obozu oraz to, co się w obozie dzieje, i że rządy alianckie surowo ostrzegają rząd niemiecki i komendanturę obozu. I w tych właśnie audycjach radiowych wymieniano nazwisko Hößa jako jednego z głównych przestępców.

Trzeba sobie zdawać sprawę ze stanowiska, jakie zajmowali więźniowie polityczni w obozie. Nie można było bowiem twierdzić, że krzywdą jest, iż nas zamknięto w obozie, jeżeli rzeczywiście braliśmy udział w ruchu oporu. O to żaden więzień polityczny pretensji nie miał, natomiast wszyscy zdecydowanie domagali się przyznania nam, przede wszystkim więźniom politycznym, a poza tym tej olbrzymiej masie więźniów, jaka znajdowała się w Oświęcimiu, praw ludzkich, a kiedy było już gorąco w obozie – praw jeńców wojennych. Takie też apele kierowaliśmy do rządów alianckich i wiemy, że apele te doszły, nie wywołując jednak pożądanych dla nas skutków. Kiedy był prowadzony proces o zamach na Hitlera przeciw Witzlebenowi, generał Witzleben oświadczył w swojej mowie, że w obozie koncentracyjnym znajdowały się szumowiny z całej Europy. Wówczas też trzeba było zaprotestować, albowiem już wówczas gruntowała się opinia wśród tych narodów, które osobiście nie przecierpiały okupacji hitlerowskiej, że rzeczywiście w tych obozach są jakieś okropne wyrzutki społeczeństwa, a nie więźniowie polityczni, jak było w istocie.

Ruch oporu oczywiście nie ograniczał się tylko do tego, żeby zbierać materiały i wynosić je na zewnątrz. Były sytuacje, kiedy trzeba było pomóc i gestapo. Były np. sytuacje, kiedy komendantura pod dowództwem Hößa wydawała wyroki śmierci bez porozumienia się z Berlinem, wbrew ustawie niemieckiej o obozach koncentracyjnych. Wtedy zjechała do Oświęcimia nadzwyczajna komisja i komendantura obozu wraz z Wydziałem Politycznym w sposób jak najszybszy i najbardziej radykalny chciała zatrzeć ślady przekroczeń swoich kompetencji w zbrodniach poczynionych w Oświęcimiu. Odbyło się to w ten sposób, że skonfiskowano z kancelarii obozowych, tzw. Schreibstube, te wszystkie kartoteki i księgi oraz akta, w których my, więźniowie, znaczyliśmy nienaturalne wypadki śmierci czerwonymi krzyżykami. Chodziło komendanturze i Wydziałowi Politycznemu o to, aby ta nadzwyczajna komisja nie natrafiła na ślady przekroczeń kompetencji komendantury i gestapo obozowego. Wtenczas za pomocą naszych kontaktów z krajem napisaliśmy do tejże właśnie berlińskiej specjalnej komisji, że takie a takie akta zostały skonfiskowane i że znajdują się w jednym z biurek Wydziału Politycznego. Komisja dzięki temu naszemu listowi znalazła te akta, czego skutkiem było długotrwałe śledztwo, usunięcie oskarżonego Hößa, mianowanie komendantem obozu jego następcy, Liebehenschela, złagodzenie kursu i zaprowadzenie choćby w małej mierze tego, co nazywaliśmy regulaminem niemieckich obozów koncentracyjnych.

Przede wszystkim od tego czasu, za komendantury Liebehenschela, a potem przyjścia Hößa [jako] pełnomocnika do akcji gazowania Żydów węgierskich, nie zabijano już więźniów bez porozumienia się z Berlinem. Nie należy z tego wnosić, że ich już w ogóle nie zabijano. Zdołaliśmy jednak doprowadzić do tego, że zakazano kapo i SS-manom bić więźniów bez porozumienia się z komendanturą, która zresztą często takie pozwolenia dawała. Dzięki temu mogliśmy w szpitalu obozowym ukrywać wielką liczbę ludzi, przede wszystkim tych, którzy byli potrzebni do pracy podziemnej w obozie, następnie tych, którzy byli sterani i zniszczeni reżimem więziennym, ludzi, którym groziła śmierć z głodu, zniszczenia albo z wyroku SS.

Kiedy stało się dla nas jasne, że dla władz niemieckich kiedyś nie będzie innego wyjścia, [jak] tylko albo obóz całkowicie zlikwidować, albo przesiedlić wszystkich więźniów na inne obszary Rzeszy Niemieckiej, do innych obozów, postanowiliśmy tę akcję wojskową, jaka była prowadzona w obozie, postawić na odpowiedniej stopie, bronić już nie tylko godności i honoru więźniów politycznych, ale gołego życia dziesiątków tysięcy więźniów. Oczywiście do tego potrzebna była broń. Dostarczały ją dziewczęta pracujące w organizacji i zatrudnione w Union-Werke. Dostarczały ją nasze organizacje. Broń i materiały wybuchowe napływały przynoszone przez Schwester Marie – siostrę Marię pracującą w SS-rewirze, jedno z głównych źródeł naszych rzeczowych wiadomości o tym, co się dzieje w komendanturze.

Wielokrotnie władze obozowe wpadały na ślad organizacji obozowych i stosowały wobec tych, których złapały, bezwzględnie wyrok śmierci. Te dziewczęta, które przemycały proch i granaty, zostały powieszone i cała czołówka wojskowego ruchu oporu została przez SS-manów złapana i powieszona. Straty, jakie poniósł ruch oporu w swoich działaczach, były bardzo dotkliwe. Wynosiły dwadzieścia parę najbardziej ofiarnych i dzielnych jednostek.

Sytuacja w 1944 r. zmieniła się o tyle, że wiadomo było, iż niepodobna jest ostać się w tej masie więźniów w obozie oświęcimskim; że wobec tego możliwa jest albo całkowita ewakuacja tego obozu, albo częściowa ewakuacja przynajmniej Polaków i Rosjan, których najbardziej obawiały się komendantura i dowództwo polityczne tego obozu.

Trzeba się było do tego jakoś ustosunkować, albowiem w walce naszej, w ruchu oporu obozowym, wychodziliśmy zawsze z założenia, że stanowimy cząstkę, być może małą i mizerną, tego ogólnopolskiego i ogólnoeuropejskiego ruchu oporu przeciwko faszyzmowi i hitleryzmowi. Chcieliśmy zachować w swojej masie przynajmniej taką część więźniów politycznych, która by w odpowiednim momencie, w sprzyjającej sytuacji wojennej i politycznej, potrafiła chwycić za broń i nie tylko sprzedać drogo własne życie, ale też pomóc polskiej partyzantce i partyzantce czechosłowackiej w jak najszybszym odzyskaniu wolności na terenie Śląska. Oczywiście rozbicie obozu przez częściową lub całkowitą ewakuację paraliżowałoby tego rodzaju akcje zupełnie.

W 1944 r. władze niemieckie przychwyciły pełnomocnika Delegatury Rządu Polskiego na Kraj, który pracował w rejonie Oświęcimia w celu zorganizowania akcji wojskowej i wojennej. Trzeba było wówczas wszystkie plany organizacyjne oczywiście zniszczyć i zmienić, albowiem zachodziła obawa, że ten człowiek, złapany zresztą z częścią materiałów świadczących o ruchu oporu, może doprowadzić do klęski całego ruchu oporu.

Takich chwil, kiedy ruch oporu pomógł całemu obozowi, można wyliczyć wiele. Jedną z nich było wstrzymanie wybiórki do gazu na terenie obozu. Dzięki temu, że zdołano wytłumaczyć naczelnym władzom obozowym, że wywoła to uszczuplenie siły roboczej – jedyny argument, który mógł działać na tych ludzi – ta wybiórka została wówczas wstrzymana.

Następnie to, że zdołaliśmy zaopatrywać ludzi potrzebujących zarówno w żywność, jak i w lekarstwa, że zdołaliśmy pomóc w ucieczce dziesiątkom ludzi, którzy potem mogli przystąpić od razu do pozytywnej pracy w ruchu podziemnym w Polsce. Byli to zresztą zarówno Polacy, jak i Czesi, Słowacy, Niemcy i Austriacy.

Dzięki ruchowi oporu świat dowiedział się o tym, co dzieje się w obozie Oświęcim, dzięki ruchowi oporu wiele tysięcy ludzi uratowało się, gdyż bezsprzecznie to, że alianci zajęli wyraźne stanowisko i zagrozili konsekwencjami komendanturze obozu i rządowi niemieckiemu, które chciały zlikwidować obóz według ich planu, bezwzględnie to przyczyniło się do uratowania tej wielkiej rzeszy więźniów, która znajdowała się w obozie.

Niejednokrotnie komendantura obozu próbowała kaptować sobie obu więźniów, jak np. po nalocie alianckim, który miał miejsce nad Oświęcimiem, kiedy Lagerführer ranny w bombardowaniu alianckim przysłał czerwone kwiatki, po jednym kwiatku na dwóch chorych i po jednym papierosie na dwóch chorych, ale kiedy była wybiórka do gazu, wszystkich rannych też posłał do gazu.

To był czas, kiedy chciano zwrócić uwagę więźniów na to, co się działo na świecie. Komendantura i gestapo prowadziły ścisłą rewizję wszystkich paczek, ale rzecz dziwna, że w tych paczkach przepuszczano celowo i świadomie wszystkie pisemka, które nawoływały do współpracy z Niemcami. Krążyły one po obozie i nikogo za to nie pociągano do odpowiedzialności.

Jednym z takich wydarzeń, w których ruch oporu również konkretnie wpłynął na sytuację w obozie, była zmiana komendanta obozu, kiedy odszedł Höß a przyszedł Liebehenschel, gdy była tendencja zmiany kursu. Na bloku 11. znajdowali się działacze ruchu oporu, m.in. dzisiejszy premier Józef Cyrankiewicz, któremu wręczono memoriał w języku niemieckim, żeby przedstawił go komendantowi Liebehenschelowi. [Miał] przedstawić sytuację w taki sposób, żebyśmy raz na zawsze mogli się pozbyć tej sieci macek szpiegowskich, która otaczała każde nasze poruszenie się w obozie; żebyśmy mogli prowadzić naszą robotę w oderwaniu od terroru, który prowadziło gestapo obozowe. Ten śmiały i niewątpliwie ryzykowny krok udał się w zupełności i dzięki niemu prawie wszyscy szpicle obozowi, prawie wszyscy pomocnicy gestapo obozowego wyjechali na karne przydziały do innych obozów, a co więcej, komendant zabronił Oddziałowi Politycznemu wydawania wyroków bez wiedzy komendantury, [a] przez pewien czas nawet wejścia na teren obozu w Oświęcimiu.

Okazało się, że dzięki solidarności więźniów politycznych można było dużo zrobić. Dzięki ofiarności nie przywódców ruchu oporu, ale dziesiątków tysięcy [uczestników] ruchu oporu, którzy pracowali bądź w wywiadzie, bądź w sekcjach pomocy, bądź w kontaktach ze światem zewnętrznym, bądź w organizacji wojskowej, bądź w organizacjach wojskowych, które panowały nad okolicą, niosąc pomoc uciekającym więźniom i gotując się do ewentualnej akcji wojskowej w czasie ewakuacji na śmierć, która mogła zaistnieć – dzięki temu wszystkiemu można było niejednokrotnie zmienić politykę obozową.

Jeżeli mówię, że wszystko, co działo się w obozie, bezsprzecznie wynikało z systemu hitlerowskiego, to trzeba przytoczyć oficjalne stanowisko właśnie obozowego ruchu oporu wobec kwestii, kto właściwie winien ponosić odpowiedzialność za to, co się działo w obozach koncentracyjnych. W depeszy przesłanej aliantom pisaliśmy niedwuznacznie, że my, więźniowie polityczni, jak najdalej będący od uczucia zemsty i rewanżu, zwracamy uwagę, że cały naród niemiecki – jeżeli czynną postawą nie udowodni, że jest przeciwny reżimowi hitlerowskiemu – poniesie przynajmniej moralną odpowiedzialność za to, co się działo w obozach koncentracyjnych, co się działo na terenie państw okupowanych, co się działo wszędzie tam, gdzie panował ustrój hitlerowski.

Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że tam, w obozie, byli i Niemcy, i Austriacy; że wśród Niemców znajdowały się jednostki wybitne i ofiarne w ruchu oporu, ale jednak większa część tych ludzi, Niemców, szczególnie zbrodniarzy, oznaczonych zielonymi winklami, używana była w tym celu i rozmyślnie do tego, żeby kształcić dziesiątki tysięcy więźniów politycznych i tych, którzy przypadkowo zostali zabrani z domów i dostarczeni do obozu koncentracyjnego, na takich samych bandytów, jakimi oni byli. Bo to, że zło popłacało w obozie, a nie dobro, to, że zmuszano więźnia do mordowania drugiego więźnia, że popierano i pochwalano takie wypadki, kiedy więzień katował drugiego więźnia, że więzień odbierał jedzenie i chleb drugiemu więźniowi; fakt, że tylko ten mógł się utrzymać na powierzchni tego terroru, kto chciał stosować taki sam terror wobec swoich towarzyszy obozowych, wobec swoich kolegów – to nie był tylko przypadek. I samo to, że panował wówczas Höß albo Liebehenschel, nie było kwestią [tego], że skład Oddziału Politycznego stanowili tacy czy inni ludzie, ale to były ścisłe, określone dyrektywy idące z Berlina, od naczelnych władz hitlerowskich, to były dyrektywy ściśle przestrzegane. I nawet terror w obozie miał takie okresy, kiedy się zmniejszał – to nie było zasługą takiej czy innej jednostki, takiego czy innego SS-mana, ale to były wskazania idące z Berlina, a uwarunkowane zarówno ogólnoeuropejską sytuacją wojenną, jak i tym, co się działo w obozie.

Wiem, że radio brytyjskie kilkakrotnie mówiło o wszystkim, co działo się w obozie koncentracyjnym, prawie bezpośrednio w następnym dniu po wydarzeniach, jakie miały miejsce w obozie. Wiem, że w radiu brytyjskim i w prasie podziemnej ukazał się wyrok skazujący Hößa na śmierć, wiem, że taki wyrok został Hößowi wysłany – czy doręczony, tego nie mogę wiedzieć. Wiem, że uważaliśmy komendanturę obozu za winną, dlatego że, jak powiedziałem, za [urzędowania] ostatniego komendanta przekonaliśmy się, że poszczególny człowiek na poszczególnym stanowisku mógł być bardziej ludzki, mógł wpływać nawet na bieg wypadków nakreślonych regulaminem czy przepisami ustawy. Jeśli jednak Höß nie wpływał w kierunku pozytywnym, nie powstrzymywał tego terroru, a nawet zaostrzał te regulaminy, które miał do dyspozycji, i w swoim terrorze posunął się do tego [stopnia], że aż komisja specjalna z Berlina uważała, że posunął się za daleko w terrorze i grabieży mienia powięźniarskiego, bogacąc się kosztem więźniów i prowadząc na własną rękę politykę obozową – to znaczy, że na tle tego systemu obozowego, tego systemu hitlerowskiego, jaki panował w obozie, sylwetka oskarżonego wyróżnia się okrucieństwem i bezwzględnością. Wiem, że przez wiele miesięcy, a bodaj i wiele lat trwała walka pomiędzy Oddziałem Politycznym, czyli gestapo osobowym, a komendanturą obozu. Dzięki tej walce udawało nam się wygrywać naszą komendanturę przeciwko gestapo, a gestapo przeciwko komendanturze dla złagodzenia warunków w obozie. Ale jeżeli był wśród kierowników obozu SS-man Wirths, który na tyle miał poczucia realnej sytuacji politycznej, że wiedział, iż Niemcy wojnę przegrają, iż trzeba ratować swoją skórę; jeżeli miał tyle wpływu na nowego komendanta obozu, Liebehenschela, że doprowadziło to do łagodzenia terroru, jeżeli weźmiemy nawet [pod uwagę], że istniał ruch oporu w obozie i ludzie z tego ruchu mogli wpływać na bieg wypadków, to stwierdzić musimy, że oskarżony Höß mógł przynajmniej tyle zrobić, ile my, szarzy więźniowie, wygrywaliśmy dla złagodzenia barbarzyństwa w obozie.

Ruch oporu poniósł, jak powiedziałem, wielkie straty. Po raz pierwszy rozstrzelano prawie wszystkich oficerów z pierwszej organizacji wojskowej, po raz drugi powieszono członków oporu ostatniego grudnia, w 1944 r., parę dni przed ewakuacją. Ginęli ci ludzie prawie ustawicznie, ginęli w ucieczce, ginęli w czasie pracy zbrojnej w Brzeszczach i innych okolicach obozu Oświęcim, prowadząc akcję odbijania jeńców, prowadząc akcję transportowania tych, którzy uciekli. Te ofiary były dotkliwe tym bardziej, że do dziś nie da się ich ustalić, bo wielu ludzi wywieziono w nieznane, do innych obozów.

Od początku prowadziliśmy tego rodzaju pracę, gromadząc dokumenty, fotografie aktów, spisów, wynosząc całe księgi [z wykazami] ludzi zmarłych, fotografie ludzi gazowanych i katowanych, przesłuchując w obozie starych więźniów, którzy nie wiedzieli, czy zdołają wyjść z obozu i stanąć przed jakimkolwiek sądem i złożyć zeznania – kiedy skrzętnie gromadziliśmy to wszystko, to gromadziliśmy to nie tylko jako oskarżenie przeciwko Hößowi, ale przeciwko systemowi, który wydał Hößa, i przeciwko narodowi, który wydał hitleryzm.

Można by było zapewne długo opowiadać o poszczególnych ucieczkach, o poszczególnych aktach terroru stosowanych wobec członków ruchu oporu, sądzę jednak, że to jest mniej ważne.

Zasadniczym dla nas, więźniów politycznych, szczegółem w tych czasach, w których żyjemy, jest stwierdzenie, że świadczymy zarówno przeciwko Hößowi jako człowiekowi odpowiedzialnemu za obóz Oświęcim, jak i przeciw systemowi, który Hößa wydał. [Robimy to też dlatego], że jesteśmy świadkami moralności tego narodu, który pozwolił na dojście władzy Hitlera i na rozwój całej jego ideologii.

Przewodniczący: Świadek wspomniał o zaczątkach organizacji. Czy obejmowały one tylko Polaków, czy i działaczy innych narodowości?

Świadek: Może niedobrze podkreśliłem tę sprawę. Obóz na samym początku był obozem polskim, to znaczy na początku byli tam sami Polacy. Dopiero potem zaczęli napływać obcokrajowcy. Dzięki temu, że obóz był na ziemi polskiej, przyłączonej wprawdzie do Reichu, ale otoczony był osiedlami polskimi i z wszystkich obozów koncentracyjnych leżał najbliżej Generalnej Guberni – dzięki temu grupy polskie, które były w obozie, miały możność szybszego organizowania się, to znaczy Polacy byli pierwsi w organizowaniu roboty podziemnej. To była ta grupa wojskowa rozstrzelana z Gilewiczem i innymi.

Przewodniczący: Czy mógłby świadek wymienić tych ludzi?

Świadek: To była grupa Lisowskiego, Gilewicza, Dziamy. Grupa, która skupiała się wokół działaczy wojskowych Związku Walki Zbrojnej, która nie nastawiała się na robotę specjalnie polityczną, chodziło im, ażeby przede wszystkim pomóc działaczom i wojskowym w kraju.

Kiedy obóz stał się obozem międzynarodowym, kiedy zaczęły przychodzić transporty czeskie, belgijskie, słowackie, rosyjskie i inne, wówczas zaczęto oczywiście tworzyć inne organizacje. Początkowo to była akcja przeprowadzona ściśle według wzorów, jakie były w warunkach konspiracji na wolności. Zaczęły się tworzyć międzynarodowe grupy. Takich grup początkowo powstało kilka. Nie miały one [ze sobą] kontaktu. Kontaktowały się od wypadku do wypadku. Po likwidacji czysto polskiej grupy wojskowej i po likwidacji Dubois, Barlickiego i Woźniakowskiego, którzy tworzyli ośrodek polski, sytuacja wyglądała tak, że istniało kilka grup polskich w obozie i równocześnie kilku takich grup międzynarodowych. Te grupy kontaktowały się ze sobą i nawiązały łączność, utworzyły wspólną międzynarodową organizację niezależnie od istniejących. Już uprzednio była własna, czysto polska organizacja wojskowa, składająca się z rozbitków tej grupy rozstrzelanych wojskowych. Była organizacja międzynarodowa, posiadająca kontakty ze wszystkimi obozami i kontakty również z Polską, z krajem, na której czele stał komitet główny składający się z przedstawicieli różnych narodowości. Oprócz czysto polskiej grupy wojskowej były inne grupy narodowe, które w swoim składzie przyszły do obozu: francuska – partyzanci, franctirenrzy [?], którzy przyszli zwartą masą, którzy mieli swoją grupę, dalej była grupa rosyjska, wśród jeńców wojennych, było [też] kilka grup wojskowych. Działał Bondarenko, kobieta kapitan Okuzewa [?] i wielu innych, którzy prowadzili w poszczególnych wypadkach swoje grupy. Polegało to na tym, że ułatwiali ucieczkę i przedostanie się do oddziałów walczących.

Na wiosnę 1944 r. można mówić o organizacji międzynarodowej grupy oporu Oświęcim, która zainicjowała powołanie na terenie całego obozu organizacji wojskowych, która zjednoczyła wszystkie dotychczasowe grupy wojskowe: Armię Krajową, Bataliony Chłopskie, Armię Ludową, dawny [Związek] Walki Zbrojnej, francuskich partyzantów, grupę żydowskiej organizacji wojskowej, która w masowym transporcie przybyła z Łodzi. Stworzono wspólną Radę Wojskową Oświęcim. Dzięki temu mogliśmy opracować konkretny plan pracy, spodziewaliśmy się nawet interwencji alianckich oddziałów wojskowych w sensie pomocy lotniczej, w razie spodziewanego wyniszczenia.

Przewodniczący: Akcja szła w kierunku raczej defensywnym niż ofensywnym? Była mowa o broni. Czy były podjęte jakieś działania konkretne?

Świadek: Ta akcja ofensywna przygotowana była na wypadek, gdyby była odpowiednia sytuacja wojskowa. Były takie projekty, żeby powstały jakieś grup szturmowe, żeby się siłą wyłamały z obozu. Niewątpliwie stu, dwustu więźniów może zdołałoby się wyrwać. Jednak konsekwencje i odpowiedzialność za to spadłaby na resztę więźniów. Terror by się wzmógł, a SS-mani zdziesiątkowaliby cały obóz. Konkretnie: zwrócono się [do nas w tej sprawie] z grupy Sonderkommando pracującej w Brzezince, która wiedziała, że skazana jest na zniszczenie, bo to było udziałem wszystkich grup Sonderkommando; prosiła o pozwolenie wydarcia się z obozu w Brzezince. Z bólem serca, po dramatycznych momentach, musieliśmy się oprzeć, bo to wydarcie się z obozu Brzezinka skończyłoby się niebywałą masakrą, a myśmy starali się zachować ludzi przy życiu i cała akcja była prowadzona po to, ażeby ludzi zachować przy życiu do przyszłej walki. Dlatego uzbroiliśmy tę grupę w pistolety i granaty na wypadek grozy śmierci. Były próby przedarcia się przez druty kolczaste, była strzelanina, nasi towarzysze rzucili granaty do pieca krematoryjnego, wysadzili go w powietrze, powstał pożar, zamieszanie, strzelanina, rzucono się na druty, był przygotowany podkop, beczka, przez którą przechodzili. Niestety przewaga SS-manów była olbrzymia, broniono się do końca, były ofiary po stronie SS-manów. Dowiedziałem się niedawno, że pomimo przechwałek SS-manów, iż wszyscy zostali wykończeni, kilku z więźniów przedarło się z bronią w ręku. Dzięki przypadkowi w tym czasie samoloty alianckie przelatywały nad obozem – Komenda obozu mogła z tego wywnioskować sprawne współdziałanie oporu z tą akcją samolotową. Ja osobiście nie znam tych, którzy się przedarli. W wydawnictwach żydowskiej komisji historycznej widnieją nazwiska ludzi, którzy przedarli się podobno aż do Berlina.

Przewodniczący: Czy były inne wypadki udzielenia pomocy?

Świadek: Trzeba było czekać, gdy się front przybliży, bo akcja wojskowa równała się zagładzie Oświęcimia. Nasze akcja polegała na ułatwieniu ucieczki ludziom, nawet były akcje oddziałów partyzanckich, część zginęła w czasie akcji różnych transportów, część brała udział w partyzantce, [a] nawet w powstaniu warszawskim, jak np. Stefan Bratkowski. Ci ludzie brali od nas broń. Tak się złożyło, że w ręce Wydziału Politycznego wpadły te plany, o których mówiłem, [a] które łącznik Urban miał przy sobie. Komenda dowiedziała się, że grozi jakaś akcja w obozie i przyspieszyła jego likwidację. Na jesieni 1944 r. grupa aryjczyków opuściła obóz, przejeżdżając do innych obozów, a dwa miesiące potem, w ostatniej partii, wszyscy więźniowie go opuścili, tylko nieliczne grupy zostały w Oświęcimiu. Częstokroć kontaktowałem się przez Oświęcim z bazą w Brzeszczach, kierowaną w sposób bohaterski przez tamtejszych ludzi. Resztę członków wojskowych, [zarówno] obcych, jak i polskich, przesłano do innych obozów w Buchenwaldzie, Sachsenhausen, Mauthausen.

Przewodniczący: Czy władze obozowe orientowały się w tym kierunku, że istnieje tego rodzaju organizacja?

Świadek: Trudno o tym powiedzieć.

Przewodniczący: Świadek wspomniał, że aryjczyków wysłano do innych obozów.

Świadek: To stało się w związku ze zbliżaniem się frontu. Byli wojskowi, Polacy i Rosjanie, zdeterminowani [do tego], by się wyrwać, jak tylko sytuacja pozwoli.

Przewodniczący: Ilu Rosjan było?

Świadek: To byli rosyjscy jeńcy wojenni, którzy mieli specjalne numery. W pierwszym okresie było 11 tys., zostało przeszło stu – reszta została wymordowana w Oświęcimiu. A inni Rosjanie – to byli sprowadzeni z robót albo z Rosji, partyzanci rosyjscy, wojskowi rosyjscy, przywiezieni z różnych obozów jeńców wojennych.

Przewodniczący: Czy łączność, jaką utrzymywała organizacja z czynnikami na zewnątrz, polegała głównie i zasadniczo na udzielaniu wiadomości, które przychodziły drogą iskrową z zagranicy?

Świadek: Nie. Polegała po pierwsze na tym, żeby nagromadzić maksimum aktów, które mogły być (i jak potem się okazało – zostały) zniszczone przez SS. Następnie przede wszystkim polegała na informowaniu świata o tym, co się dzieje w obozie i odwrotnie – na otrzymywaniu informacji ze świata o tym, jakie są możliwości i szanse. Dostawaliśmy prasę nie tylko polską i niemiecką, ale także francuską, belgijską i czeską. Dostawaliśmy wiadomości o ludziach, którzy przychodzą do obozu, po prostu awizo, że dnia tego a tego przyjedzie grupa ludzi, w której będą znajdowali się tacy a tacy działacze.

Przewodniczący: Może świadkowi znany jest ten wypadek kapitana Nowotnego, którego żona została zagazowana?

Świadek: Ten wypadek jest mi znany, ale bliżej o nim nic nie wiem. W ogólności stwierdzam, że w obozie poszczególni ludzie też utrzymywali kontakty organizacyjne. Na przykład dostał się do obozu, nie miał środowiska w obozie, tylko miał środowisko na zewnątrz. Sprawę kapitana Nowotnego znam o tyle, że dowiedziałem się o nim po wyjściu z obozu, ale w obozie go nie widziałem, znam tylko fakt, że żona kapitana Nowotnego została zagazowana. Krążyły różne wersje co do tego, w jaki sposób to się stało. Nie byłem przy nadawaniu tej wiadomości, tak że byłbym niekompetentny w tej sprawie.

Przewodniczący: Świadek wspomniał m.in. o tym, że wiedział o planie zniszczenia obozu i że ta wiadomość została skomentowana zagranicą. Czy wówczas oskarżony współdziałał w tym planie zniszczenia, czy był mu wiadomy ten plan zniszczenia obozu z udziałem samolotów? Czy można przypisać tutaj oskarżonemu współudział?

Świadek: Można tylko domniemywać, że to są plany, które nie narodziły się w tym dniu, kiedy ta rozmowa miała miejsce, lecz były przygotowane już od pewnego czasu. Jeżeli w innych obozach koncentracyjnych były identyczne plany, to znaczy, że komendanci tych innych obozów musieli współdziałać ze sobą i w porozumieniu opracować te plany, które stawały się aktualne zwłaszcza w momencie, kiedy front wschodni zbliżał się do danego obozu koncentracyjnego.

Przewodniczący: Świadek powiedział tutaj rzecz charakterystyczną, że odnośnie do terroru stosowanego w obozie oskarżony zasadniczo przekraczał swoje kompetencje zarządcy – nawet według systemu hitlerowskiego.

Świadek: Tak jest, bo w tzw. starych obozach koncentracyjnych, gdzie był regulamin niepisany, ale znany wszystkim więźniom, nie było pewnych rzeczy, które działy się w Oświęcimiu. Na przykład w żadnym obozie nie wolno było rozstrzeliwać ludzi bez zezwolenia Berlina, a jest faktem, że specjalna komisja – przynajmniej tak nasz wydział doniósł, konkretnie mówiąc, siostra Maria – wykryła bodajże w biurku oskarżonego dowody, że były wyroki śmierci wykonywane bez porozumienia z Berlinem. To świadczyłoby o tym, że usiłowano zniszczyć dowody, że ci ludzie umarli śmiercią nienaturalną, mianowicie zamiast wyroków notowano oficjalnie diagnozę, że dany więzień chorował i umarł po prostu.

Przewodniczący: Czy ta komisja zjechała na skutek informacji jakiejś organizacji?

Świadek: Nie wiem. Sądzę, że na skutek po prostu tego, że coraz głośniej było na świecie o Oświęcimiu i o tym, że załoga i komendantura SS nadużywają swojej władzy nie tylko po linii terroru, ale także bogacenia się na majątkach pochodzących od więźniów. Znane były wypadki, że budowano sobie za to wille.

Przewodniczący: Mam pytanie do oskarżonego. Proszę powstać. Oskarżony słyszał zeznania świadka, że oskarżony przekraczał granicę terroru zakreśloną mu nawet przez jego władze przełożone w Berlinie, że stosował wyroki śmierci bez uprawnienia i upoważnienia swoich władz. Czy to się zgadza?

Oskarżony: Nie. Co do tego chciałbym złożyć oświadczenie. Kiedy moje przeniesienie było już w toku, przybyła specjalna komisja dla sądu doraźnego z polecenia Himmlera, która to komisja miała działać nie tylko w Oświęcimiu, ale we wszystkich obozach i miała zbadać, czy SS-mani dopuścili się jakichś nadużyć co do mienia pożydowskiego. Równocześnie ta komisja przeprowadzała śledztwo skierowane przeciw Grabnerowi, któremu jego następca zarzucał, jakoby przekroczył swoje kompetencje. To śledztwo przeciw Grabnerowi było prowadzone całymi miesiącami, aż do wiosny 1945 r. Wszelkie materiały odpowiednie, wszelkie księgi śmierci, wszelkie protokoły, dotyczące egzekucji tak w Oświęcimiu, jak i w Głównym Urzędzie Bezpieczeństwa Rzeszy, jak i w inspekcji obozu koncentracyjnego były badane. Badano wszelkie telefonogramy i wiadomości iskrowe, a na wiosnę 1945 r., w marcu, śledztwo przeciw Grabnerowi musiało zostać wstrzymane, ponieważ podczas całego tego śledztwa nie znaleziono najmniejszych dowodów, jakoby Grabner przekroczył swoje kompetencje. Główny Urząd Bezpieczeństwa Rzeszy – był to Gruppenführer Müller osobiście wobec sądu doraźnego, istniejącego przy Reichsführerze – zeznał, że on osobiście od siebie już te rzeczy zbadał i również nic nie znalazł. Reichsführer specjalnie domagał się, by to śledztwo, zwłaszcza przeciw Grabnerowi, było jak najściślej przeprowadzone, ale istotnie nie można było mu niczego udowodnić. Grabner, jak i w ogóle wszyscy kierownicy Wydziału Politycznego byli przecież zasadniczo pracownikami gestapo i tylko częściowo podlegali komendantowi obozu.

Ja sam nie mogłem wydawać żadnego wyroku śmierci. To, co tutaj ustawicznie powtarzają świadkowie, mianowicie te wyroki śmierci, względnie rozkazy co do rozstrzeliwań, to wszystko polega na omyłce. Należy zasadniczo rozróżniać rozkazy, zarządzenia dotyczące egzekucji oraz protokoły dotyczące egzekucji. Rozkazy i zarządzenia dotyczące egzekucji przychodziły albo od Himmlera, albo od Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy, albo z innego urzędu policyjnego, albo ze strony inspekcji obozów koncentracyjnych. Sądzę, że nigdzie w Oświęcimiu nie można znaleźć choćby jednego dokumentu, który by przedstawiał jakiekolwiek zarządzenie dotyczące egzekucji, a podpisane przeze mnie. Ja osobiście zarządzałem tylko te egzekucje, co do których polecenie otrzymywałem od Grabnera albo od innego urzędu równorzędnego, i te rozporządzenia podpisywałem swoim podpisem.

Jak wiem ze strony Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy, Himmler zupełnie się nie przejmował wiadomościami podawanymi przez zagranicę, mimo że Główny Urząd Bezpieczeństwa Rzeszy ze względów politycznych sobie tego życzył. Himmler odmawiał jakiejkolwiek reakcji na te wszystkie aluzje.

Moje przeniesienie do przełożonego wyższego urzędu nie może być skutkiem owych meldunków zagranicznych, albowiem to przeniesienie nastąpiło z innego powodu. Sam widziałem korespondencję, która toczyła się między Pohlem a Himmlerem. Pohl po swojej wizycie w sierpniu 1944 r. zaraportował Himmlerowi, że odrzuca odpowiedzialność osobistą za 140 tys. więźniów i prosi, żeby ten obóz podzielić na trzy samodzielne obozy, a ponieważ nie chciano mnie zadowolić jedną trzecią tego obozu, zostałem przeniesiony do przełożonego urzędu. Gdyby rzecz tak się przedstawiała, jak tutaj zeznawali świadkowie: że zostałem przeniesiony z powodu moich czynności jako komendant obozu, to przecież w takim razie nie byłoby w porządku, że mnie przeniesiono do wyższego urzędu. Poza tym właśnie Pohl po zbadaniu tych [czynności] stwierdził, że w żadnej mierze nie przekroczyłem w jakikolwiek sposób swoich kompetencji. Poza tym zmniejszenie obozu było planowane już od 1942 r. Już wówczas istniał rozkaz, że wszyscy Polacy, Rosjanie, w ogóle wszyscy więźniowie aryjscy mieli być wycofani z Oświęcimia i Oświęcim miał się stać obozem czysto żydowskim.

Dopiero na wiosnę 1944 r. było rzeczą możliwą wycofać znaczne kontyngenty więźniów z Oświęcimia, ponieważ dopiero w tym okresie przemysł zbrojeniowy przygotował obozy pracy, w których ci więźniowie mieli być umieszczeni, to też w tym okresie rozpoczęła się translokacja warsztatów zbrojeniowych do fabryk umieszczonych pod ziemią.

Świadkowie – byli więźniowie – nie mogą w ogóle być w stanie stwierdzić, czy w jakikolwiek sposób przekroczyłem swoje kompetencje jako komendant, ponieważ Oświęcim zajmował szczególne stanowisko w rzędzie wszystkich obozów koncentracyjnych i nakazano mi, żebym tam przeprowadził niejedną rzecz, o której w ogóle nie myślano w innych obozach. Nie sądzę, żeby jakikolwiek więzień miał dostęp do tajnych rozkazów mnie wydanych, które przechowywałem w specjalnej szafie pancernej u siebie w biurze. To, co przynoszono do mojego mieszkania celem podpisania i co leżało na moim biurku – to chodziło tu o podpisy zupełnie bez znaczenia. Przychodziło to ze strony wszystkich wydziałów, m.in. także ze strony Wydziału Politycznego, [były to] również protokoły odnoszące się do egzekucji, z których jednakże nic innego nie wynikało, jak czas rozstrzelania, względnie powieszenia, ale żadną miarą nie mogło tu być mowy o jakimkolwiek zarządzeniu, względnie rozkazie dotyczącym egzekucji.

Wszystkie te rozkazy dotyczące egzekucji, które otrzymywałem, czy to drogą iskrową, czy w formie telefonogramów, były mi przedkładane osobiście przez mego adiutanta. A jeżeli napływały nagłe rozkazy, i to nocą, co się często zdarzało, to osobiście udawałem się do pokoju, gdzie te telefonogramy, względnie wiadomości iskrowe były nadawane i tam odbierałem to, co było potrzebne.

Jest rzeczą niemożliwą, żeby jakikolwiek więzień mógł dostać jakiekolwiek z tych zarządzeń do rąk, względnie, żeby mógł je widzieć.

To wszystko.

Przewodniczący: Czy świadek słyszał, co twierdzi oskarżony?

Świadek: Nie twierdzę, że ruch oporu siedział w kasie pancernej Hößa, ale pewne rozkazy, które napływały do obozu czy to na ręce Hößa, czy to do Oddziału Politycznego – czy to był słynny spór między Berlinem a Oświęcimiem w sprawie powieszenia tych ludzi, którzy uciekli, a którzy zostali powieszeni ostatniego grudnia, w 1944 r., czy inne – o tych ruch oporu wiedział.

Przewodniczący: To znaczy, że znane były te rzeczy organizacji?

Świadek: Pewnie, że nie wszystkie tajemnice można było przychwycić, ale mieliśmy te wiadomości potrzebne nam do zbadania, czy Höß przekroczył regulamin i kompetencje, jakie miał, czy też nie. To że tego nie robiliśmy w ten sposób, żebyśmy mogli znać wyniki badań komisji specjalnej z Berlina? To dla żadnego członka ruchu oporu nie było możliwe, tym bardziej, nie były te wiadomości podawane przez więźniów, którzy by mogli rozsiewać plotki, ale otrzymywaliśmy [je] od takich ludzi, jak lekarz SS Wirths, który w ten sposób nas informował.

Bynajmniej nie twierdziłem, że widziałem wyroki śmierci podpisywane przez oskarżonego Hößa, tym niemniej chciałbym zapytać: jeśli regulamin, którego przestrzega Höß, pozwalał na pewne rzeczy, dlaczego nie stosował go jego następca Liebehenschel?

Prokurator Cyprian: W związku z oświadczeniem oskarżonego Hößa oskarżyciele proszą o pozwolenie zadania mu kilku pytań. Potem jeszcze, mając pytania do świadka, chcieliby jednak nawiązać do tego, co oskarżony Höß oświadczył.

Przewodniczący: Może po przerwie.

Prokurator Cyprian: Do świadka będziemy mogli skierować pytania po przerwie, natomiast do oskarżonego Hößa w tej chwili.

(Po przerwie).

Przewodniczący: Czy są jeszcze pytania do świadka?

Prokurator Cyprian: Tak jest.

Przewodniczący: Proszę wprowadzić świadka.

Prokurator Cyprian: Z zeznań świadka, jak i z innych wiemy, że w Oświęcimiu było wiele narodowości. Czy istniała jakaś specjalna polityka narodowościowa ze strony władz obozowych?

Świadek: Istniała w tym sensie, o którym już wspominałem. Po pierwsze władze obozu zawsze starały się wygrywać narodowość przeciw drugiej. Po drugie była pewna gradacja terroru, to znaczy, że terror już tym okresie, kiedy obóz w Oświęcimiu był obozem międzynarodowym, w głównej mierze był skierowany przeciw Żydom, potem przeciw Polakom, potem przeciw grupom inteligencji i działaczom ruchu oporu różnych krajów.

Prokurator Cyprian: Czy władze obozu kryminalistów jednej narodowości czyniły kapo i blokowymi w komendach innych narodowości?

Świadek: Zawsze i z reguły.

Prokurator Cyprian: Czy to byli ludzie rzeczywiście ze względów kryminalnych osadzeni w obozie?

Świadek: To były elementy kryminalne albo ludzie, którzy nosili czerwone trójkąty, a więc więźniowie polityczni, ale którzy przebywając długi czas w obozach byli już tak załamani i tak się już zasłużyli Niemcom, że [ci] bez obawy mogli im te funkcje kapo i blokowych powierzyć.

Prokurator Cyprian: Czy skutkiem tego były jakieś „kwasy” pomiędzy poszczególnymi narodowościami?

Świadek: Tak. Były.

Prokurator Cyprian: Jak one się ujawniały?

Świadek: Ujawniały się przede wszystkim w tym, że celowo podsycano antysemityzm w obozie, że wszelkie poczynania stosowane przez więźniów aryjczyków przeciw Żydom były tolerowane, że w ten sposób pobudzano również nienawiści grupowe, narodowe. Powiedzmy np., że Czesi nie lubili Polaków, to specjalnie to podsycano, co potem odbijało się i odbija się do dziś, Francuzi, którzy po raz pierwszy w ogóle spotkali się z kapo, jeżeli trafiali na kapo Polaka, wyrabiali sobie złą opinię o Polakach, nie zważając na to, że to była kategoria najbardziej zbrodniczych elementów.

Prokurator Cyprian: Czy organizacji podziemnej w obozie udawało się częściowo wyjaśnić tę sytuację?

Świadek: Tak. Udało się wyjaśnić. To była zasługa może nie samej organizacji, ale i władz obozowych, które celowo starały się obsadzić wszystkie stanowiska kapo i blokowych Polakami albo przynajmniej takimi ludźmi, do których miały zaufanie, lub też takimi komunistami niemieckimi, którzy zdali egzamin w obozie. Bo władze obozowe chciały tę sytuację naprawić, a po drugie był to okres, kiedy najwyższe władze niemieckie uważały za stosowne ratować front wschodni, więc organizowały brygady zbrodniarzy, których wysłano na front.

Prokurator Cyprian: Czy zdarzały się przypadki samosądu na osobie takich kapo?

Świadek: Zdarzały się. W pierwszym okresie, kiedy to pociągało [za sobą] wielkie konsekwencje, raczej tego unikano. Samosąd wprowadzono w życie wówczas, gdy człowiek dostał się już w ręce więźniów. Jeżeli najbardziej krwawi przestępcy i zbrodniarze mieli to nieszczęście, że zachorowali, to z reguły ze szpitala już nie wychodzili, bo postarali się już o to więźniowie polityczni znajdujący się na rewirze. Tak samo jeżeli taki kapo został przekazany na transport, więźniowie znajdujący się w wagonach transportowych otrzymywali rozkaz samosądu. Najczęściej do samosądu dochodziło w czasie transportów.

Prokurator Cyprian: Dalszych pytań nie mam.

Przewodniczący: Czy obrona ma pytania?

Adwokat Ostaszewski: Tak. Ponieważ świadek przedstawił cały ruch oporu na terenie Oświęcimia, a ta sprawa nie była wyjaśniona, chciałbym zadać pytanie, czym sobie świadek tłumaczy, że jednak tylu ludzi się uratowało z Oświęcimia i jaka była przyczyna tego, że sam Oświęcim został uratowany?

Świadek: Uratowała się liczba bardzo znikoma. To jest moim zdaniem fakt bezsporny. Jeżeli weźmiemy liczbę więźniów Oświęcimia, którzy się uratowali – nie w stosunku do więźniów normalnych, to jest tych, którzy otrzymali tatuaż i byli zapisani w kartotekach, ale w stosunku do całej tej liczby więźniów, która się przez obóz przewinęła – to liczba nas, którzy pozostaliśmy przy życiu, jest znikoma. Że znaczna liczba tych, którzy byli w obozie, to znaczy Polaków, uratowała się, trzeba przypisać nie tylko organizacji wewnątrz, ale i pomocy z zewnątrz w postaci przede wszystkim paczek. To była bardzo wartościowa pomoc, bo głód nie mógł już ich pokonać. Poza tym należy to przypisać pomocy, którą więźniowie otrzymywali z różnych grup organizacji, które nimi się opiekowały. Wreszcie stało się to dzięki temu, że w transportach ewakuacyjnych, które wychodziły z obozu, lokowało się ludzi w ten sposób, że jeżeli się wiedziało, że transport idzie do obozu mniej groźnego – a były takie obozy, gdzie nie było takiego nasilenia terroru – do obozu, gdzie było dużo znajomych ludzi pracujących w ruchu oporu, to tych ludzi najbardziej wyczerpanych dostawialiśmy do takiego transportu, wymienialiśmy na innych ludzi albo dopisywaliśmy do list transportowych.

Że w ogóle uratował się Oświęcim, jako taki – to jest już fakt historyczny – stało się to dzięki przypadkowi. Mianowicie kiedy front radziecki zbliżał się pod sam obóz, wszyscy więźniowie byli przeznaczeni na zagładę. Było ich niewielu, w olbrzymiej większości byli to chorzy. Tych chorych już ustawiono na ulicy w obozie Oświęcim i SS-mani z bronią automatyczną byli gotowi do wykonania rozkazu. Rozkaz miał być wykonany, powiedzmy, o godz. 5.00, ale przed 5.00 zjawił się goniec na motocyklu – zresztą tego nie wiem, bo nie byłem tam obecny i znam to z opowiadań. SS-mani mieli odjechać o godz. 7.00, po wykonaniu likwidacji, tymczasem uderzenie Armii Radzieckiej spowodowało, że ostatni pociąg ewakuacyjny odszedł nie o godz. 7.00, ale o 5.00 , tak że tych SS-manów gotowych do likwidacji zapakowano do pociągu i wywieziono.

Adwokat Ostaszewski: A więc stało się to dzięki błyskawicznej akcji Wojska Radzieckiego?

Czy w ruchu oporu ze względu na magazynowanie – nieznacznych zresztą, jak przypuszczam – ilości broni i ze względu na przewidywaną akcję całkowitego wyniszczenia Oświęcimia, czy był zamiar zbrojnego oporu w ostatecznym momencie, jeżeliby nie było innego wyjścia?

Świadek: Było to przewidywane w tym momencie, kiedy sytuacja polityczna i wojskowa nie pozwoli na wspólną akcję, ale było faktem jasnym dla nas wszystkich, że istnieje plan całkowitej likwidacji obozu i w tym momencie bronić się będziemy bez względu na to, że konsekwencje poniosą ludzie, tzw. niewinni, niezamieszani w tego rodzaju pracę.

Adwokat Ostaszewski: Teraz co do zeznań świadka dotyczących samego oskarżonego. Świadek wspomniał o komisji specjalnej. Oskarżony składał pewne wyjaśnienia ze swojej strony w tej sprawie. Chodzi mi o ustalenie, czy świadek wyklucza, że taka komisja specjalna przyjechała do Oświęcimia na skutek może interwencji oskarżonego. Czy świadek wyklucza taką ewentualność – to znaczy, że [oskarżony] zwracał się [z wnioskiem] o to, żeby została przysłana komisja dla przeprowadzenia rewizji w stosunku do SS-manów?

Świadek: Niemożliwe jest, żebyśmy wiedzieli, z jakiego powodu przyjechała komisja. Cytowałem, skąd posiadam tę wiadomość, mianowicie ze źródła bliskiego komendanturze obozu, czyli ze strony lekarza Wirthsa, który mi zakomunikował, że nie na skutek interwencji komendanta [przyjechała komisja], tylko na skutek kradzieży dobra więziennego, którym bogacili się SS-mani, i na skutek alarmu, który powstał w Europie, na skutek terroru oświęcimskiego. Czy tak było, nie wiem, bo jak oskarżony twierdził, komisja ciągnęła się do wiosny 1945 r.

Adwokat Ostaszewski: Czy Wirths powołał się w rozmowie na to, że słyszał o tym od takich czy innych ludzi?

Świadek: Na to pytanie nie mogę odpowiedzieć, ale sądzę, że świadkowie austriaccy, którzy będą zeznawali, będą mieli bezpośrednie wiadomości co do tego.

Adwokat Ostaszewski: Świadek zeznał, że następca Hößa, Liebehenschel, zabronił wydawania wyroków śmierci Wydziałowi Politycznemu?

Świadek: Liebehenschel zabronił w ogóle jakiejkolwiek akcji prowadzonej przez SS-manów bez porozumienia z nim, to znaczy nie wolno było kapo ani SS-manom bić więźniów bez zezwolenia. Nie tylko rozstrzeliwać, ale nawet bić.

Adwokat Ostaszewski: Mnie się zadawało, że świadek powiedział, że [Liebehenschel] zabronił wydawania wyroków Wydziałowi Politycznemu?

Świadek: Nie przypominam sobie, czy sformułowałem to w ten sposób, ale chodziło mi w tym wypadku o to, że przez dwa czy trzy miesiące Wydział Polityczny nie zjawiał się w obozie, że wszyscy agenci Wydziału Politycznego za pomocą list, które zostały przedstawione Liebehenschelowi, zostali wysłani.

Adwokat Ostaszewski: Czy świadkowi wiadomo, że Wydział Polityczny jako gestapo miał prawo wydawania wyroków śmierci?

Świadek: Oczywiście miał prawo wydawania wyroków śmierci.

Adwokat Ostaszewski: Świadek mówił, że po przybyciu drugiego komendanta stosunki w obozie się poprawiły. Kilka razy ta rzecz została poruszona. Zrozumiałem [to] w ten sposób – proszę sprostować, jeżeli źle zapisałem, względnie jeżeli źle zrozumiałem – że drugi komendant przyjechał ze specjalnym rozkazem złagodzenia kursu.

Świadek: Ja twierdzę, że to, że kurs został złagodzony, wynika zarówno z dyrektyw, które otrzymał następny komendant z Berlina, jak i z przestrzegania przez Liebehenschela istniejącego czy nieistniejącego regulaminu, a więc wskutek jego osobistego ustosunkowania się.

Adwokat Ostaszewski: Czy zdaniem świadka, który tam był i naocznie [to] widział, następny pobyt Hößa w Oświęcimiu, kiedy przyjechał, był [okresem] zaostrzenia kursu, czy też kurs był taki sam, jakim ustalił [go] następny komendant, to znaczy złagodzony?

Świadek: Złagodzenie kursu było krótkofalowe, nie utrzymało się do końca obozu, bo w 1944 r. represje zaczęły się ponawiać, były stosowane w innych formach, ale były stosowane. Jeżeli ktoś dostał karę 25 kijów, to bardzo precyzyjnie i skrupulatnie przestrzegano zawiadomienia Berlina, badania lekarskiego delikwenta, czy jest zdolny wytrzymać tę karę, była zachowana ta procedura, która nie była zachowana za czasów Hößa.

Adwokat Ostaszewski: Ale wtedy, kiedy Höß był na inspekcji, czy był stosowany ten drugi system?

Świadek: To był koniec tego okresu złagodzenia kursu.

Adwokat Ostaszewski: Jaki był stosunek więźniów Niemców do więźniów Polaków na terenie Oświęcimia?

Świadek: Proszę o sprecyzowanie, bo nie mogę generalizować.

Adwokat Ostaszewski: Mnie chodzi nie o Austriaków ani Czechów, ale Niemców z Rzeszy.

Świadek: Oni dzielili się na poszczególne grupy, według swoich przestępstw.

Adwokat Ostaszewski: Mnie chodzi o stosunek politycznych więźniów niemieckich do polskich politycznych więźniów na terenie obozu.

Świadek: Nie mógłbym tutaj wydać generalizującego sądu, bo wśród Niemców były jednostki współpracujące z ruchem oporu, ale byli też tacy ludzie, którzy siedzieli po 10 czy 12 lat w obozach koncentracyjnych, załamali się i nie tylko nie współpracowali z ruchem oporu, ale pomagali SS-manom.

Adwokat Ostaszewski: Mnie chodzi raczej nie o ruch oporu, tylko o zachowanie jako towarzyszy niedoli. Czy istniała z ich strony chęć okazania pomocy Polakom, czy w dalszym ciągu istniał stosunek pogardliwy?

Świadek: Była grupa więźniów politycznych niemieckich, którzy z tej racji, że byli reichsdeutschami mieli większe przywileje, a przede wszystkim większe możliwości życia w obozie. Pełnili różne funkcje, siedzieli po innych obozach niemieckich i znali członków komendantury, którzy ich wciągali do lepszych komand. Ta grupa izolowała się w ten sposób, nie zajmowała się dolą szarej masy więźniów. Ale większość niemieckich więźniów politycznych była ustosunkowana do Polaków raczej przychylnie.

Przewodniczący: Więcej pytań nie ma?

Świadek jest wolny.