ROMAN KAMIŃSKI

Warszawa, dnia 27 marca 1946 r. sędzia okręgowy śledczy II rejonu Sądu Okręgowego w Warszawie Halina Wereńko, delegowana do Komisji Badania Zbrodni Niemieckich, przesłuchała niżej wymienionego w charakterze świadka. Po uprzedzeniu świadka o odpowiedzialności karnej za fałszywe zeznanie oraz o znaczeniu przysięgi, sędzia odebrał od niego przysięgę na zasadzie art. 109 kpk, po czym świadek zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Roman Kazimierz Kamiński
Imiona rodziców Antoni i Elżbieta z Szulkowskich
Data urodzenia 9 lipca 1906 r. w Warszawie
Zajęcie z zawodu szewc, bez pracy
Wykształcenie w szkole nie był, umie czytać i pisać
Miejsce zamieszkania Warszawa, ul. Ogrodowa 50
Wyznanie rzymskokatolickie
Karalność niekarany

W czasie Powstania Warszawskiego mieszkałem przy ul. Wolskiej 143 w Warszawie, gdzie prowadziłem warsztat szewski. Razem ze mną mieszkały moja żona Julianna z Majewskich, ur. 1904 r., [i] córka Elżbieta, ur. 1942 r.

5 sierpnia 1944 r., w sobotę, ok. godz. 10.00 rano znajdowałem się z rodziną na drugim piętrze, w moim mieszkaniu, i nagle posłyszeliśmy liczne strzały z ulicy. Okna naszego mieszkania wychodziły na ogródek. Około godz. 15.00 znów posłyszałem strzały. Około godz. 10.00, gdy pierwszy raz usłyszeliśmy strzały, żona porwała dziecko i poszła do sąsiadki mieszkającej na pierwszym piętrze. Potem zacząłem gotować obiad i nic nie słyszałem aż do godz. 15.00 – [wtedy to], usłyszawszy strzały, wyjrzałem przez okno. Wychodziło na ogródek, za którym znajdowało się przejście do ul. Jana Kazimierza. Otóż w tym przejściu zobaczyłem leżącą martwą żonę z dzieckiem, a także sąsiadkę z pierwszego piętra Koprową, martwą, z dwojgiem dzieci. Oprócz nich leżał tam martwy Szanda, właściciel zakładu pomników.

Widząc żonę martwą, chciałem uciekać oknem, ponieważ drzwiami już nie można było wyjść. Na podwórku stali żandarmi niemieccy z „rozpylaczami”. Sodowiarnia naprzeciwko naszego domu stała w płomieniach, płonął też parkan. Zszedłem do mieszkania na pierwszym piętrze z zamiarem ucieczki przez okno. Po chwili wtargnęli do domu żandarmi niemieccy, by rabować dom przed podpaleniem. Zszedłem na parter i ukryłem się we wnęce, za zasłoną. Tutaj odkryła mnie któraś z rzędu rabująca partia Niemców. Kazali podnieść ręce do góry i wyprowadzili na podwórze, gdzie przejęli mnie inni Niemcy. Powiedziałem, że nie jestem partyzantem, na co jeden z Niemców uderzył mnie karabinem w głowę. [Inny] zaprowadził mnie przed płonącą sodowiarnię i kazał mi wejść w płomienie. Sprzeciwiłem się, na co Niemiec zaczął wpychać mnie w ogień kolbą od karabinu. Odpychałem ją ręką, to trwało chwilę, aż podszedł do nas Niemiec ubrany po cywilnemu [i] zapytał, czego żołnierz ode mnie chce. Powiedziałem, że nie jestem partyzantem, a Niemiec ubrany po cywilnemu zadał mi pytanie: „Czy nie słyszałeś, jak wołano »Raus!« – wychodzić z mieszkań? I czemu jesteś boso?”. Odpowiedziałem, że nie słyszałem wołania o wychodzeniu z domu, a jestem boso, ponieważ widząc przez okno trupa żony, chciałem się uratować. Na to Niemiec ubrany po cywilnemu odprowadził mnie na stronę, gdzie już stali dozorca naszego domu Stanisław Raczyński, zamieszkały obecnie przy ul. Wolskiej 143, i jego zięć (nazwiska nie pamiętam), których tak jak i mnie Niemcy wyciągnęli z ukrycia. Naokoło nas stali żandarmi z „rozpylaczami”.

Po pewnym czasie Niemcy skierowali nas na cmentarz prawosławny. Myśleliśmy, że za chwilę nas rozstrzelają, jednakże oprowadzili nas dookoła cerkwi i wyprowadzili bramą, zaprowadzili znów na ul. Wolską, gdzie przy nr. 129, przy domu Hankiewicza, kazali nam sprzątać trupy, wynosząc je na stosy w parku Sowińskiego. Koło domu Hankiewicza zastałem już 20–30 robotników zbierających zwłoki. Było już nad wieczorem, ok. godz. 16.00 czy 17.00, gdy zobaczyłem, że Niemcy wyprowadzili z domu Hankiewicza kilkunastu mężczyzn, którzy, jak sądzę, skryli się rano i uniknęli egzekucji. Zostali [jednak] znalezieni przez Niemców, zaprowadzeni do parku Sowińskiego i tu rozstrzelani. Te trupy także znosiłem na stosy.

Razem ze mną zbierali zwłoki Raczyński i jego zięć, Kucharski – którego podniosłem jako trupa z egzekucji mieszkańców domu magistrackiego, a który [przeżył], przyłączył się do nas i sprzątał zwłoki – oraz inni, których nazwisk nie pamiętam.

Trupy znosiliśmy na dwa stosy, wysokie na 2 m, długie na 12–14 m, szerokie na 8 m. Ciał mogło być ponad tysiąc, nie potrafię określić dokładnie liczby. Znosiliśmy zwłoki sprzed domu Hankiewicza, z ul. Wolskiej koło parkanu siatkowego okalającego park Sowińskiego, z rogu ul. Elekcyjnej i Wolskiej, gdzie trupy leżały koło stojącego [tam] domu. Na ul. Elekcyjnej mogło być ok. 50 ciał. Najwięcej trupów leżało pod siatką parkanu parku Sowińskiego od strony ul. Wolskiej. Zwłoki leżące przy ul. Elekcyjnej w większości wypadków były nadpalone. Ciała nadpalone Niemcy kazali nam wrzucać do piwnicy płonącego domu przy ul. Elekcyjnej, róg Wolskiej, koło parku Sowińskiego. Znosiliśmy trupy do godz. 18.00, potem Niemcy odprowadzili nas do kościoła św. Wawrzyńca.

Trzy dni sprzątaliśmy zwłoki koło parku Sowińskiego. W poniedziałek, trzeciego dnia od wyrzucenia z domu, gdy praca znoszenia trupów na stosy w parku Sowińskiego została ukończona, Niemcy poprowadzili nas na cmentarz prawosławny. Wprowadzili nas do kościoła św. Wawrzyńca, tu ustawili w szeregu, kazali zapalić papierosa, przyklęknąć, głowę odwrócić w drugą stronę, pożegnać się ze sobą. Czekaliśmy na egzekucję. Klęczeliśmy tak co najmniej pół godziny. Tego czasu [dotyczy] mój zanik pamięci. Nie słyszałem już rozkazu, że mamy wstać, wstałem automatycznie, widząc, iż kolega się podnosi. Niemiec kazał dokończyć papierosa, którego przed rozkazem, by uklęknąć, wypaliliśmy do połowy.

Przypomniałem sobie, że oprócz wymienionych już osób był ze mną wtedy Zygmunt Fryszke, obecnie przebywający w Warszawie, dokładnego adresu nie znam, zdaje się ul. Redutowa, numeru nie pamiętam.

Wracając do opisu wypadków z 7 sierpnia 1944 r.: po niedoszłej egzekucji Niemcy dołączyli nas do innych warszawiaków przebywających w kościele i razem z nimi wyprawili transportem do obozu przejściowego w Pruszkowie, a stąd do Niemiec.

24 maja 1945 r. wróciłem z Niemiec do Warszawy. Po powrocie zastałem w parku Sowińskiego mogiły. Zwłok żony nie znalazłem. W piwnicy naszego domu znalazłem jedną rękę i nogę – szczątki te zostały pochowane na cmentarzu prawosławnym. Koło naszego domu były przeprowadzane ekshumacje.

Ojciec mój przebywał w czasie Powstania na ul. Siennej, w mieszkaniu mojej siostry. Zginął od odłamka granatu. Siostra Eugenia Kamińska, zamieszkała przy Al. Jerozolimskich 37, opowiadała mi, że na ul. Siennej Niemcy nie byli tak okrutni jak na Woli, masowych mordów nie było.

Odczytano.