JANINA MISIEWICZ

Warszawa, 3 czerwca 1946 r. Wiceprokurator Zofia Rudziewicz przesłuchała niżej wymienioną w charakterze świadka. Uprzedzona o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań

Świadek zeznała, co następuje:


Imię i nazwisko Janina Misiewicz
Data urodzenia 12 grudnia 1893 r.
Imiona rodziców Władysław i Zofia
Miejsce zamieszkania Warszawa, ul. Płocka 26
Zajęcie lekarz, dyrektor Szpitala Wolskiego
Wyznanie rzymskokatolickie
Karalność niekarana
Wykształcenie Żeński Instytut Medycyny w Petersburgu

Od chwili wybuchu wojny w 1939 aż do 12 stycznia 1940 roku sprawowałam funkcję dyrektora Szpitala Wolskiego, po czym wróciłam na stanowisko ordynatora tegoż szpitala. Od 1943 byłam jednocześnie ordynatorem i zastępcą dyrektora szpitala. Po zabiciu dyrektora Piaseckiego w dniu 5 sierpnia 1944 zostałam dyrektorem Szpitala Wolskiego.

Podczas oblężenia Warszawy w 1939 roku Niemcy z niskiego lotu zrzucali bomby zapalające na szpital, mimo iż dobrze wiedzieli, że bombardują szpital. Po wprowadzeniu cywilnych niemieckich władz administracyjnych nadzór nad szpitalnictwem polskim w Warszawie miał doktor Schrempf, Amtsarzt, urzędnik Leista pośrednio podległy dystryktowi. Jednym z pierwszych zarządzeń zmierzających do obniżenia poziomu pracy lekarskiej w szpitalu był zakaz prowadzenia badań naukowych w szpitalu i odbywania posiedzeń naukowych.

O ile sobie przypominam, zarządzenie to przysłał nam polski wydział szpitalnictwa, powołując się na rozporządzenie Schrempfa.

W pierwszych dniach po wejściu Niemców władze niemieckiej administracji cywilnej wszystkim pracownikom szpitala nakazały wypełnić kwestionariusze tyczące się aryjskości; usunięci zostali ze szpitalnictwa lekarze Żydzi. Z naszego szpitala usunięty został ordynator dr Anastazy Landau.

Niemcy wydali zakaz przyjmowania Żydów do szpitali polskich pod […] i osobistą odpowiedzialnością ordynatorów oddziałów. Chorych Żydów kazano przewieść natychmiast do szpitala żydowskiego.

Chorzy otrzymywali w ciągu całej wojny niedostateczne wyżywienie. O ile sobie przypominam, oceniano dzienną ilość kalorii dla chorego w latach 1942 – 1944 na 1000 do 1400, gdy przed wojną liczba ta wynosiła około 3000.

Gdy wybuchło powstanie, byłam zastępcą dyrektora Piaseckiego. Zachowywaliśmy się jak eksterytorialni w myśl konwencji genewskiej. W szczególności (zarówno administracja szpitala, jak i chorzy) pilnowaliśmy, aby nikogo uzbrojonego na terytorium szpitala nie było i aby nikt nie strzelał. Szpital przyjmował wszystkich rannych, zarówno powstańców, jak i Niemców.

5 sierpnia 1944 oddział własowców pod dowództwem niemieckich oficerów SS wtargnął do szpitala. Niektórzy z tych oficerów mieli na czapkach trupie główki, a inni na klapach SS. Wszystkich, zarówno personel, jak i chorych, spędzono do hallu na parterze i wyprowadzono na ul. Moczydło. Po drodze zabierali Niemcy zegarki i pióra wieczne. Siedzieliśmy w wielkiej hali fabrycznej do 6.00 wieczorem, kiedy to polecono wystąpić wszystkim mężczyznom i wyprowadzono ich z tej hali. Jak dowiedziałam od jednego z uratowanych, Jana Napiórkowskiego (asystent Kliniki Chorób Wewnętrznych UW w szpitalu Przemienienia Pańskiego na Pradze), wszyscy mężczyźni zostali przez Niemców zastrzeleni. Napiórkowski, któremu udało się uciec, twierdził, iż egzekucji dokonali volksdeutsche w cywilnych ubraniach pod dowództwem SS-manów. Od dr. Zbigniewa Woźniewskiego (Szpital Wolski) dowiedziałam się, że jeszcze przed wyprowadzeniem nas ze szpitala zostali w gabinecie dyrektorskim zabici: dyrektor Piasecki, kapelan ks. Ciecierski (w komży i stule) i prof. Janusz Zeyland. Zabójstwa dokonali oficerowie niemieccy SS, strzelając im w tył głowy. Dr Woźnicki opowiadał mi, że nazajutrz po zabójstwie zjawił się w szpitalu jakiś wojskowy lekarz niemiecki, który dowiedziawszy się, że prof. Zeyland nie żyje oświadczył, iż miał on być przez Niemców oszczędzony, co świadczyć może o tym, że zabójstwa te były z góry zaplanowane.

Ci wszyscy, którzy pozostali na Moczydle, zostali na drugi dzień wyprowadzeni do fortu Wola i stamtąd wypuszczeni do osady Jelonki.

Po wyprowadzeniu personelu własowcy wywieźli ze szpitala moc bielizny i inwentarza, następnie przyjechali lekarze niemieccy, którzy wywieźli: rentgen, mikroskop, wirówki, maszyny do pisania, do liczenia i telefony.

Podkreślić muszę, że po wyprowadzeniu całego personelu i większej części chorych, w szpitalu pozostało około dziewięćdziesięciu rannych, którzy nie mogli ruszyć się z miejsca, i których Niemcy pozostawili bez żadnej opieki i obrony.