ŁUKASZ SZPAKOWSKI


Strzelec Łukasz Szpakowski, ur. 15 lutego 1913 r. we wsi Miesiatycze, pow. Pińsk, poczta Lemieszewicze, rolnik, kawaler.


W dniu przekroczenia przez Sowietów granicy weszli do mojej wsi. Jeden z mieszkańców zameldował, że ja mówiłem, że komunizm zginie, że my odbierzemy całą Ukrainę. Następnie powiedział ja wraz z policją chodziłem pod oknami i śledziłem partię komunistyczną, prześladowałem komunistów i byłem wywiadowcą, pracowałem wraz z policją i że pracowałem w Związku Strzeleckim. Politruk kazał mnie zawołać, spojrzał na mnie, zapytał się, gdzie byłem podczas wkraczania armii sowieckiej na tereny okupowane. Odpowiedziałem, że byłem w domu. Zapytał się, czy byłem wojsku.

Następnie było dużo zebranych mieszkańców, on opowiadał, że: „U nas nie tak, jak było w Polszcze, że waszy pany na wieś zakładali chomąty i orali wami”. Zaczął kpić: „S tymy my rozprawimsia, co wam przeszkadzali w pracy komunistycznej”. Kazał mnie i jeszcze paru moim kolegom odejść. My odeszli. Już nie było dnia, żeby nie wzywali do siebie [nieczytelne] „a może znajeszoficerow? Ty u nas dostaniesz choroszu rabotku, my ciebie zapłacim”. Nie dałem się namówić. Pewnego razu zebrał całą wieś i zwraca się: „Może kto opowie, jak było przy panskij Polszcze, jak oni was męczyli”. Jeden [z] gospodarzy odpowiedział: „Żeby mnie w takiej sprawiedliwości dożyć śmierci, jak u nas była przy Polsce”. Pamiętam, politruk za to, że gospodarz tak mu odpowiedział mówi, że: „Ty nawierno kułak”. Za te słowa został aresztowany, biednego staruszka tak zbili, że czarnego puścili. Jak pamiętam, nazwisko: Jan Kaczanowski, lat 65. Więc spośród wszystkich występuje Patchowski Stefan, sąsiad, i mówi: „To jest przyjaciel Szpakowskiego Łukasza”. Politruk spojrzał na mnie. To był człowiek podobny do bandyty, miał twarz pooraną, nazwisko miał Kowalow.

Jeszcze pamiętam głosowanie. Spośród wieśniaków [kto] nie chciał iść głosować, to go zamykali i bili. Wszystko jedno, jak bydło. Pośród tych i ja znalazłem się, że nie chciałem głosować, bo wiedziałem, że wybrali jakiegoś [nieczytelne], który przy Polsce siedział pięć lat w więzieniu za kradzież, a jak oni przyszli, powiedział, że siedzi za politykę. To wszyscy gospodarze między sobą mówią niechętnie: „Porządek, kiedy do władzy dochodzą złodzieje”. Jeszcze przebyłem kilka tygodni, chowałem się po lasach, stogach siana aż do 2 kwietnia 1940 r. Zostałem aresztowany pewnej nocy. Przyszedłem, aby odpocząć w domu, rozgrzać się w cieple. Wszedłem, a wyjść już nie można było. Gdy wychodziłem, to usłyszałem głos: „Stoj, kto wychodit? Nielzia wychodzić s doma. Arestowany, ruki wwierch, a to budu strielat”. Podniosłem ręce, nie miałem żadnego wyjścia. „Tut żywiot Łuka Andriejewicz Szpakowski?”. Nie miałem co mówić, odpowiedziałem: „Ja jestem”. Więc on zaczął czytać po nazwiskach [nieczytelne] mego nakazu aresztowania. Pośród tych usłyszałem kilka nazwisk moich kolegów, więc zwróciłem się do dziesięcioletniej siostrzyczki po polsku i mówię, żeby powiadomiła moich kolegów, których wymienili nazwiska. Gdy siostrzyczka miała wyjść, mimo woli, na nas nie patrząc, więc NKWD-zista do siostry: „Nielzia wychodit”. Ja po raz drugi proszę siostry, ona wychodzi, jeden ze zbójców karabinem w plecy siostrę: „Goworił, nielzia wychodit”. Wtenczas odczułem największy ból serca. Gdy jeszcze w dodatku kopnął siostrę w nogę, chciałem rzucić się, ale ojciec nie zezwolił, powiedział: „Daj spokój, może wytrzymamy”.

Podróż moja z innymi kolegami, którzy byli aresztowani tej samej nocy – por. Jakutowicz, sierż. Jakutowicz, zamieszkały właściciel młyna Kaczanowski. Szliśmy pieszo, gonieni byliśmy jak bydło, który z nas był zmęczony, to bili kolbami i mówili: „Wy muczyli raboczij narod 20 liet, poprobujetie u nas rabotat”. Przyprowadzili nas do piwnic takich, że była woda na betonie, okna zamknięte, że świata Bożego nie było widać; wszy, karaluchy, pluskwy, myszy, tak że nie można było wytrzymać. Brud. Wody to dawali raz dziennie napić się. Takie były warunki nie do wytrzymania.

Z lochów ul. 84. Pułku Piechoty przewieźli nas na ul. Brzesko do więzienia. Przewożąc, kazali położyć się brzuchem na podłodze na wozie. Nie wolno było się ruszyć. Który ruszył się, to został kopnięty. Każdego dnia było badanie. W więzieniu badał mnie NKWD-zista Wułapajew. To był człowiek straszny, podobny do bandyty, czyli herszta. Jak tylko pytał co, to wywijał rewolwerem nad głową. Pytanie: „Gdie oficiery katoryje u was organizowali bunt cztoby nie gołosowali, przyznajsia”. Nie odpowiedziałem nic, to kazał mnie odprowadzić do celi i tak, że cisnęli przez 20 dni, sadzali do karceru. Nie dowiedzieli się ode mnie, niejednokrotnie powtarzali: „Gdzie orużje twojo?”, nie odpowiadałem, bo nie miałem co powiedzieć, to kazali odprowadzić do karceru. Trzymali przez trzy dni. Na trzeci dzień przyszli i dawaj bić, żeby się przyznał.

Z Pińska został przewieziony do Czerwienia w odległości 65 km od Mińska. Więzień był umieszczony w starodawnym klasztorze. Były ciężkie warunki, w małych celach siedziało po 80 ludzi, gdzie w zwykłych warunkach mogło zmieścić się tylko 15 ludzi, a jak co powiedział, sadzali do karceru i bili. Byłem [tam] do sierpnia. W sierpniu zostałem wywieziony do więzienia do Mińska, gdzie warunki były dziesięciokrotnie gorsze od Czerwienia – wszy zjadały ludzi, a brud wyjadał skórę na każdym człowieku, panowałał świerzb, nie można było wytrzymać. W Mińsku byłem sądzony przez osoba sowieszczanie [osoboje sowieszczanije] Moskwa na osiem lat prymudzielnych [prinużdiennych] isprawitielnych łagierej. W Mińsku nam obicali, że będziecie mieli tam dobre warunki do mieszkania. W łagry nas wywożą we wrześniu. Wywożą na północ, gdzie został przewieziony 11. otdielienije 11. kołonny. Na kołonnie nie było żadnej pomocy lekarskiej. Wyganiali do pracy ludzi chorych, bili. Kto nie chciał iść i nie mógł, to mieli specjalne psy, które już takiego człowieka prowadziły na robotę. Krzyczeli: „Wy, Poliaki, podochnietie tut na siewierie”. Taka była sytuacja na północy. Z 11. otdielienija przewieźli nas dalej na północ i kazali nam iść na pieszo. Mówili, że niedaleko, dziesięć kilometrów. A jak przyszło się, to szli przez cztery dni po śniegu. Śnieg był bardzo duży, do dwóch metrów, i trzeba było iść. Kto był zmęczony, to został, to już takiego nigdy nie spotkali, bo został przez bojców zabity. Znam taki wypadek, że kazali iść przynieść drzewa suchego na ogień. [Więzień] nazwiskiem Chmielewski stąpił parę kroków i został zastrzelony. Tak po ciężkich, trudnych warunkach za cztery dni przyszli do miejsca 9. otdielienija 175. kołonny. Przyszliśmy zmęczeni, a nam mówią, że będziemy stawiali namiot. Kazali nam rozgniatać śnieg, stawiać namioty. To były ciężkie warunki naszego bytu: zimno, głodny, chory, brudny. W łagierze było 350 Polaków, pośród nas byli ruscy złodzieje, którzy nami rządzili, opłacali potrudom [?] i tak dalej. Tak że były ciężkie warunki. Na każdym kroku: „Podochniesz, Poliak”.

A co do jedzenia, rzadziutka zupa, chleba to jak pracował jak koń, to dostał 500 g, a jak mniej, nie mógł pracować, to dostał 300 g chleba i jeden raz dziennie zupy – nazywali to sztrafnoj pajok. Ubranie było marne: podarte walonki, też podarte [spodnie], na wpół nagi musiał iść pracować i w tym samym ubraniu musiał spać. Nie miał ni koca, ni żadnego nakrycia.

Odnoszenie do nas koleżeństwa na każdym kroku z takimi słowami: „Podochniesz, Poliak”. Władze NKWD w brutalny sposób przeprowadzały badanie – bili, morzyli głodem, sadzali do karceru, nalewali wody i kazali stać w wodzie. Bardzo źle odnosili się do Polaków. Propaganda komunistyczna, na każdym kroku wyśmiewali, że nie mogli rządzić, przegrali wojnę z Niemcami. Co do pomocy lekarskiej, żadnej prawie nie było. Chorych ludzi wysyłali do pracy. Jak mówił, że chory, to bili, sadzali do karceru. Ludzie w bardzo dużych ilościach umierali z głodu, choroby i z mrozu. Nazwisk umierających nie pamiętam dobrze, ale duży procent umierał.

Łączności żadnej nie można było mieć, bo pamiętam wypadek taki, że przyszedł jeden z naczelników i mówi: „Kto chce pisać listy do rodzin, to można”. Więc każdy z zadowoleniem dawaj pisać. A co potem okazało się? Wszystkie listy znaleziono w ustępie naczelnika bojców. Tylko od jednego z kolegów dowiedziałem się, że moja rodzina została wywieziona do Kazachstanu, akmolinskaja obłast.

Zwolniony z Północy zostałem 1 września 1941 r. Przy zwolnieniu namawiali, żebym pojechał do pracy do nich, też stawiali przeszkody, nie bardzo chcieli zwalniać. Po zwolnieniu przyjechałem do Tocka [Tockoje] i 24 września wstąpiłem do wojska do 19. Pułku Piechoty, do 1. Kompanii. Saperów.