SABINA RUDZIŃSKA

Warszawa, dnia 5 lutego 1946 r. sędzia Sądu Apelacyjnego w Warszawie Stanisław Rybiński, delegowany do Komisji Badania Zbrodni Niemieckich, przesłuchał niżej wymienioną w charakterze świadka. Po uprzedzeniu świadka o odpowiedzialności karnej za fałszywe zeznanie oraz o znaczeniu przysięgi, sędzia odebrał od niej przysięgę na zasadzie art.109 kpk, po czym świadek zeznała, co następuje:


Imię i nazwisko Sabina Rudzińska
Data urodzenia 27 marca 1916 r.
Imiona rodziców Bronisław i Bronisława
Zajęcie pracownica Cukierni Szwajcarskiej w Warszawie
Wykształcenie siedem oddziałów szkoły powszechnej
Miejsce zamieszkania Warszawa, ul. Prądzyńskiego 17
Wyznanie rzymskokatolickie
Karalność niekarana

W 1944 r. mieszkałam pod tym samym nr. 17 przy ul. Prądzyńskiego razem z mężem mym Janem, mającym wówczas 37 lat, i dwojgiem dzieci – Bogdanem, mającym rok i sześć miesięcy, i Markiem, mającym trzy miesiące. Poza tym mieszkała przy nas matka męża Anna, mająca 67 lat. Mąż był przedsiębiorcą malarskim. Poza tym wspólnie prowadziliśmy owocarnię.

Podczas wybuchu Powstania 1 sierpnia 1944 r. mąż był w domu. W Powstaniu udziału nie brał. Na początku Powstania walki toczyły się daleko od nas. Mieszkaliśmy na krańcach Woli. Mimo to 2 sierpnia o godz. 4.00 po południu weszło trzech Niemców w uniformach kolejarzy niemieckich, uzbrojonych w karabiny. Mąż trzymał na ręku młodszego synka. Jeden z Niemców wyrwał z rąk męża dziecko, rzucił je na podłogę, a następnie krzyknął do męża: „Heran!”. Niemcy wyprowadzili go na podwórze, po czym zaczęli tam sprowadzać innych mężczyzn z sąsiednich mieszkań.

Jednocześnie kiedy Niemcy wyprowadzali z domu mego męża, zabrali leżącą na otomanie moją torebkę, w której była cała moja biżuteria: złoty zegarek, dwa złote pierścionki – jeden z brylantem, drugi z rubinem, złote kolczyki i ok. 20 tys. zł w gotówce.

Niemcy po zaaresztowaniu mego męża oraz jeszcze sześciu mężczyzn poprowadzili ich na kolej. Wśród aresztowanych mężczyzn byli: Jerzy Wojcieszak, Waldemar Kostrzewa, Leopold i Zdzisław Kudłaccy (ojciec i syn). Ci wszyscy byli lokatorami naszego domu. Poza tym zabrano Mieczysława Barana, zamieszkałego na Woli (bliższego adresu nie znam), który raz przyszedł do mego męża i został zatrzymany na korytarzu naszego domu. Siódmym zatrzymanym był Michał Sowiński, zamieszkały przy ul. Prądzyńskiego 19. Ten ostatni był najstarszy z zabranych. Miał przeszło 60 lat. Najmłodszy był 17-letni Zdzisław Kudłacki. Jego ojciec Leopold miał koło czterdziestki, Wojcieszak miał 18 lat, a Kostrzewa – 19. Po wyprowadzeniu męża i wszystkich jego towarzyszy Niemcy poprowadzili ich w stronę torów kolejowych. Zdążyłam wynieść jeszcze mężowi na podwórze jego płaszcz. Więcej już męża żywego nie zobaczyłam.

Nazajutrz rano, tj. 3 sierpnia, przyszedł do nas jeden kolejarz, Polak, i powiedział, że na torach kolejowych koło ul. Armatniej leży siedmiu rozstrzelanych mężczyzn. Żadna z nas pozostałych w domu kobiet nie mogła z powodu toczących się w okolicy walk wyjść, by zobaczyć, kto został rozstrzelany. Tak przesiedziałyśmy z dziećmi w naszym mieszkaniu cztery tygodnie. Dopiero w ostatnich dniach sierpnia, dokładnej daty nie pamiętam, przyszli Niemcy i kazali nam opuścić mieszkanie. Obie z matką męża zabrałyśmy dzieci i trochę rzeczy i wyszłyśmy z domu. Popędzono nas do Pruszkowa.

Nie widziałam, jak Niemcy w toku Powstania zabijali masowo ludzi i palili. Słyszałam o tym tylko z opowiadań różnych ludzi. Z Pruszkowa dostałyśmy się do Bożej Woli w pow. błońskim i wróciłyśmy do Warszawy pod koniec stycznia ubiegłego, 1945 r. Do naszego domu nie mogłyśmy powrócić, bo Niemcy po wypędzeniu nas spalili go – nie w toku walk, bo koło niego walki się nie toczyły; pracownicy gazowni mieszczącej się naprzeciwko tego domu powiedzieli nam, że Niemcy umyślnie spalili, bez żadnej przyczyny. Stwierdzić to może świadek Otulak (imienia nie znam) mieszkający przy gazowni na naszej ulicy.

Zamieszkałyśmy w oficynie naszego domu, która się nie spaliła. Na miejscu, tam gdzie nam mówiono, że Niemcy rozstrzelali siedmiu mężczyzn, znalazłyśmy ostatnie siedem zwłok mężczyzn z lekka przysypanych ziemią. Po rozgarnięciu ziemi znalazłyśmy ja i inne kobiety zwłoki mego męża i jego sześciu towarzyszy. Nie oglądałam bliżej zadanych mężowi ran postrzałowych, lecz mam wrażenie, że był ranny w głowę. Pochowałam męża na cmentarzu na Woli. I on, i jego towarzysze zostali zabici tak, jak ich zabrali, w ich ubraniach. Nazwisk Niemców, którzy zabrali z domów męża i jego towarzyszy, nie znam. Irena Wójciszek, matka Jerzego, mieszka przy pakowni. Innych adresów nie znam.

Odczytano.