REGINA JACKIEWICZ

Dnia 12 stycznia 1972 r. w Iłowie, pow. mławskiego Antoni Lamperski, prokurator Prokuratury Powiatowej w Mławie, z udziałem protokolantki Jadwigi Rulki przesłuchał niżej wymienioną w charakterze świadka. Świadka uprzedzono o odpowiedzialności karnej za fałszywe zeznania, po czym świadek stwierdza własnoręcznym podpisem, że uprzedzono ją o tej odpowiedzialności (art. 172 kpk). Następnie świadek, uprzedzona [również] o treści art. 165 kpk, zeznała, co następuje:


Imię i nazwisko Regina Jackiewicz
Nazwisko z domu (dla mężatek) Grabowska
Imiona rodziców Maria i Teofil
Data i miejsce urodzenia 19 czerwca 1921 r. w Iłowie
Miejsce zamieszkania Iłowo, [...]
Zajęcie bez zawodu
Wykształcenie podstawowe

Mieszkałam w czasie okupacji w Iłowie i byłam nawet zatrudniona przy pracach związanych z uporządkowaniem i oddaniem w użytkowanie pomieszczeń dla przyszłego lagru. Po prostu po zbudowaniu baraków [i] pomalowaniu ich wykonywałam prace jako sprzątaczka, moim zdaniem był to 1940 r., wczesna wiosna. Bliższej daty dnia i miesiąca nie mogę podać, ale przypominam sobie dokładnie porę roku z uwagi na warunki atmosferyczne.

Na terenie obozu obok budynków murowanych, zajętych obecnie przez szkołę zawodową i technikum, znajdowały się baraki drewniane typowe i było ich, moim zdaniem, ok. 30. Liczbę tę odtwarzam sobie w pamięci, a na miejscu mogłabym nawet wskazać, gdzie które baraki się znajdowały.

Oficjalna nazwa obozu brzmiała Durchgangslager, na czele którego stał lagerfiler [Lagerführer], którego nazwiska w tej chwili nie pamiętam, ale może pamiętają je inni, jak Krokowski bądź Lipińska. Chodził on w czarnym mundurze z trupią główką Jego zastępcą był także Niemiec, ale [ten] nosił już mundur niebiesko-siwy z trupią główką. Obydwaj uchodzili za SS-manów i na pewno nimi byli. Ten drugi, zastępca, chodził zawsze z psem rasy wilczur (owczarek alzacki), z którym się prawie nigdy nie rozstawał. Pies był bardzo agresywny i gdyby nie był trzymany na smyczy, na pewno by docierał do ludzi. Przypuszczam nawet, że był to pies specjalnie tresowany, bo o tym świadczyło jego zachowanie. Nie byłam jednak świadkiem, aby [zastępca Lagerführera] szczuł tym psem. Wystarczyło tylko, że się pokazał – to i tak dużo znaczyło, bo był postrachem dla Polaków i obozowiczów.

Znam tylko jedno nazwisko – Verwaltera Wagnera. W przeciwieństwie do kierownika obozu i jego zastępcy [on] był ludzki i nawet jak na warunki okupacyjne wyrozumiały. Znał przede wszystkim język polski, ale nie chciał nim władać i tylko z konieczności mówił po polsku i to rzadko.

Obóz był podzielony na dwie strefy, na tzw. obóz górny i dolny. W dolnym obozie mieściła się cała administracja i przypuszczam, że dlatego istniał zakaz przechodzenia ze strefy do strefy. Zakaz ten obowiązywał także pracowników, ale był przez nas – gdy tylko na to warunki pozwalał – łamany.

W 1943 r. zostałam z obozu zwolniona, bo wprowadzono zakaz wykonywania jakiejkolwiek pracy na terenie obozu przez Polki. To ich widocznie denerwowało, że Polak z literą „P” porusza się po obozie.

Słyszałam o obozie dla dzieci, ale tam nie dotarłam i stąd też trudno mi powiedzieć, w którym znajdował się pomieszczeniu, to jest budynku czy baraku. Dla nikogo nie było jednak tajemnicą istnienie takiego obozu. Zresztą ja sama znałam dwie Rosjanki, [w tym] jedną Ninę z Kijowa, która była przywieziona jako ciężarna na teren obozu po to, aby urodzić. Początkowo nie orientowały się o celu przybycia, ale później zostały przez nas uświadomione. Były bardzo zmartwione, płakały jeszcze przed rozwiązaniem, ubolewając nad swoim losem i koniecznością rozstania się ze swoim dzieckiem. Oberschwester Matylda była na terenie obozu, ale jej funkcja bliżej nie była mi znana. Nawet nie wiem, jakiej płci dziecko urodziła Nina i jej koleżanka. Jedna z nich pracowała u gospodarza Niemca w miejscowości Memel (Kłajpeda). Rosjanki te zostawiły nawet adres, same zabrały mój adres, ale nie zdołałyśmy się porozumieć po wojnie, tym bardziej że adres Niny mi zaginął w wyniku kilkakrotnych przeprowadzek będących następstwem okupacji. Zaznaczam, że zostałam wyrzucona ze swego mieszkania, a ponieważ groziły i były przeprowadzane częste rewizje, bałam się oficjalnie przechowywać adresy Rosjanek. Już po rozwiązaniu nie spotkałam się z nimi. Sądzę, że Nina miała co najmniej średnie wykształcenie, była inteligentną dziewczyną, ale jaką szkołę ukończyła, tego nie pamiętam.

Obóz był z całą pewnością strzeżony dniem i nocą. Był otoczony drutem kolczastym i na narożach były co najmniej trzy budki strażnicze z reflektorami oświetlającymi teren obozu i drutów. Mówię o trzech budkach, bo z tymi miałam najwięcej do czynienia i były w zasięgu mego wzroku, a całego obozu nie obchodziłam, bo przecież nam nie wolno było chodzić. Na terenie obozu znajdowali się porządkowi w ubraniach cywilnych, rekrutujący się z Niemców i częściowo innych narodowości.

Razem z Ukraińcami, bo tych w ostatnich czasach było najwięcej na terenie obozu, znalazł się Michał Bieganowski, Polak ze Lwowa, który obecnie mieszka w Gdyni przy Wzgórzu Focha [Wzgórzu św. Maksymiliana], ul. Mikołaja Reja. Był on przygotowywany na roboty przymusowe, jak i inni, do Niemiec.

Na terenie obozu przejściowego – oprócz tego, co powiedziałam, i istnienia obozu dziecięcego – miały miejsce sytuacje, które do dziś wstrząsają mną na wspomnienie i nawet niechętnie o nich mówię i w ogóle przypominam sobie. Otóż mam na myśli małe dzieci w wieku od dwóch do sześciu lat, przywożone z rodzinami. Bez względu na porę roku i pogodę chodziły boso, obdarte i prawie nago. Z czysto ludzkiego poczucia obowiązku, same nie mając dostatecznych warunków, organizowałyśmy dla nich poza obozem pomoc. Wyrażała się ona dostarczeniem jakichkolwiek bucików i odzieży dla tych małych marznących dzieci. Tego nie da się opisać tym bardziej, że sytuacje podobne powtarzały się i występowały masowo. Oczywiście pomoc była udzielana w konspiracji, bez wiedzy władz niemieckich. Za to groziła kara. Najwięcej pomagałyśmy, bo jej najwięcej było, ludności ukraińskiej.

O okropnościach i panującej nędzy świadczyć może i ta okoliczność, że zmarłym – a trzeba zaznaczyć, że śmiertelność była duża – odbierano wszelką odzież i [zwłoki] wrzucano do wspólnej skrzyni po pięć osób, bez względu na płeć i wiek. Bardzo dużo było dzieci. Zmarłych chowano w takich wspólnych, zbitych skrzyniach [i] przewożono na plac za torami, w pobliżu lasku. Czy skrzynia taka była zagrzebana razem z ciałami, nie wiem. W tym zakresie wyczerpujących odpowiedzi może udzielić Krokowski, który był wozakiem i zajmował się wywożeniem ciał zmarłych na miejsce grzebalne niebędące cmentarzem. Po wyzwoleniu dla uczczenia pamięci zmarłych miejsce to ogrodzono, chociaż jestem przekonana, że nie w całości, a tylko symbolicznie, w celu upamiętnienia

Na terenie obozu panowały głód i nędza, o których już mówiłam, a więc nic dziwnego, że w takich warunkach szerzyły się choroby, nie wyłączając duru brzusznego. Nie ominęło to także Polaków, z tym że z racji wykonywanych funkcji i kontaktów z innymi Niemcy poddali nas szczepieniu ochronnemu. Racje żywnościowe były nędzne i stąd też pracując w kuchni, przetrzymywaliśmy kradzione produkty żywnościowe z magazynu i następnie, także ukradkiem, dożywialiśmy najbardziej wynędzniałych. Aby akcja dożywiania się nie wydała, wynosiliśmy żywność w kubłach ze śmieciami, obierkami, które następnie poinformowani o tym obozowicze wybierali. Żeby zachować jako takie względy higieny, wynoszone w ten sposób produkty zawijaliśmy w papier, w stare szmaty czy też ścierki.

Pragnę zaznaczyć, że z każdym transportem z Ukrainy przywożone były produkty żywnościowe, takie jak chleb, masło, kiełbasa, a nawet miód w beczkach, ale produktów tych nie wydawano, tylko je magazynowano. W momencie rozładunku lub bezpośrednio po złożeniu w magazynach produkty można było łatwiej niepostrzeżenie skraść, bo nie były jeszcze ujęte w ewidencji.

Jak zaznaczyłam, w 1943 r. przestałam pracować w obozie i chyba po moim odejściu obóz dziecięcy rozwinął się bardziej, stąd też moje skromne wiadomości w tym zakresie. Ile dzieci, niemowląt, pozostało po wyzwoleniu, nie orientuję się, lecz wiem, że kilkoro dzieci było wziętych przez iłowian na wychowanie. Sama osobiście znam takie osoby, a są nimi Panek, Szymczak, Pinczewska, Tułodziecka i inni. Troje z tych, których wymieniłam, już założyło rodziny, lecz żadna z tych osób nie zdołała odszukać swej matki.

Na tym protokół przesłuchania świadka zakończono i po odczytaniu podpisano.