MARIAN KNAPPE

Dnia 21 grudnia 1971 r. w Świdwinie Antoni Lamperski, prokurator Prokuratury Powiatowej w Mławie, z udziałem protokolantki Teresy Zimnowłockiej przesłuchał niżej wymienionego w charakterze świadka. Świadka uprzedzono o odpowiedzialności karnej za fałszywe zeznania, po czym świadek stwierdza własnoręcznym podpisem, że uprzedzono go o tej odpowiedzialności (art. 172 kpk). Następnie świadek, uprzedzony [również] o treści art. 165 kpk, zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Marian Knappe
Imiona rodziców Franciszek i Maria z d. Kostka
Data i miejsce urodzenia 22 marca 1916 r., Sambor
Miejsce zamieszkania Świdwin, [...]
Zajęcie lekarz
Wykształcenie wyższe
Stosunek do stron obcy
W lipcu 1943 r. znalazłem się w Iłowie, pow. działdowskim, jako wywieziony z Nowogródka.
Zostałem umieszczony w Durchgangslager, przy czym z racji wykształcenia pełniłem [tam]

obowiązki lekarza obozowego. Obóz przejściowy był zorganizowany przez władze niemieckie dla chorych, niezdolnych do pracy obcokrajowców oraz dla osób wywożonych z terenów wschodnich na roboty przymusowe do Niemiec. Był zatem typowym obozem przejściowym dla tej drugiej grupy ludzi. Przebywali oni na terenie obozu przejściowego najwyżej kilka dni i po zarejestrowaniu i opracowaniu sanitarnym.

Opracowanie sanitarne sprowadzało się do odwszenia. W przypadku kalectwa osoba nim dotknięta pozostawała na ternie obozu. Zgodnie z założeniem obóz nie posiadał stałej liczby [więźniów] – poza osobami chorymi, całkowicie niezdolnymi do pracy było moim zdaniem [w obozie] ok. stu osób, z tym że na terenie obozu znajdował się barak, w którym przebywali chorzy na gruźlicę – tych nie wliczam w podaną liczbę stu osób.

Chorzy na gruźlicę, wygrodzeni na terenie obozu, nie kontaktowali się z pozostałymi jego mieszkańcami. Śmiertelność na oddziale gruźliczym, [a] raczej w baraku dla gruźlików, była duża i do wyzwolenia przeżyła połowa zastanego stanu. Z lekarskiego punktu widzenia barak ten nie nadawał się na przebywanie chorych, przede wszystkim dlatego, że chorzy byli stłoczeni bez względu na stopień zaawansowania gruźlicy, a ponadto wyżywienie było słabe. Skoro wyżywienie było skromne dla osób zdrowych, to dla chorych na gruźlicę było bardzo niewystarczające. Z konieczności jako lekarz leczyłem ich dobrym słowem oraz doraźnie skromnymi asortymentami lekarstw objawowych.

Obóz był oczywiście strzeżony. Z racji [swej] funkcji miałem możność wydostania się poza [jego] obręb tylko i wyłącznie po uzyskaniu przepustki. Otrzymywałem je od komendanta obozu nazwiskiem Morwiński doraźnie, w zależności od potrzeb, na kilka godzin. Służbę wartowniczą pełnili żandarmi, którzy nie mieli żadnego związku z miejscowym posterunkiem, stanowili moim zdaniem odrębną jednostkę wartowniczą obozu. Były to przeważnie osoby starsze, niezdolne do służby frontowej. Obóz, jak każdy inny, był otoczony drutem kolczastym, strzeżony dniem i nocą.

Wracając do obozu dziecięcego, to mieścił się on na terenie obozu w budynku murowanym, usytuowanym równolegle do ulicy biegnącej w kierunku lasu. W budynku tym znajdowało się kilka sal, kuchnia i inne pomieszczenia pomocnicze. We wszystkich salach moim zdaniem znajdowało się ok. 50 łóżeczek dziecięcych. W momencie [mojego] przybycia do obozu w pomieszczeniu dla dzieci przebywało ok. 30 niemowląt. Obóz niemowląt nazywano powszechnie „lazaretem”. Obóz dziecięcy nazywali w ten sposób zarówno Polacy, jak i Niemcy.

Na wstępie chciałbym zaznaczyć, że z uwagi na upływ czasu nie jestem w stanie podać liczby osób, które przeszły przez obóz dziecięcy, ale jedno jest pewne – żadne z dzieci nie zostało odesłane do Niemiec czy też odebrane na miejscu. Jeżeli nawet notowano bardzo duże ubytki w pewnym okresie, to były one spowodowane tylko i wyłącznie śmiertelnością. Największą śmiertelność w obozie odnotowano latem 1943 r. Liczbami nie mogę operować, bo nie prowadziłem ewidencji, ale [ta śmiertelność] była bardzo duża. Jej przyczyną były przede wszystkim niewłaściwe warunki lokalowe – bez możliwości odizolowania dzieci zdrowych od chorych – brak wykwalifikowanego personelu, okresowy brak, szczególnie na początku mej pracy, środków leczniczych i dietetycznych.

Do tych ogólnych przyczyn należy zaliczyć moim zdaniem kolejną najistotniejszą przyczynę, a mianowicie rolę i samowolę siostry przełożonej, Niemki Oberschwester Matyldy. Skąd pochodziła i jak się nazywała, nie wiem, w każdym razie była to osoba, która odegrała poważną, negatywną rolę w istnieniu tego obozu. Przede wszystkim nie wykonywała żadnych zarządzeń wydawanych przez władze obozowe oraz przeze mnie jako lekarza, a raczej [je] łamała, a przy tym nie miała żadnego przygotowania zawodowego. Zachowanie się Oberschwester Matyldy pozostawiało dużo do życzenia i ogólnie rzecz biorąc jej działalność ośmielam się określić jako tę, która przyczyniła się do tak dużej śmiertelności niemowląt. Wiązało się to także z moralnością Oberschwester Matyldy. Otóż przy ogólnie istniejących brakach środków leczniczych siostra Matylda okradała apteczkę obozową (lazaretu), sprzedając lekarstwa w celu uzyskania osobistej korzyści. Największe kłopoty w tym zakresie poza mną miała moja żona, która prowadziła apteczkę. Odmawiając wydania lekarstw, była systematycznie narażana na szykany ze strony siostry Matyldy. Był to człowiek z natury zły i ograniczony, tak że nawet niemieckie władze obozowe jej nienawidziły. Mimo to była i pełniła funkcję do końca. W przeddzień wyzwolenia ewakuowała się z cofającymi się wojskami niemieckimi. O stopniu znienawidzenia Matyldy świadczyć może to, że personel obozu usiłował przeszkodzić [jej] w ucieczce, aby mogła odpowiedzieć za swoje czyny.

Jakkolwiek nikt nie informował mnie oficjalnie o celu istnienia obozu dziecięcego, to jednak z okoliczności i w ogóle z postępowania władz wynikało niedwuznacznie, że dzieci przebywające w obozie miały być przeznaczone na uzupełnienie stanu liczbowego narodu niemieckiego, z powodu ubytków wojennych. Przede wszystkim, pomijając samowolę siostry Matyldy, władze niemieckie, w tym lekarz powiatowy Niemiec z Mławy, który sprawował nadzór nad lazaretem, starały się o tworzenie jak najlepszych warunków w miarę istnienia obiektywnych możliwości. Ponadto istniał obowiązek zwracania się do dzieci tylko i wyłącznie w języku niemieckim. Było to praktycznie nierealne, bo poza siostrą Matyldą personel składający się z Polaków, Polek czy też Rosjan nie znał języka niemieckiego.

W czasie pełnienia obowiązków lekarza przyjąłem kilkanaście porodów od niewiast narodowości polskiej i rosyjskiej, które przybyły na teren obozu tylko po to, aby urodzić, i po okresie połogu wracały do miejsca pracy. Dziecko pozostawało w lazarecie. Matkom nie odbierano nadziei powrotu dziecka. Były po prostu wprowadzane w błąd. Przypuszczam, że orientowały się o celu istnienia obozu, jednakże nie miały możliwości przeciwdziałania. Matki starały się utrzymywać kontakt z personelem, nawiązując kontakty listowne. Z listów można się było zorientować, że matki przebywały na robotach przymusowych w Prusach Wschodnich. Kobiety ciężarne były z zasady dowożone przez pracodawcę i w odosobnionych wypadkach przez policję. Nad każdym łóżeczkiem dziecka znajdowała się wywieszka zawierająca m.in. imię, nazwisko i datę urodzenia dziecka. Żadnych zmian w odniesieniu do imion i nazwisk na terenie lazaretu nie dokonywano, chociaż mogły istnieć błędy w prawidłowym zapisie nazwiska wynikające z trudności językowych. Pragnę zaznaczyć, że na samopoczucie matek rozstających się z dziećmi wpływał w dużej mierze fakt, że dziećmi opiekował się personel nieniemiecki.

Jeśli chodzi o miejsce grzebalne, to trudno mi powiedzieć, czy był nim cmentarz rzymskokatolicki czy ewangelicki. Okoliczność tę mógłby [wyjaśnić] moim zdaniem wozak, którego nazwiska nie pamiętam.

Dokumentacja obozowa była prowadzona, ale wyłącznie przez Niemców.

Z uwagi na upływ czasu nie umiem określić liczby niemowląt, które przebywały w lazarecie w momencie wyzwolenia. Dziećmi zajęła się komendantura wojskowa.

Wyposażenie w bieliznę i pościel było dostateczne.

Protokół niniejszy odczytano.