STANISŁAWA KROKOWSKA

Dnia 12 stycznia 1972 r. w Iłowie, pow. mławski, Ryszard Juszkiewicz, sędzia Sądu Powiatowego w Mławie, z udziałem protokolantki Ewy Jakubowskiej przesłuchał niżej wymienioną w charakterze świadka, której tożsamość stwierdził na podstawie dowodu osobistego. Świadka uprzedzono o odpowiedzialności karnej za fałszywe zeznania, po czym świadek stwierdza własnoręcznym podpisem, że uprzedzono ją o tej odpowiedzialności (art. 172 kpk). Następnie świadek, uprzedzona [również] o treści art. 165 kpk, zeznała, co następuje:


Imię i nazwisko Stanisława Krokowska
Nazwisko rodowe (dla mężatek) Burczyńska
Imiona rodziców Wincenty i Józefa
Data i miejsce urodzenia 28 września 1919 r. w Trzciance, pow. mławski
Miejsce zamieszkania Iłowo, [...]
Zajęcie bez zawodu
Wykształcenie podstawowe

W okresie okupacji mieszkałam w Iłowie. Nie pracowałam w obozie, a jako sprzątaczka na posterunku żandarmerii. O istnieniu obozu wiedziałam, bo przechodziłam ul. Leśną do swojego domu. Często widziałam tam łóżeczka dzieci wystawione na zewnątrz baraku murowanego, w którym te dzieci mieszkały.

W obozie pracowały moje koleżanki i od nich wiedziałam, co tam się dzieje. Również mój mąż, który był wtedy moim narzeczonym, opowiadał mi o warunkach panujących w obozie. Jako wozak przywoził on produkty żywnościowe z Działdowa, z Nidzicy, a oprócz tego wywoził ciała dzieci i osób dorosłych, które były w obozie. Cmentarzyk dzieci mieścił się po lewej stronie torów kolejowych, idąc z Iłowa do Mławy.

Wydaje mi się, że obóz powstał, kiedy wybuchła wojna między Związkiem Radzieckim a Niemcami. W obozie dla dorosłych byli Rosjanie, Litwini, Polacy; przeważnie cywile. Z jakich miejscowości byli, nie wiem. Dzieci przebywające w obozie dziecięcym były Polakami, przywożono je z obozów niemieckich bądź ze szpitali.

Przypadkowo kiedyś byłam świadkiem przywiezienia trojga małych dzieci do obozu iłowskiego. Pojechałam wtedy odwiedzić siostrę, która pracowała wraz ze szwagrem u gospodarza w pobliżu Olsztynka. Wracałam pociągiem trasą Olsztyn – Działdowo – Iłowo. W pociągu jadącym z Olsztyna do Działdowa zaobserwowałam trzy młode kobiety, które jechały z niemiecką siostrą zakonną. Kobiety te miały małe dzieci w wieku do kilku tygodni. Zaintrygowało mnie, dokąd jadą. Zaczęłam się domyślać, że jadą do obozu dziecięcego w Iłowie. Moje przypuszczenia potwierdziły się, kiedy zaczęłam z nimi rozmawiać w Działdowie, kiedyśmy razem czekały na pociąg, który miał odejść do Iłowa. Przy rozmowie naszej nie było siostry zakonnej, która poszła coś załatwić. Matki te siedziały z dziećmi przy piecu w poczekalni i karmiły je. Zapytałam je wówczas, dokąd jadą i skąd pochodzą. Otrzymałam odpowiedź, że wszystkie pracują w okolicach Olsztyna i że jedna z nich jest mężatką, a dwie [są] pannami. Mówiły, że zostały poinformowane, iż mają zawieźć dzieci do Iłowa, gdzie dzieci [te] zostaną umieszczone w obozie, one zaś będą tam pracowały i się nimi opiekowały. Powiedziałam im wtedy, że dzieci zostaną im odebrane, a one nie będą pracowały w obozie. Matki te wtedy zaczęły głośno płakać, tak jak na pogrzebie, kiedy traci się swoich bliskich. Zlękłam się, zaczęłam się obawiać aresztowania za to, co powiedziałam, i uciekłam do ubikacji, gdzie przebywałam do momentu nadejścia pociągu. Potem niepostrzeżenie wsiadłam do pociągu i przyjechałam do Iłowa. Na stacji w Iłowie widziałam, że kobiety, o których wyżej mówiłam, wysiadły wraz z siostrą zakonną i poszły w kierunku obozu przy ul. Leśnej. Poszłam za nimi do swojego domu. Po pewnym czasie wyszłam z domu do miasta w kierunku sklepów, żeby coś kupić. Idąc, zobaczyłam, jak wszystkie te kobiety były wypychane z obozu przez strażnika obozowego. Płakały i mówiły, żeby oddać im dzieci albo żeby mogły tam zostać, tak jak im obiecywano. Jedna z nich została nawet uderzona przez strażnika. Wszystkie następnie poszły na stację kolejową i odjechały.

W ten sposób przekonałam się, skąd biorą się dzieci w obozie dziecięcym. Przedtem zastanawiałam się, skąd one są przywożone do obozu. Siostra opowiadała mi, że zabierano dzieci wielu Polkom, które pracowały w pobliżu Olsztynka, tam gdzie ona pracowała, ale nie widziała, dokąd je zabierają.

Słyszałam, że dzieci miały tu dobrą opiekę w obozie. Jedna z sióstr zakonnych, które opiekowały się dziećmi w obozie, opowiadała nam, że dzieci te będą przebywać w obozie do lat trzech, a potem zostaną wywiezione do Niemiec. Z siostrą tą rozmawiałyśmy przy płocie, który oddzielał ul. Leśną od obozu. Cały obóz był ogrodzony drutem kolczastym, jedynie w tym miejscu ogrodzenie było z siatki.

Mąż oraz osoby tam pracujące opowiadały mi, że na początku w obozie dziecięcym było 72 dzieci, a potem, pod koniec, to niewiele więcej niż 20. Ale one chyba nie wymarły, tylko zostały wywiezione, nie wiem jednak dokąd. W zasadzie te dzieci z obozu dziecięcego nie umierały, natomiast bardzo dużo umierało dzieci z obozu sąsiedniego, były to dzieci przebywające razem z rodzicami – dzieci Polaków, Rosjan i różnych narodowości. Wywożono je na cmentarzyk pod lasem, o którym wyżej mówiłam, i zakopywano w grobach po dwoje, troje, a nawet czworo.

Obozowicze przebywali w barakach drewnianych. Panowały tam ciężkie warunki, głównie na skutek głodu. Do obozu prowadziły dwie bramy – jedna była zlokalizowana w pobliżu baraku dziecięcego, od ul. Leśnej, a druga od strony ul. Jagiellońskiej. Oprócz tego na teren obozu wiodła bramka, która była używana przez pracowników administracji obozowej. Znajdowała się ona naprzeciwko głównego gmachu murowanego stojącego przy ul. Leśnej, w którym mieściła się administracja obozu. Obecnie mieści się w nim szkoła zawodowa.

Na tym przesłuchanie świadka zakończono i po odczytaniu podpisano.