Urodzona 23 lipca 1927 r., zam. w Anielinie, poczta Mińsk Mazowiecki
Wspomnienia z roku 1944
Był to poniedziałek 22 maja 1944 roku. Dzień pochmurny i jakoś dziwnie smutny. Lekcje biegły szybko, lecz na trzeciej z kolei, a była to godzina towaroznawstwa, byliśmy zmęczeni i wyczerpani. Pan profesor cały czas pytał na stopień pod tablicą, ponieważ zbliżał się koniec roku szkolnego. Z upragnieniem czekaliśmy końca lekcji. Nareszcie rozległ się dźwięk dzwonka. Z uśmiechem na ustach, z beztroskimi minami wybiegliśmy na boisko. Koleżanki wzięły piłkę i poszłyśmy grać w dwa ognie za budynek szkolny. Wśród krzyków i wesołej zabawy nie spostrzegłyśmy, jak zza węgła szkoły wyleciało jak z procy wielkie, czarne psisko i pędziło w naszą stronę, jak z obu stron wyłoniło się kilka postaci żandarmów z karabinami w ręku gotowymi do strzału. Jeden z nich krzyczał po niemiecku: „halt!, halt!”, drugi zaś po polsku: „stać!, nie uciekać!” Powstało zamieszanie. Nie wiedzieliśmy, co robić. Jedni wskakiwali przez okna do klas, chowając notatki, zeszyty i książki historyczne, drudzy uciekali do domu przez płot, inni znów chowali się do komórek. Lecz nikt nie mógł się dobrze skryć lub umknąć. Podwórko otoczone było przez Mongołów, a chytry i przebiegły wzrok Niemca wszędzie trafił. Chłopcom kazano pozostać na boisku, dziewczynki zapędzono do jednej z klas. Tam rozległ się płacz. Gorzkie łzy ciekły nam po twarzy. Nikt nic nie mówił. Stałyśmy jedna obok drugiej, ściskając się kurczowo za ręce. Wszystkie myśli zda się, że były jednakowe, jakby powtarzały: co to będzie, co to będzie? Jeden z żandarmów kazał nam przejść do korytarza i ustawić się dwójkami. Z wyrazem okropnego cynizmu, z ohydnym szyderstwem, przyglądał nam się badawczo i mówił coś z drugim. Po chwili oddzielił mniejsze wzrostem dziewczynki i pozwolił im iść do domu. Wszystkie wyższe pozostawił. Nie pomogły prośby profesorów ani karty pracy, które wszystkie miałyśmy. Zostałyśmy przeznaczone na roboty do Niemiec. Przez ten czas pozostali Niemcy na terenie całej szkoły przeprowadzali rewizję. Przeglądali wszystkie zeszyty i książki. Szukali czegoś w piecach i na piecach, we wszystkich szufladach i ławkach, zaglądali niemal do każdej dziury. Po chwili dziewczynkom kazano wyjść na boisko
i czwórkami razem z chłopcami zaprowadzono nas do Urzędu Pracy. Tam zapisali nasze nazwiska i rozpoczęło się załadowywanie na samochód zwany budą. Było nam ciasno, gdyż dziewczęta i chłopcy byli razem. Deszcz lał strumieniami. Zmarzliśmy okropnie. Za chwilę samochód ruszył. Żegnały nas matki, z płaczem błogosławiąc na drogę. My zaś myślami błądziliśmy wszędzie. Do naszych rodzinnych domów, do pól i łąk, do tych minionych beztrosko chwil i… do szkoły. Nie wiedzieliśmy sami, kiedy znaleźliśmy się na Skaryszewskiej, jak zostaliśmy zamknięci w ciemnej, wysypanej chlorem suterenie, jak rozłączono nas z chłopcami. Po jakimś czasie znalazłyśmy się w wielkiej sali, gdzie zdezynfekowano nam ubrania. Po nigdy niezapomnianej kąpieli, udałyśmy się na spoczynek. Rano pobudziły nas kobiety tu pracujące, choć żadna z nas nie spała. Wszystkie kilkakrotnie przeliczono na korytarzu, a potem zabierano do mycia podłóg i ścian, na których siedziało różne robactwo.
Po kilku godzinach zwolnione zostały dwie osoby, a mianowicie ja i jeden z kolegów. Przykro mi było rozstać się z koleżankami, które wyjeżdżały do Niemiec. Od tamtej pory upłynęły już dwa lata, lecz wizje tych przykrych chwil wciąż stają mi w pamięci i pozostaną na zawsze.
Wspomnienia powyższe wygłoszone były na uroczystości zakończenia roku szkolnego 1945/46 w Gimnazjum Kupieckim i Liceum Handlowym w Mińsku-Mazowieckim, ul. Kościuszki 8 przez Alicję Paszkowską, obecnie uczennicę klasy IV gimnazjum.