STEFANIA BŁOŃSKA

Warszawa, 11 kwietnia 1946 r. Sędzia śledczy Halina Wereńko, delegowana do Komisji Badania Zbrodni Niemieckich, przesłuchała niżej wymienioną w charakterze świadka. Po uprzedzeniu świadka o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań oraz o znaczeniu przysięgi, sędzia odebrała przysięgę, po czym świadek zeznała, co następuje:


Imię i nazwisko Stefania Maria Błońska
stan cywilny panna
Imiona rodziców Edward i Zofia z domu Możdżeń
Data urodzenia 14 kwietnia 1919 r. w Warszawie
Zajęcie studentka szkoły dramatycznej
Wykształcenie średnie
Miejsce zamieszkania Milanówek, ul. Sienkiewicza 9
Wyznanie rzymskokatolickie
Karalność niekarana

W czasie okupacji niemieckiej i przedtem od urodzenia mieszkałam w Warszawie, przy ulicy Brackiej 23 m. 3. Ojciec mój Edward Błoński (ur. w 1888) z zawodu był krawcem i w tym samym domu, gdzie mieszkaliśmy, posiadał warsztat krawiecki i sklep. W czasie okupacji niemieckiej do organizacji podziemnej nie należał. Matka moja Zofia z Możdżeniów Błońska (ur. 1893) także do organizacji podziemnej nie należała. Brat Jan Edward (ur. 1912) jeszcze przed wojną był studentem chemii na Politechnice Warszawskiej, w czasie okupacji niemieckiej pracował jako robotnik w gazowni miejskiej. Brat mój od dzieciństwa należał do harcerstwa. Od 1940, od powstania organizacji podziemnej harcerzy pod nazwą Szare Szeregi, był tam zaangażowany. Już po śmierci brata batalion, do którego należał, został nazwany „Zośka”.

Ja sama w 1937 roku zdałam maturę w gimnazjum Wereckiej, potem uczęszczałam jako słuchaczka do Akademii Nauk Politycznych przy ul. Reja 17. W czasie okupacji niemieckiej przerwałam naukę i zajęłam się pracą domową, a także od grudnia 1939 zaangażowałam się w organizacji Wolność, Równość, Niepodległość (odpowiada grupie PPS sprzed wojny 1939), a w 1941 przeszłam do organizacji Związek Syndykalistów Polskich.

Rodzice nasi orientowali się, iż ja i brat pracujemy konspiracyjnie, ponieważ u nas w domu niejednokrotnie odbywały się zebrania, a także przechowywane były gazetki do kolportażu oraz broń. Rodzice nasi pomagali nam w pracy, jakkolwiek sami nie byli zaangażowani w żadnej organizacji. We wrześniu 1942 roku rozpoczęły się pośród zorganizowanych harcerzy aresztowania. Pierwszy z kolegów brata został aresztowany w czasie pobytu w Zakopanem: Kazimierz Cetnarowicz, który w lutym 1943 został rozstrzelany, co było ogłoszone na afiszu. Zdaje się, iż na tym samym afiszu znajdowało się nazwisko mego ojca. W jakiś czas potem był aresztowany Tadeusz Kwiatkowski, który zmarł w obozie w Oświęcimiu, a także kilka osób, których nazwisk nie pamiętam.

W nocy z 3 na 4 listopada 1942 została aresztowana cała nasza rodzina. Zanim przejdę do opisu faktu aresztowania chcę podkreślić, iż nie orientuję się, czy zachodził jakiś związek pomiędzy wymienionymi wyżej aresztowaniami. Później, gdy przebywałam w więzieniu i w obozach koncentracyjnych, nie udało mi się także ustalić, czym mój brat i z jego przyczyny ja oraz rodzice zwróciliśmy na siebie podejrzenia Niemców. Ściślej mówiąc, nie wiem, czy miała tu miejsce wsypa.

Muszę tu jeszcze dodać parę szczegółów o naszym znajomym Bogusławie Laskowskim uczniu szkoły architektury, który bywał u nas, jakkolwiek był zaangażowany w innej organizacji podziemnej pod nazwą Konfederacja Zbrojna. Laskowski został aresztowany 18 września, zwolniony 4 listopada tego samego 1942 roku. Po wyjściu Laskowskiego z więzienia widzieli się z nim moja siostra Krystyna Białous (zam. obecnie w Milanówku, ul. Sienkiewicza 9) i brat stryjeczny Henryk Błoński (zam. w Warszawie, ul. Dobra 3). Opowiadał Laskowski, iż 4 listopada 1942 brat mój był przywieziony do gestapo (Szucha 25) na przesłuchanie, natomiast Laskowski był tam przywieziony w celu zwolnienia. W tzw. tramwaju widzieli się, podobno rozmawiali. O czym, tego Laskowski nie mówił. Po wyjściu z więzienia Laskowski w sposób niedwuznaczny dowiadywał się szczegółów o różnych ludziach, których zresztą nie znał. 3 grudnia 1942 miał się zgłosić w gestapo, a w dniu 2 grudnia, na podstawie wyroku Związku Walki Zbrojnej został zastrzelony za zdradę. Czy był jakiś związek między osobą Laskowskiego a moim aresztowaniem, tego nie wiem.

Wracając do faktu aresztowania nas, w dalszym ciągu zeznaję: 3 listopada 1942 o godz. 22.00 zastukano do drzwi frontowych. Wszyscy czworo byliśmy w domu, przy czym w mieszkaniu znajdowała się prasa konspiracyjna i plastikon, artykuły brata z zakresu sabotażu. Otworzyli drzwi brat i ojciec i wpuścili dwie osoby: tłumacza ubranego po cywilnemu i żandarma niemieckiego w mundurze i uzbrojonego, jak się później dowiedziałam, nazwiskiem Krygier (obecnie nie żyje, zginął z wyroku Polski Podziemnej). Krygier z tłumaczem znali rozkład mieszkania, ponieważ przeszli przez mieszkanie i kuchennym wejściem wpuścili mężczyznę ubranego po cywilnemu. Później, gdy nas już wyprowadzono do samochodu, widziałam, iż przed sklepem stało jeszcze dwóch Niemców w mundurach. Krygier przez tłumacza (mimo, iż znał język polski) zapytał po niemiecku o brata. O innych nie pytał. Kazał wszystkim podnieść ręce do góry. Jeden z żandarmów stał z rewolwerem w ręku, jeden szperał po mieszkaniu, zaś Krygier z tłumaczem zapytali brata, gdzie są jego rzeczy, i tam poszli. W rzeczach brata znaleźli wtedy instrukcje akcji sabotażowej, gazetki prasy podziemnej, pudełko plastikonu. Po znalezieniu tych rzeczy kazali mężczyznom stanąć twarzą do ściany z rękami podniesionymi do góry, po czym z zapałem zaczęli szukać dalej – zresztą nic więcej nie znaleźli. Ojciec mój, będąc chorym na serce, zemdlał. Przed rewizją żandarmi urwali sznurek telefonu. Gdy ojciec zemdlał, położyliśmy mu pod głowę poduszkę. Krygier wyrwał poduszkę, wołając iż jej szkoda, kopnął w naszym kierunku słomiankę, by ją podłożyć pod głowę zemdlonego. Następnie żandarmi związali bratu ręce z tyłu sznurkiem wyjętym z kieszeni, zabrali wszystko, co znaleźli w czasie rewizji, blankiety do kenkarty, które mieliśmy właśnie składać. Żandarmi kazali mnie także ubrać się, przy czym nie pozwolili mi włożyć butów i musiałam pójść w dziurawych pantoflach.

Zabrali ze sobą brata i mnie, przy czym nie pozwolili nam pożegnać się z rodzicami. Stało się tak dlatego, iż żandarmi mieli mały samochód i odjeżdżając ze mną i bratem, zostawili w mieszkaniu jednego żandarma; po godzinie przyjechali po rodziców. Mnie i brata odwieźli samochodem do więzienia na Pawiaku, tu nas rozdzielono. Brata odprowadzono przypuszczam, że do przejściówki, a później do oddziału męskiego na Pawiaku. Mnie, po odebraniu kosztowności i spisaniu personaliów, odprowadzono do przejściówki. Tu siedziałam do rana, do kąpieli.

Dowiedziałam się rano, że matka moja spędziła noc w pokoju kąpielowym i, że ojciec jest także aresztowany. Oficjalnie nie widywałam się z matką, byłyśmy tzw. getrentkami, to znaczy wspólniczkami od sprawy, w myśl przepisów miałyśmy się nie spotykać. W tym czasie na oddziałach kobiecych służba była polska, były wśród niej tylko dwie Niemki, jedna z nich nazwiskiem Hoffmann, imienia nie pamiętam, drugiej nazwiska nie pamiętam. Obie Niemki były mało rozwinięte umysłowo, utrudniały nam życie, ale dawały się przekupić.

Byłam umieszczona na Serbii, były tutaj trzy oddziały, ja przebywałam początkowo na II, potem na III. Oddział II był najgorszy, ponieważ tu oprócz polskiej oddziałowej był jeszcze strażnik Ukrainiec. W tym oddziale razem ze mną w jednej celi siedziały Irena i Wanda Lipińskie (matka z córką), Maria Olszewska, Bronisława Lubieńkowska, Maria Sobczykowa, Tatiana Trojanowicz, Iwona Stembrowicz, Wiesława Wolska, Irena Salomońska, Wiktoria Moryc, Zofia Karpińska. Nie wszystkie wymienione siedziały za politykę, np. Wolska i Salomońska zostały aresztowane za handel z gettem. Innych więźniarek nazwisk nie pamiętam. W każdym razie siedziało nas w celi około 30 osób. W III oddziale siedziało nas w celi około 20 osób, pamiętam nazwiska: Olga Rondlarz, Eugenia Gebartowska, Lipińskie Irena i Wanda, Tatiana Trojanowicz i Iwona Stembrowicz, Alina Pleszczyńska, Maria Paliszewska, Halina Cetnarowicz, Zofia Kowalska, Irena Smolińska, Matylda Wolniewska, Irena Jabłońska, Ewa Kryńska, Zofia Dybowska. Innych nazwisk nie pamiętam.

Przez cały czas pobytu w więzieniu na Pawiaku nie byłam przesłuchiwana. W tym czasie brat raz jeden był wzywany dla złożenia zeznań w gestapo, ojciec także raz był zawieziony do gmachu gestapo celem podpisania zrzeczenia się mieszkania i wszystkich ruchomości z wyłączeniem rzeczy osobistych. O przesłuchaniu brata niczego nie dowiedziałam się, mimo iż pracując przy wynoszeniu śmieci, chodziłam do oddziału męskiego i brata widywałam. Już po tym, jak wysłano mnie do obozu koncentracyjnego, matka widywała się z bratem w ten sposób, iż on przynosił kotły z jedzeniem do Serbii, a matka kotły odbierała, by zanieść je do celi. Przez tę chwilę mogli coś sobie powiedzieć i wymieniali grypsy. Matka w ten sposób dowiedziała się, iż zarzucają bratu sprawę komunistyczną.

W czasie mego pobytu na Pawiaku komendantem Serbii (o ile się nie mylę) był Bürkl (zginął z wyroku Polski Podziemnej). W tym czasie siostra moja robiła starania, by nas nie wysłano do obozów koncentracyjnych, a także o zwolnienie.

Co do zatrzymania w Warszawie, starania nie powiodły się tylko co do mnie i 17 stycznia 1943 z transportem 350 kobiet wysłano mnie do obozu na Majdanku. Przed wyjazdem dano nam po pół kilograma chleba, samochodami przewieziono nas na Dworzec Wschodni na bocznicę, tu ładowano nas po 50 osób do zaplombowanych wagonów. W wagonie podłoga była brudna, stałyśmy więc. Jechałyśmy półtora dnia. Na dworcu spotkali nas Ukraińcy z psami i piechotą zaprowadzili nas do obozu.

Obóz był wtedy pusty, przed nami przyjechał transport z Radomia – 80 kobiet. Baraki stały bez szyb, pieców, bez niczego. Śnieg leżał na podłodze, wody nie było przez dwa miesiące. Rozmieszczono nas w dwóch blokach. Od połowy lutego potworzono kolumny pracy. Praca była w szwalniach, pralniach, ogródkach, przy sprzątaniu podwórza. Pozostałam w Majdanku aż do 17 kwietnia 1944, kiedy wywieziono mnie do Ravensbrück, tam byłam siedem tygodni, przewieziono mnie do podobozu Buchenwaldu do Lipska, gdzie pozostałam do końca, tj. do 13 kwietnia 1945roku. Tego dnia był pierwszy transport ewakuacyjny, z którego uciekłam 5 maja 1945. Było to w Saksonii. Pociągiem dostałam się do Polski.

Przybywając na Majdanek, dłuższy czas nie miałam wiadomości o rodzinie, dowiedziałam się w końcu listopada 1943, iż zarówno rodzina, jak i brat nie żyją.

Według pozbieranych wiadomości brat mój 6 lutego 1943, po raz kilkunasty przesłuchiwany w gestapo, wrócił z przesłuchania niesiony na noszach, złożono go w izolatce. Prosił wachmistrza o przeniesienie do szpitala, ale odmówiono mu. W godzinę później, gdy przyszedł dyżurny wachmistrz odbierać apel, brat mój już nie żył. O ile się mogłam z opowiadań zorientować, badania miały prowadzić do ustalenia, skąd brat miał zrzutowy plastikon.

Ojciec był rozstrzelany 12 lutego 1943 roku razem z 80 więźniami z Pawiaka, gdzieś pod Warszawą, w tej chwili nazwy miejscowości nie pamiętam. Na tej samej liście figurowało także nazwisko mego brata. Ojciec na egzekucję był wzięty ze szpitala na Pawiaku, poszedł bez buta, ponieważ miał flegmonę na nodze. Ojciec ani razu nie był przesłuchiwany.

Natomiast moja matka była kilkakrotnie badana w gestapo. Zimą 1943 była wsypa dozorczyni z Pawiaka, „Mateczki”, która nosiła do więzienia gazetki i grypsy, między innymi do mojej matki. Do sprawy więc matki znów narósł materiał obciążający. 8 lutego 1943 roku matka, Dyfowska i jeszcze dwie kobiety, których nazwisk nie znam, zostały rozstrzelane w gruzach getta, od strony ulicy Dzielnej. Matka wzięta była ze szpitala więziennego, gdzie przechodziła operację (rak piersi).

Odczytano.