PIOTR ANDRONOWSKI

Piotr Andronowski, 22 lata, kawaler.

Wywieziony zostałem z Kobrynia (Polesie) wraz z matką i trzema braćmi. Ojciec (Maksymilian Andronowski) aresztowany został wcześniej i wywieziony w głąb Rosji, po dziś dzień nie wiadomo dokąd.

Okoliczności wywiezienia: 13 kwietnia 1940 r. o drugiej w nocy dom, gdzieśmy mieszkali, otoczyli sowieccy żołnierze. Dowiedzieliśmy się, że będziemy wywiezieni, przy czym na zebranie się dano nam trzy godziny, z tym, że na osobę można było wziąć 50 kg bagażu.

Załadowano nas do wagonów towarowych; ciasnota straszna: mężczyźni, kobiety i dzieci, starcy – wszyscy razem, bez żadnych różnic. W czasie drogi karmiono nas możliwie, tj. dawano nam pod dostatkiem chleba i raz dziennie gorącą strawę. Dojechaliśmy w ten sposób do północnego Kazachstanu: akmoliński rejon i obłast (województwo), wieś Pieredowaja – kołchoz. Była to wieś zbudowana cała z gliny, nie wyłączając dachów. Stała na równinie szarej i spalonej słońcem, jak cały zresztą Kazachstan. Ludność ubrana dość czysto, choć bardzo ubogo. Była to wioska przesiedleńców, Rosjan z różnych stron Rosji, którzy przed rewolucją mieli jakieś własności ziemskie lub jakiekolwiek znaczenie. Wieś pod względem administracyjnym była pod rozkazami tzw. priedsiedatiela (zarządcy), pod względem zaś „poglądów politycznych” zarządzał komendant, członek NKWD.

Po przyjeździe natychmiast kazano nam poprawić sobie mieszkania, które stały na wpół rozwalone, z dziurami w dachu, o ścianach bez okien. Po trzech dniach wysłano nas już na pracę, przy czym ledwośmy wytargowali, aby 45-letnia matka nie szła do pracy. Praca trwała od wschodu słońca do zachodu, z godzinną przerwą na obiad.

Przyjechawszy, od razu zauważyłem niezrozumiałe dla mnie początkowo ustosunkowanie się ludności posiołka do chleba. Trudno im było zrozumieć, że człowiek czegoś więcej może w życiu potrzebować niż chleba, o ile chodzi o żywność. Zrozumiałem dopiero później. Po nieurodzajnym roku ceny zboża wzrosły niepomiernie, zaś zapłata za całoroczną pracę przybrała wartość deficytu. W kołchozie bowiem pewną część zbiorów oddaje się państwu, resztę rozdziela kołchoźnikom; więc gdy po nieurodzajnym roku kołchoz oddał państwu należną część plonów, dla kołchoźników nie pozostało nic, a ponieważ przez cały rok, pracując, jedli na konto zapłaty, zostało to im odliczone.

W ten sposób po roku pracy mieliśmy ok. tysiąca rubli długu. W końcu w kołchozie zabrakło żywności, trzeba było utrzymywać się na swój koszt. Zaczęła się głodówka. Musieliśmy łyżkami wymierzać dzienną porcję mąki na strawę, prócz tego nie było nic. Chleba nie jedliśmy przez całą zimę. Nie lepiej od nas stali inni, choć nie wszyscy, mieszkańcy kołchozu. Doszło do tego, że mimo surowego zakazu opuszczania posiołka, narażając się na aresztowanie, przenieśliśmy się do wsi Siemianowka, baza zagotskot, akmoliński rejon i obłast, gdzie chwilowo warunki były lepsze. Tam też pozostała moja rodzina (matka Michalina i dwaj bracia, Hipolit i Narcyz) i prawdopodobnie pozostają do dziś dnia.

Do Wojska Polskiego próbowałem się dostać jesienią 1941 r., co mi się nie udało z powodu braku miejsc. Zostałem powołany dopiero 6 lutego 1942 r.

1 marca 194[3] r.