Wiktor Bujko, kapral, zawód cywilny – rolnik, żonaty.
W czasie wkroczenia wojsk sowieckich 17 września 1939 r. mieszkałem w osadzie Kozłowszczyzna, gm. Holszańskiej, pow. oszmiańskim, woj. wileńskim. Po wkroczeniu wojsk sowieckich można było zauważyć ogólne przygnębienie wśród miejscowej ludności, gdyż nikt nic dobrego od władz sowieckich się nie spodziewał.
W oczekiwaniu zarządzeń nowo przybyłych władz postanowiliśmy odbywać częste pogawędki sąsiedzkie, podczas których wspólnie omawialiśmy, w jaki sposób mamy ustosunkować się do tych zarządzeń. Gdy było więc ogłoszone głosowanie i wszyscy byliśmy uprzedzeni, że w razie niestawienia się na nie będą zastosowane sankcje karne, postanowiliśmy – w obawie przed represjami – głosować, lecz głosy wrzucać nieważne. Dołożyliśmy swych starań, by lokal wyborczy był tak dostosowany, aby każdy głosujący mógł skrycie swój głos przekreślić i aby nikt nie wiedział, kto wrzucał głos ważny, a kto przekreślony. Udało się uczynić temu zadość.
Będąc zaciekawiony wynikiem głosowania, udałem się do lokalu wyborczego późnym wieczorem, aby oddać głos i zaczekać na wynik. Po zakończeniu głosowania komisja wyborcza wraz z sowiecką komsomołką, która była przydzielona w charakterze agitatorki i wstrząsatorki, udała się do prywatnego mieszkania przewodniczącego komisji wyborczej kowala Skurnowicza we wsi Dorgiszki, gdzie mieli podliczyć głosy i załatwić formalności. Ponieważ ten kowal był moim dobrym znajomym, poszedłem i ja do jego mieszkania.
Komisja urzędowała w drugim pokoju, ja zaś zatrzymałem się w kuchni [i], rozmawiając z gospodynią, przysłuchiwałem się obradom komisji.
Po podliczeniu głosów okazało się, że głosowało 92 proc. mieszkańców danego obwodu. Następnie przystąpili do sprawdzania ważności głosów, co dla mnie było najciekawszym.
Wtem słyszę: „Figa, figa.”, „Przekreślony.”, znowuż jakiś rysunek – komsomołka przyznawała, że do pająka podobny. Po sprawdzeniu 25 głosów okazało się, [że] tylko dwa z nich [były] ważne. Wtem komsomołka wpadła w szaloną złość, wszystkie głosy wsypała do pieca i spaliła, a odliczyła odpowiednią ilość głosów czystych [i wrzuciła] do urny. Komisji wyborczej kazała podpisać niewypełnione blankiety protokołów komisji wyborczej i odjechała. Głosowanie polegało na tym, że komisja wręczała głosującemu głos z drukowanym nazwiskiem jednego kandydata wyznaczonego z góry (przez kogo, nikt nie wiedział) – kto miał głosować za niego, wrzucał kartkę czystą, zaś kto miał wrzucić głos nieważny, musiał nazwisko kandydata przekreślić. Tymczasem większość głosujących, idąc do głosowania, wzięła ze sobą kartki z narysowanymi różnymi cynicznymi rysunkami i takowe wrzuciła w kopertach do urny, zamiast otrzymywanych głosów, co w ostatku doprowadziło do złości komsomołkę. Jak odbywały się głosowania w innych obwodach, osobiście wiedzieć nie mogłem, lecz słyszałem od znajomych, że wszędzie wyglądało [to] w podobny sposób. Można było wnioskować po tym, że po głosowaniu w całej gminie przystąpili do czystki: nastąpiły łapania, aresztowania i wywożenie.
W nocy z 9 na 10 lutego 1940 r. o godz. 2.00 w nocy zajechało na moje podwórko kilka furmanek z prezesem miejscowego komitetu na czele, a gdy otworzyłem drzwi, wpadło do mieszkania 14 osób. Aresztowali mnie i postawili bojca z bagnetem, żonie zaś dali pół godziny na ubranie dzieci. Wszystkich wsadzili następnie na wozy i odwieźli do stacji kolejowej Bohdanów, [po czym] zamknęli w specjalnie przygotowanych wagonach, w których było pełno zebranej ludności. Wieźli nas w zamkniętych wagonach od 10 lutego do 4 marca 1940 r. Przez cztery pierwsze dni nie dawali nic [do] jedzenia, a następnie dawali jedzenie raz dziennie.
Po wyładowaniu [nas] 4 marca 1940 r. na stacji kolejowej [nieczytelne], obwód niżnonowogrodzki, Udinski rejon, zawieźli 12 [nieczytelne] do lasu i ulokowali w dwóch ogólnych barakach. Było nas 52 rodziny – ok. 300 osób. Wyznaczyli [nam] komendanta z NKWD, który był panem naszego życia. Oddalenie się dalej niż pół km od baraków uważało się za próbę ucieczki i było karalne. Każdy dorosły – tak mężczyźni, jak i kobiety – musiał iść codziennie na roboty leśne, pracować osiem godzin dziennie i zmuszony był wyrabiać wyznaczone normy. Przeciętny zarobek mężczyzny wynosił miesięcznie 70–100 rubli, a kobiety – 30–40 rubli. Ceny były następujące: jedno jajo – trzy ruble, litr mleka – trzy ruble, kilogram mięsa – 30 rubli, słonina – 70 rubli. Kupić zaś tego nie było gdzie, gdyż w pobliżu żadnych osiedli nie było. Stykanie się zaś z miejscową ludnością było surowo zabronione.
Chleba sprzedawali osobie pracującej 400 g dziennie, a niepracującej – 200 g dziennie. Oprócz tego [nieczytelne] prawie nic nie można było kupić. Cena rządowa chleba wynosiła jeden rubel dziesięć kopiejek za kilogram.
Komendant i przyjeżdżający z NKWD za każdym razem przypominali, abyśmy zapomnieli o Polsce, gdyż przyjdzie [nam] żyć i pracować w tajgach Syberyjskich aż do śmierci. Dodawali przy tym, że z dorosłych już nic nie będzie, rozchodzi im się tylko o wykorzystanie siły fizycznej, natomiast z małych dzieci będą sowieckie grażdance, lecz po uruchomieniu szkoły. Początkiem nauki było wmówienie dzieciom, że Boga nie ma, a że dzieci o tym słyszeć nie chciały, [bolszewicy] przekonali się, że dzieci nie dadzą się wychować na sowieckich obywateli i o bezbożnictwie w szkole zaprzestali gadać.
Zmuszali wszystkich, by kupowali krowy i domy mieszkalne wybudowane przez naszych cieśli w lesie. Dawali 3000 rubli pożyczki na kupno krowy z terminem spłaty na trzy lata i 5000 rubli na kupno domu z terminem spłaty na dziesięć lat. Ludność, biorąc pod uwagę, że zarobki nie wystarczały na kupno chleba, na wyżywienie rodziny, a o spłacie długu nie było mowy, nie chcąc przy tym związywać się żadnymi zobowiązaniami, na powyższe propozycje nie zgadzała się, tłumacząc, że w Polsce miała domy i krowy i że nam to wszystko skompensowano, więcej żadnej własności nabywać nie zamierzają.
Co do utrzymania czystości, to chodziliśmy do łaźni w każdym tygodniu, tylko strasznie dokuczała nam latem we dnie meszka jadowita, zaś w nocy napastowały nas pluskwy, które były tam w niespotykanej ilości. Walka z nimi nie była skuteczna.
Chorób zakaźnych nie było, natomiast przez czas pobytu w tajdze od 4 lutego 1940 r. do 6 września 1941 r. wymarło 25 proc. ludności z głodu i wycieńczenia – przeważnie starcy i małe dzieci.
Korespondencję z pozostałymi w kraju prowadziliśmy oraz otrzymywaliśmy przekazy pieniężne i paczki żywnościowe, co nas, [jako] jedyne, ratowało od śmierci głosowej. Dużo [przesyłek] ginęło jednak na poczcie.
Po otrzymaniu zaświadczenia o zastosowaniu amnestii 6 września 1941 r. wyjechaliśmy na roboty do świniosowchozu przy stacji kolejowej Uka [?] tegoż rejonu, gdzie praca była trochę znośniejsza, lecz nie wypłacali zarobków i nie mieliśmy za co kupić chleba. Do tego warunki mieszkaniowe były wprost niemożliwe. W tym czasie otrzymaliśmy depeszę od polskiego przedstawicielstwa, że kto nie ma znośnych warunków, niech wyjeżdża na południe – wtedy wszyscy zaczęli sprzedawać ostatnie łachy i częściowo wyjeżdżać do Nowosybirska, gdyż kolej na raz dużo nie przyjmowała. Z Nowosybirska kierowani byliśmy do Uzbekistanu, a kto trafił na transport, zajechał bezpłatnie, inni zaś jechali swoim kosztem.
Transport, którym ja jechałem, skierowany był do stacji Karszy, skąd nas przydzielali do kołchozów 13 grudnia 1941 r. W kołchozach otrzymywaliśmy za pracę 500 g pośladów pszenicznych lub jęczmiennych dziennie [na osobę pracującą], a na niepracującą – 400 g.
W początku lutego 1942 r. urzędowała komisja wojskowa sowiecko-polska, która, po zbadaniu, nadających się do służby wojskowej skierowała do stacji Kermine, gdzie zostaliśmy wcieleni do Armii Polskiej.
12 lutego 1943 r.