MARIAN DĄB

Kapral Marian Dąb, [ur. w] Chmielniku, [woj. świętokrzyskim].

Z niewiadomych przyczyn zostałem aresztowany w Baranowiczach. Osadzono [mnie] w centralnym więzieniu, w okropnych warunkach, gdzie przeżyłem rozmaite tortury, które [znano zapewne] w średniowieczu. W tym więzieniu siedziałem od czerwca do września 1940 r., potem wysłali mnie do obozu pracy (łagru). Obóz mieścił się nad Wołgą, gdzie mróz dochodził do 65 stopni. Miejscowość malaryczna, ludzi w tej okolicy nie było, w obozie istne piekło. Siedziało tam kilka tysięcy Polaków [i] dużo Żydów, którzy byli specjalnie prześladowani na każdym kroku. Pamiętam, gdy było największe święto żydowskie, Żydzi nie chcieli iść na robotę, wtedy przyszło NKWD z karabinami bić nas aż do krwi i słychać było antysemickie nawoływania, żeby bić Żydów, nie dać im się modlić i tak [enkawudziści] zranili kilkanaście osób. Warunki były okropne, na robotę chodziło się 13 km w jedną stronę, kto nie zrobił normy, ten dostał 30 dag (300 g) chleba dziennie i jedną zupę ze śmierdzących ryb, którą bardzo wielu się otruło. Ludzi chorych, niemogących pójść na robotę, wsadzali do karceru i tam marło co noc sześć osób. Wieczorami jeden drugiemu kradł chleb, bo [ludzie] byli dzicy, głodni, słabi. Później nas złączyli z bandytami, złodziejami, którzy nas bili, kopali, napadali nocą i zabierali cywilne ubrania. Wyższa władza śmiała się z tego i to wszystko.

Tak my żyli aż do zwolnienia. Przy zwolnieniu skonstatowałem, że 40 proc. [więźniów] zostało wymordowanych, zagłodzonych i zakopanych bez Boga po stepach nadwołżańskich.

Miejsce postoju, 10 marca 1943 r.