JAN KĘPKA

Plutonowy Jan Kępka

Pełniłem funkcję w Lasach Państwowych Dyrekcji Siedleckiej, Nadleśnictwa Nurzec, Leśnictwa Radziwiłłówka. 10 lutego 1940 r. przyszedłem do domu po zajęciu leśnym, o godz. 14.00, i zastałem cały konwój i było u mnie dwóch kolegów: Jan Migosz z rodziną (pięć osób) i Mieczysław Walczak z rodziną (pięć osób). Kazano mi zjeść obiad, a po obiedzie zarządzono rewizję, która nic im nie dała. Dano mi 40 minut, aby zabrać pościel i rzeczy niezbędne, załadowano na furmanki i dziewięć kilometrów wieziono do stacji kolejowej Nurzec. Tam nas załadowano do zimnych wagonów po 40 ludzi i zaryglowano – małe dzieci, syn Bogusław (1932 r.), córka Janina (1929 r.), córka Zofia (1923 r.), żona Franciszka. Mróz był 35-stopniowy. I tak przeszła noc na stacji kolejowej. Rano nas wieziono dalej. Warunki – o suchym chlebie. 12 [lutego? dotarliśmy] do Baranowic[z] i dostaliśmy gorącej wody. Tam nas przytrzymano zaryglowanych [przez] sześć dni, później przeładowano do sowieckich wagonów po 80 ludzi i wieziono nas do 8 marca w strasznych warunkach: po dwa dni nie korzystano z wody, zmuszeni byliśmy ssać żelazne okucia wagonów, skrobać i gasić pragnienie dzieci.

Przybyliśmy do stacji [nieczytelne], tam nas załadowano do samochodów odkrytych i wieziono 170 km, później na furmankach 30 km. Nareszcie dotarliśmy na miejsce. W baraczku [o wielkości] pięć na cztery [metry] pomieszczono nas [w] cztery rodziny, 15 osób, tak że [siedzieliśmy] jeden na drugim. Takie bytowanie znosiliśmy dziewięć miesięcy, w pluskwach. Zarobki takie dawali, że nikt nie mógł wyżyć, tak że odzież przyszło wyprzedawać.

Pracowaliśmy ja, żona i córka, ale nie mogliśmy się wyżywić. Komendant posiołka tak się znęcał, że gdy kto poszedł kupić kartofli 12 km [dalej], to karał [zabierając] 25 rubli lub [dając] pięć dni aresztu. Żona była karana trzy razy, nie pomagały ni prośby, ni łzy. Żona była zwolniona przez lekarza od pracy, mimo to siłą wyrzucał [ją] do pracy, a gdy starała się opierać, to skoczył z naganem i porwał sukienkę na niej, zmuszając oddalić się 12 km, by kosić siano, porzucając dzieci. Ja stawiałem opór komendantowi, nie dopuścił mnie do felczera, a zmuszał do pracy w kopalniach złota (szachtach). Z powodu reumatyzmu nie byłem w stanie tam pracować, bo woda leciała na głowę, tak że człowiek wychodził cały mokry, a zanim doszedł do mieszkania, to tak zmarzło odzienie, że trzeba było stać przy piecu 15 minut, żeby zdjąć z siebie odzież. Gdy mnie zwolnił lekarz, to mszczono [się na] mnie: chodziłem do pracy osiem kilometrów w czasie roztopów, tak że dostałem ciężkiego porażenia, odjęło mi ręce i nogi, tak że w szpitalu aż do amnestii prawie byłem obezwładniony. Najgorzej, że zostawiono mnie i innych budować domy, co i ja byłem zmuszony [robić] i takowy zbudowałem [o wielkości] cztery na trzy metry i kiedy odjeżdżałem, to otrzymałem 54 ruble, a drzewo przyszło nosić na sobie. Tak torturowano każdego, a było nas sto rodzin, nowosybirska obłast, tisulskij rajon, pierwomajski zarząd kopalni złota, rudnikUdarne, posiołek Gramatucha. Wszyscy byli dręczeni, prócz tylko judasza Antoniego Taskiewicza, leśniczego Lasów Państwowych Dyrekcji Białowieskiej, który sprzedawał każdego, na którego złożono meldunki – co się działo, to można by całe książki pisać.

Śmiertelność [wynosiła] 27 osób – [zmarły] przeważnie z niedostatku albo z nadużycia przez komendanta Kopysowa. Gdyby ludzie nie sprzedawali odzieży i za to się żywili [...], a posyłki mało które dochodziły w całości.

Oto krótkie tylko uwagi z pobytu w tajgach Sybiru, w górach ałtajskich, gdzie są tylko trzy miesiące lata.

W armii jestem od 30 kwietnia 1942 r.