JAKUB KLECH

Wywieziony 10 lutego 1940 r. do archangielskiej obłasti, rejon [nieczytelne], posiołek Jukodym [?]. Wieźli nas 15 dni; gdy nas załadowali w wagon, zaraz zamknęli. Tam się mieścił klozet, spanie i jedzenie. Ani wody nie dali, nawet dla dzieci. Tylkośmy wiązali garnuszki na sznurku i nabierali przez okno brudny śnieg koło toru – i to bili po rękach kolbami. Po przybyciu na miejsce [odbyło się] zaraz zebranie i [wzięli nas] do lasu na robotę, a tu mróz 60 stopni, a odzieży nie dali. Dostawałem 800 g chleba, zupę postną i ciepłą wodę, a [że] żona nie mogła pracować, to dostawała 200 g chleba, więcej nic.

Do pracy pędzili [nas] nocą i przychodziliśmy nocą, aby wyrabiać normy, a zamiast spania to urządzano zebrania, aby więcej robić. Na spławie robiłem po 18 godzin, aby odpoczywać na brzegu w wodzie i śniegu, o głodzie i chłodzie. Tam zostawiłem swoje zdrowie z przeziębienia.