WIKTOR KOSTRO

St. strzelec Wiktor Kostro, rocznik 1913, rolnik, kawaler.

17 września 1939 r. zostałem wzięty do niewoli wraz całym oddziałem i dowódcą kompanii, z bronią w ręku [w] miasteczku Dworzec, woj. nowogródzkim. Wojska sowieckie natychmiast zmusiły nas do złożenia broni, po czym odstawili nas do stacji Stołpce. Nazwisko dowódcy kompanii: kpt. Mac.

23 września załadowali nas do wagonów towarowych po 80 ludzi i odwieźli do obozu Kozielsk. Na drogę otrzymaliśmy wyżywienie: po 200 g chleba i trochę wody i to nie każdego dnia. Wagony były zamknięte, okna zakratowane i nie wolno było z nikim rozmawiać, czego konwój bardzo przestrzegał.

28 września przybyliśmy do obozu, rozlokowali nas w byłej cerkwi. Budynki [były] murowane, światła w ogóle nie było, spaliśmy na hali na betonowej posadzce [w] trzy tysiące osób, a z powodu braku miejsca pozostali koledzy w liczbie dziesięciu tysięcy spali na polu. Rannych odstawili do szpitala. Straż obozu bardzo srogo się do nas odnosiła, zwłaszcza do oficerów. Po kilku dniach odbyła się rejestracja, po czym wszystkich oficerów i podoficerów odseparowali od nas i ogrodzili ich drutem kolczastym. Strzelcy mieli swobodę ruchów w obrębie obozu, lecz do oficerów i podoficerów oddzielonych drutem kolczastym zbliżyć się nie wolno było. Który z panów oficerów lub podoficerów miał coś do załatwienia w kancelarii, odstawiany był pod konwojem.

Większą część jeńców stanowili Polacy i Żydzi, byli też Ukraińcy i Białorusini. Higieny w ogóle nie było. Życie koleżeńskie [było] dobre.

Dookoła obozu ustawiono karabiny maszynowe.

Wyżywienie wynosiło 600 g chleba i trochę kapusty na wodzie, czasami otrzymywaliśmy tę rację co dwa dni. Po rejestracji wyprowadzili nas na pole, gdzie dookoła ustawione były karabiny maszynowe, i wywoływali grupami według województw. Tłumaczyli, że strzelcy wrócą do domu, a oficerowie i podoficerowie pozostaną tutaj. Były wypadki, że strzelcy wydawali oficerów, którzy kryli się między nami. Po podziale wróciliśmy do obozu. Po upływie pięciu tygodni pobytu w tym obozie, zaczęli odstawiać niektóre transporty na tereny Polski. Ja skierowany zostałem na Ukrainę do Krzywego Rogu, do kopalni rudy żelaza. Jechaliśmy dwa tygodnie bez konwoju, otwarte wagony, był tylko przewodnik. [Byliśmy] w przekonaniu, że naprawdę jedziemy do domu, jedzenia nie brakowało, na większych stacjach korzystaliśmy ze stołówek wojskowych.

Po przybyciu transportu na miejsce przeznaczenia wyładowali nas i zaprowadzili do kina. Po kinie zaprowadzili [nas] nagich do łaźni. Po kąpieli grupami udaliśmy się do stołówki, aby spożyć obfity obiad. Stoły zasłane były białym chlebem, obiad [składał się] z trzech dań. Po obiedzie odstawili nas do dwupiętrowego murowanego budynku, gdzie zamieszkało 570 osób, pozostałych – do innych budynków. Stale i wciąż wmawiali, że tu odpoczniemy kilka dni, wypełnią dokumenty i pojedziemy do swoich domów. Po kilku dniach zjawił się tzw. politruk i objaśnił nam, że przez kilka dni musimy pójść do roboty, a tymczasem ponownie zaczęli przeprowadzać rejestrację, chcąc tylko wydostać ukrywających [się] jeszcze między nami oficerów. I tu niektórzy strzelcy zaczęli wydawać oficerów. [których] odesłano [następnie] do karnego obozu pod konwojem. Niektórzy strzelcy w ogóle nie chcieli już rozmawiać po polsku, tylko po rosyjsku, był m. in. taki strzelec Piotr Oduszko z Zelowa [?].

Zamiast kilku dni pracy, aż do 6 maja 1940 r. regularnie codziennie uczęszczaliśmy do pracy w kopalni przy wydobywaniu rudy żelaznej. Do pracy chodziliśmy pod konwojem. Praca była bardzo ciężka, normy rzadko się wyrabiało, pracowało się osiem godzin. Wyżywienie było dość możliwe, dostawaliśmy kilogram chleba dziennie, po trzy razy dziennie [posiłek] z dwóch dań. Wynagrodzenie miesięczne wynosiło [dla tego], który dobrze pracował 700–800 rubli. [Ci z kolei], którzy byli „stachanowcami” otrzymywali premie po [brak]00 rubli.

Pomoc lekarska była dobra, był też szpital. W czasie wykonywania tych robót było kilka wypadków śmiertelnych, nazwisk nie pamiętam.

Z krajem w łączności byłem, nawet zezwolono przekazać pieniądze, paczki były zabronione. 6 maja 1940 r. wzmocnili konwój i przez pięć dni do pracy nas nie wysyłali. W międzyczasie zjawiło się NKWD, wyprowadzili nas na rejon, gdzie przeprowadzono ścisłą rewizję, jeszcze nawet znaleźli u nas ukrytą broń. Nazajutrz załadowano nas do wagonów pod silną eskortą, wagony były zamknięte, okna zakratowane. W wagonach ponownie przeprowadzili ścisłą rewizję, rozbierając nas do naga. Umieszczono w wagonach po 40 ludzi. Zamiast do domu, wieźli nas w głąb Rosji. W Moskwie na dworcu staliśmy 24 godziny, z wagonów nie wypuszczali, przy podawaniu produktów przed drzwiami stało pięciu enkawudzistów z bronią gotową do strzału. Wyżywienie składało się z 600 g chleba i zimnej wody.

16 maja 1940 przybyliśmy do stacji Kotłas, gdzie nas wyładowali [z pociągu], załadowali na barki i wieźli nas rzeką Dźwiną [Dwiną] w kierunku na północ. Po upływie pięciu dni przybyliśmy do miejsca przeznaczenia, tu nas wyładowali, zaprowadzili w lasy, gdzie było już ogrodzone miejsce i kazali nam wybudować sobie baraki. Nazajutrz część z nas poszła do pracy przy budowie toru, a część została przy budowie baraków. Kiedy chcieli użyć nas do pracy, nie chcieliśmy się zgodzić, więc przyprowadzili psy, które puszczali na nas – rwały ubrania, tak zmusili nas [by iść] na plac do pracy, lecz nie pracowali[śmy]. Przy każdej grupie ustawiony był karabin maszynowy. Wieczorem wróciliśmy na ten pusty teren, gdzie otrzymaliśmy troszkę kaszy na wodzie, bez tłuszczu. Nazajutrz wyprowadzono nas na plac pracy. Część przymuszono, a część nie chciała pracować. Po powrocie z pracy tych, co nie pracowali, rozebrano do naga i odstawiono do izolatora. Następny dzień zmuszeni byliśmy pracować, a przy tym wyżywieniu normy wykonać nie można było. W zamian za to otrzymywało się 300 g chleba. Pracowałem miesiąc. Widząc tragedię kolegów, postanowiłem uciekać; było nas czterech:

Władysław Szczepko z Białegostoku,

Kazimierz Siennicki, wieś Kostry-Noski, pow. mazowiecki

Bronisław Czaban wieś Wyliny, pow. mazowiecki

st. strz. Wiktor Kostro.

Wykorzystując czas po zachodzie słońca podczołgaliśmy się pod ogrodzenie, mimo że po narożnikach ustawione były potężne reflektory z wartownikami, wycofaliśmy się do lasu. Wykorzystując mapę i kompas przybraliśmy kierunek na południe. Maszerowaliśmy 13 dni lasami, odżywialiśmy się jagodami i grzybami.

Po 13 dniach dotarliśmy do Kotłasu, ostatkiem sił udaliśmy się na stację. Wykorzystując wagon towarowy, ukryliśmy się w nim. W chwili, kiedy transport miał ruszyć, przeprowadzono ścisłą kontrolę w wagonach i tu nas milicja zatrzymała. Odstawiono nas na posterunek, gdzie przeprowadzali śledztwo i natychmiast zatelefonowano do obozu, skąd uciekliśmy, że zbiegów złapali. Po śledztwie załadowano nas na statek zdążający w kierunku na północ do Kniak-Pohus [Kniaźpohost] i osadzili nas w izolatorze śledczym. Po zakończeniu śledztwa, które trwało siedem miesięcy, ogłosili nam wyrok: trzy lata. Po kilku dniach odesłano nas do bazy, gdzie pracowaliśmy przy ładowaniu i wyładowywaniu produktów. Baza Iżma. Po siedmiu miesiącach pracy ogłoszono nam amnestię.

Zwolniony zostałem 8 września 1941 r. i skierowano mnie do Buzułuku. Z powodu przepełnienia skierowano nas do Koganu, tu nas polska placówka skierowała do kołchozu, do [nieczytelne], byłem dwa miesiące, po czym udałem się do Ługowoje, gdzie wcielony zostałem w szeregi armii polskiej.