GABRIEL MŁODZIANOWSKI

Przeszłość życia i torturowania sowieckiego od 10 lutego 1940 r.

Byłem gajowym Lasów Państwowych od 1928 do 1940 r., aż do momentu, [w którym] przyszli oswobodziciele, tj. bolszewicy, i zabrali inwentarz żywy i martwy, pozwolili tylko wziąć pościel, ubranie i żywności na jakieś dwa tygodnie. Rodzina moja liczyła osiem dusz: matka staruszka 82 lata, starszy syn 15 lat, syn 11 lat, córka 7 lat, córka 5 lat i syn 3 lata oraz mąż i żona. Zabrali [nas] do niewoli 10 lutego 1940 r., nie zwracając uwagi na małe dzieci, mróz był do 40 stopni. Podróż trwała 28 dni, do 8 marca. Zawieźli nas na Syberię, tisulski rejon, góry Ałtajskie, posiołek Gramatucha. W czasie podróży drzwi były zamknięte, nie wypuszczali nikogo. W wagonie było 60 osób. Na niektórych stacjach wypuszczali po czterech ludzi, żeby nabrać osiem wiader wody i tej wody musiało starczyć na dwa dni na 60 osób. Dawali suchy chleb po 400 g na osobę. W tej podróży w transporcie pomarło dużo dzieci i dużo było takich, którzy poodmrażali stopy, palce u rąk, uszy i nosy, tak że [zostali] kalekami na całe swoje życie. Przywieźli nas na miejsce przeznaczone, posiołek Gramatucha, 8 marca 1940 r., i dali tam różne prace i normy. Kto nie chodził do pracy z powodu słabego zdrowia, [temu] dawali kartkę na chleb – [mógł] kupić dziennie 400 g, poza tym nic więcej, a kto pracował, to mógł kupić chleba według swojej pracy: zrobił normę – kilogram chleba dziennie i na miesiąc kilogram kaszy i poza tym nic. Z [powodu] tego słabego odżywiania ludzie chorowali i umierali, a kto miał co sprzedać z ubrania, ten musiał ukradkiem swoje ubranie sprzedać i kupić gdzieś na posiołku kartofle, żeby jakoś przeżyć.

I tak się żyło aż do amnestii, a po niej to było jeszcze gorzej, bo każdy wyjeżdżał i brał ze sobą rodzinę. W czasie podróży w transportach dawali jeść raz na dwa dni. Podróż trwała miesiąc i zawieźli do Uzbekistanu na kołchozy. To na tych kołchozach ludzie się wykończyli, bo kto pracował, to dostał 400 g otrębów z piachem, a kto nie pracował – 200 g otrębów, czyli jakiegoś zbożowego pośladu. Ludzie poczęli puchnąć i [chorować na] różne choroby zakaźne, tak że nie do wytrzymywali i umierali. Ja w tym czasie ze swoją rodziną musiałem jeść psy z głodu i syn mój najmłodszy zmarł z tego głodu, a resztę dzieci i żonę wzięli do szpitala, a ja ze starszym synem poszliśmy do armii polskiej.

Kapral Gabriel Młodzianowski