Sprawozdanie
5 sierpnia 1944 roku była to sobota. Od wczesnego ranka Niemcy obsypywali dzielnicę Wolę bombami. Jedna z nich trafiła w dom graniczący ze Szpitalem Św. Łazarza, wybijając odłamkiem otwór w murze oddzielającym teren szpitala od sąsiedniego ogrodu. Około południa naloty ustały, rozpoczął się szturm Niemców czołgami. Przed czołgami pędzono cywilną ludność. Schron szpitala wkrótce zapełnił się uciekinierami sprzed czołgów. Były to przeważnie kobiety z drobnymi dziećmi. Schron składający się z trzech sal znajdował się przy ul. Wolskiej róg Karolkowej; były trzy wyjścia: jedno na ulicę Wolską i dwa do ogrodu szpitalnego. W salach było bardzo dużo chorych rannych i ludności cywilnej. Około godziny 6.00 po południu dały się słyszeć pod oknami głośne krzyki i nawoływania żołnierzy niemieckich, którzy powysiadali z czołgów i kręcili się po ulicy Wolskiej, wkrótce zaczęli gwałtownie walić w drzwi szpitala. Po dłuższych naradach jedna z salowych, która będąc z poznańskiego znała dobrze język niemiecki, podeszła do drzwi i wyjaśniła, że jest to szpital i że leżą tu chorzy. Niemcy kazali otworzyć drzwi. Gdy je otworzyła, padł strzał, kula przestrzeliła jej klatkę piersiową. Ranna odruchowo drzwi zatrzasnęła. Na nowo zaczęło się walenie w drzwi i nawoływanie do wpuszczenia. Wówczas otworzył drzwi jeden z chorych, który również został ciężko raniony wystrzałem z rewolweru w dół brzucha. Wpadli żołnierze niemieccy do pierwszej sali i zaczęli manipulować przy gazie, zgasili światło i cofnęli się. Wkrótce całe sale napełniły się silnym zapachem gazu. Komendant obrony przeciwlotniczej wyłączył gaz na podwórzu. W pierwszej sali schronu pozostali tylko ciężko chorzy, którzy nie mogli chodzić, reszta skupiła się w dwóch następnych, myśląc o ucieczce przez ogród. Paru osobom udało się przebiec do gmachu szpitala od ulicy Leszno, lecz Niemcy spostrzegli to i ustawili karabin maszynowy od ulicy Karolkowej, strzelając do uciekających.
Dalsza ucieczka stała się niemożliwa. Kto wyszedł, padał trupem. Wszyscy musieli się cofnąć, w schronie tymczasem szaleli żołnierze, którzy widząc, że gaz nie wytruł chorych i że wszyscy żyją, zaczęli rzucać granatami. Najpierw wymordowali wszystkich w pierwszej sali. Sceny odbywały się potworne. Rzucane granaty rozrywały ciała ludzkie, kawałki mięsa fruwały po całych salach. Pamiętam jedną z potwornych scen: leżała siostra zakonna, która miała bezwładne nogi; widząc zbliżającą się śmierć podniosła ręce do góry, głośno się modląc. Widząc to, żołnierz cisnął w nią granatem, który urwał jej głowę i rozdarł klatkę piersiową, tak że serce wypłynęło na wierzch. Inni chorzy wczołgiwali się pod ławki, przykrywali się siennikami. Po wymordowaniu pierwszej sali nastąpiła chwila przerwy. Żołnierze niemieccy ustawili barykadę z ławek. Stojąc za nią, rozpylacze trzymali skierowane na przeróżnych chorych, na bezbronne kobiety i dzieci. Wywołali jednego z chorych mężczyzn i trzymając skierowany w niego rozpylacz, na migi pokazali, że chcą zabierać biżuterię. Kazali mu podawać sobie najpierw złote łańcuszki z medalionikami, następnie pierścionki i zegarki. Po wyzbieraniu i po napełnieniu sobie dobrze kieszeni machnęli ręką dając znak, że mają dosyć i na nowo zaczęli ciskać granatami w kąt, gdzie się skupiły dzieci. Krzyk mordowanych maleństw i błagania o litość jeszcze wciąż mam w uszach, lecz płacz naszych polskich dzieci był tylko podnietą i zachętą dla rozbestwionego żołdactwa. Nie tylko, że nie przestali, ale ze zdwojoną siłą rzucali na lewo i prawo granatami. Widząc, że sytuacja w schronie jest bez wyjścia, schwyciłam moją siostrę pod rękę. Siostra moja Konstancja Suryn od trzech miesięcy leżała w szpitalu, ciężko chora na ropień w płucu. Depcząc dosłownie po trupach, które ogromną masą ze wszystkich stron leżały, dotarłyśmy do wyjścia na ogród, gdzie już leżało moc osób zabitych, gdyż ogród był pod obstrzałem karabinu maszynowego. W momencie, kiedy z siostrą przebiegałyśmy, karabin na chwilę zamilkł. Pomogła nam wybita dziura w murze. Od razu wpadłyśmy nią do ogrodu sąsiedniego i czołgając się na brzuchach, dopełzłyśmy do ulicy Leszno, która znajdowała się w rękach powstańców. Żołnierze polscy zaopiekowali się nami i przeprowadzili na punkt sanitarny, gdzie wkrótce prócz nas dwóch odnalazło się jeszcze dziewięć osób ze szpitala. Dopiero na punkcie zauważono, że jestem ranna w rękę. Rękaw i cała suknia były zalane krwią. Sama tego do tej chwili nie zauważyłam i bólu nie czułam.
Konstancja i Wanda Suryn
Zamieszkałe w Warszawie
ul. Skierniewicka 33
Obecny adres: Katowice
plac Karola Miarki 6 m. 4