STANISŁAW KLENIEWSKI

Warszawa, 26 lutego 1946 r. Sędzia St. Rybiński, delegowany do Komisji Badania Zbrodni Niemieckich, przesłuchał niżej wymienionego w charakterze świadka, bez przysięgi. Świadek został pouczony o obowiązku mówienia prawdy oraz o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań i następnie zeznał:


Imię i nazwisko: Stanisław Kleniewski
Data urodzenia: 20 listopada 1901 r.
Imiona rodziców: Jan i Bronisława z Kowalewskich
Zajęcie: naczelnik magistratu m. Warszawy
Wykształcenie: cztery klasy gimnazjum
Miejsce zamieszkania: Warszawa, ul. Kaleńska 10 m. 7
Wyznanie: rzymskokatolickie
Karalność: niekarany

12 listopada 1943roku byłem przypadkowo świadkiem egzekucji publicznej, która się odbywała na ulicy Kępnej przy rogu Jagiellońskiej. Szedłem do znajomego piekarza na ul. Jagiellońską na jakiś kwadrans przed 11.00 rano. Nie dochodząc Jagiellońskiej, zauważyłem, że ludzie zaczynają ukrywać się w bramach domów. Myśląc, że Niemcy urządzili łapankę, wpadłem do najbliższej bramy na ul. Kępnej i ukryłem się w domu na podwórzu. Stamtąd udało mi się zaobserwować, co się działo na ulicy.

Zauważyłem, że nadjechały trzy samochody. W dwóch przyjechali SS-mani, w trzecim więźniowie ubrani w jakieś jasnopopielate kombinezony. Samochód z więźniami wjechał w ulicę Kępną i tu się zatrzymał, poczym SS-mani zaczęli z niego wyciągać więźniów, którzy poruszali się nader wolno. Mam wrażenie, że byli oni znarkotyzowani. Tylko jeden z więźniów, ubrany tak samo jak inni, wyskoczył z samochodu jeszcze zanim ten się zatrzymał. Więzień ów usiłował zbiec, lecz momentalnie został postrzelony i upadł. Ss-mani podnieśli go i wrzucili do samochodu, z którego on poprzednio wyskoczył. Zdaje się, że następnie tego postrzelonego SS-mani wyciągnęli z samochodu wraz z innymi więźniami. Następnie zaczęli ustawiać więźniów pod murem rzeźni miejskiej, twarzą do muru, a tyłem do oddziału egzekucyjnego składającego się z dwunastu SS-manów i oficera.

Nadmieniam, że wszyscy traceni więźniowie nie mieli opasek na oczach. Ustawiano ich po sześciu pod murem, a jeden raz było siedmiu. Ogółem było ich 25.

Na daną przez oficera komendę SS-mani dali salwę z karabinów do stojących pod murem więźniów, strzelając im w tył głowy. Więźniowie po strzałach padali od razu, SS-mani i oficer dobijali niektórych z tych, co jeszcze żyli, z rewolwerów. Następnie zwłoki rozstrzelanych wrzucano na samochód i pod mur stawiali następną grupę więźniów.

W ten sposób zabili wszystkich 25. Poczym samochód ze zwłokami rozstrzelanych, jak również samochody z SS-manami, wykonawcami egzekucji, odjechały. Nadjechała natomiast polewaczka magistracka i zmyła krew z miejsca kaźni. Wkrótce potem nadszedł ksiądz i pokropił miejsce, a ludzie zaczęli znosić kwiaty, lecz żandarmi do nich strzelali, wobec czego ludzie się rozbiegali.

Ja sam miałem przykrą przygodę z agentami gestapo.

Niespodziewanie 7 marca 1940 roku zjawiło się u mnie w mieszkaniu czterech gestapowców i zażądało wydania broni i radia. Odpowiedziałem, że nic nie mam. Oni wówczas przeprowadzili rewizję, nic nie znaleźli i odjechali, lecz w trzy dni później znów się zjawili i zabrali mnie do biura gestapo w domu nr 25 przy al. Szucha.

W dwie godziny później gestapowcy zaczęli mnie badać, pytając, gdzie mam broń i radio. Ponieważ powiedziałem, że nic nie mam, zaczęli mnie bić po twarzy, a następnie, spuściwszy mi spodnie, położyli na ławie, przywiązali dwoma pasami do niej i zaczęli bić, gdzie się trafi, bykowcami. Pokaleczyli mi ciało i pokrwawili tak, że potem musiałem się leczyć u lekarza przeszło dwa miesiące. Przy pobiciu zasłabłem, a gdy ocknąłem się, leżałem w ubikacji. Zajrzał do mnie jeden z gestapowców. Poprosiłem go o wodę. On mnie jednak kopnął nogą w twarz i wybił cztery zęby. Mam dotychczas trzy guzy na głowie od tych kopnięć. Po sześciu dniach zostałem znów pobity bykowcami i znów zemdlałem. Jednak gestapowcy nic się ode mnie nie dowiedzieli i zwolnili mnie na siódmy dzień po aresztowaniu.

Zostałem zabrany z domu 10 marca, a wypuszczony na wolność 17 marca 1940 roku.

Nazwisk Niemców, którzy nade mną się znęcali, nie dowiedziałem się i jak oni wyglądali, nie zapamiętałem. Poznałbym ich, gdybym spotkał.

Przed zjawieniem się u mnie agentów gestapo posiadałem broń i radio, lecz na trzy tygodnie przed ich wizytą wszystko wyniosłem z domu i schowałem.

O tym, czy ktoś doniósł na mnie do gestapo, nie dowiedziałem się.

Protokół odczytano.