JÓZEF PASZKOWSKI


Kanonier Józef Paszkowski, ur. 25 stycznia 1920 r. w Radziechowie, woj. tarnopolskim, czeladnik w masarni, kawaler.


Aresztowany [zostałem] 15 maja 1940 r. w Radziechowie, w charakterze konfidenta Policji Państwowej polskiej za paragrafem 54.13, wywieziono [mnie] do więzienia w ZSRR, Starobielsk. Po krótkim uwięzieniu w Starobielsku wywieziono mnie do lagrów na osiem lat ciężkich robót w lesie na Uralu, lagier Talica, swierdłowska obłast, iwdelski rejon.

W lagrze tym znalazłem się 12 stycznia 1941 r. Teren [był] zamknięty drutem kolczastym, po rogach na wieżach strzegli nas policja NKWD i psy. W zagrodzie budynki zamieszkiwane przez nas, Polaków, były nie gorsze od stodół gospodarczych na wsi, przez szpary wdzierał się śnieg. Opalać wolno było tylko wieczorem pod nadzorem strażaka, aby budynki nie spłonęły. Nakryciem [były] własne ubrania pod głową i na sobie, rano [była] pobudka o 5.00, na śniadanie zupa z drobnej ryby, którą się tylko piło, bez chleba, aby rozgrzać zmarznięte wnętrzności.

Do roboty strzelcy prowadzili do lasu osiem kilometrów, gdzie wymagane były normy osiem metrów kubicznych [sześciennych] drzewa zwalić i porżnąć na materiał. Podług wypracowanej normy wydawany był chleb, tak że byłem w stanie zarobić 600, 400 i 300 g chleba, zależnie od siły. Kto nie wypracował choćby 50 proc., nie był wpuszczany do zagrody, czekał bez kolacji do rana, dostawał tylko 200 g chleba i trochę ciepłej wody i z powrotem rano [musiał iść] do roboty. Obiad zawsze [był] w lesie, na dwudziestu kilku robotników 30 dag drobnej kaszy gotowanej w wiadrze wody, z czego wychodziła bardzo rzadka potrawka. Jedynym posiłkiem każdego była tylko porcja chleba, którą dostawał wieczorem zależnie od normy, oraz dobra nadzieja, wspominki i otucha dobrych kolegów, prawdziwych Polaków, którzy stale mówili, że niedługo, że wytrzymamy!

Opieka sanitarna: Dostać się do lekarza było bardzo ciężko, po pierwsze, gdyż zawsze przed ambulatorium było przepełnienie. Po drugie, lekarzowi wolno było zwolnić taką liczbę chorych, jaką podawał naczelnik NKWD danego lagru. Jedynym środkiem leczenia była jodyna, którą leczyli wszystko, jak ból głowy, żołądka, różne rany i bóle wewnętrzne. Dużo ludzi z wycieńczenia i braku sił padało na robocie, do zagrody musiano ich nieść już na rękach.

Lagier ten był zapełniony przeważnie Polakami, więźniami aresztowanymi na terytorium Polski za sprzeciw wobec komunizmu, względnie za należenie do jakichkolwiek związków i różne działania przeciw komunizmowi, jeszcze za czasów polskich, przed wkroczeniem Sowietów. Sądzili za to przeważnie paragrafem 54.13, tj. za agitację przeciw ZSRR, z wyrokami od pięciu do dziesięciu lat i wiecznym więzieniem.

Stosunek władz NKWD: Bardzo nienawistnie i z zazdrością patrzyli z ukosa na Polaków, mówili stale, że tu nie pańska Polska i nie burżuazja, trzeba pracować i zapomnieć na wieki o Polsce, bo już jej nigdy nie będzie. Zawsze szyderczo drwili z naszej ojczyzny, lecz my nie upadliśmy na duchu wcale. Ci, którzy upadli na duszy, upadli i na ciele.

Bardzo dużo ludzi zmarło, nazwisk pamiętam mało. Zmarli z powodu głodu, nędzy i słabej opieki lekarskiej. [Sowieci] dotąd uważali człowieka, dokąd pracował; jak zachorował, to mało się troszczyli.

Nazwiska zmarłych, które pamiętam:

Doktor Ruczka ze Lwowa, wiek ok. 60 lat.

Bazyli Waśko z Mostów Wielkich, 20 lat.

Wiesław Rudziński, student medycyny z Warszawy, 26–28 lat.

Łączność z krajem i rodziną była zabroniona.

Zostałem zwolniony 13 sierpnia 1941 r., od tego czasu przebywałem na kołchozie w podobnych warunkach. Do armii polskiej przystąpiłem 1 marca 1942 r. w Czokpaku, 8. Dywizja, gen. R[akowskiego].