Plut. Kazimierz Żmijowski, ur. 15 lutego 1910 r., kawaler, rolnik.
[Zostałem] zabrany do niewoli 18 września 1939 r. przez wojska sowieckie.
Obozy, w których byłem, są następujące: Kamieniec Podolski, Kozielszczyzna, Szerokie [„Szerokoje”] (obok Krzywego Rogu), Sapieżyn (pod Równem), Wołoczyska, Podwołoczyska, Starobielsk.
Obóz w Kamieńcu Podolskim był przejściowy. Obóz w Kozielszczyźnie mieścił się w dawnym monastyrze, gdzie była duża cerkiew, zamieniona obecnie na klub. Było tam też kilka dużych budynków utrzymanych w dobrym stanie. Część z nas spała w tych budynkach na podłodze drewnianej, część w cerkwi na podłodze kamiennej, na posłaniu takim, jakie kto posiadał, reszta mieszkała w stajniach i namiotach, które były oddzielone i spali w nich oficerowie, podoficerowie i policja.
Obóz w Szerokiej [„Szerokoje”] (obok Krzywego Rogu) mieścił się w dużym piętrowym budynku, w którym była umywalnia z zimną wodą, ogrzewanie centralne, światło elektryczne, spanie częściowo na pryczach, częściowo na łóżkach z pościelą. Łaźnia była przy szachcie, mycie po każdej pracy w szachcie.
Obóz w Sapożynie (obok Równego) był w budynkach, gdzie mieszkała kompania pograniczna przed wkroczeniem wojsk sowieckich. Spaliśmy na pryczach. Obóz w Wołoczyskach znajdował się w dwóch stajniach, w jednej z nich, na pół przedzielonej, stało bydło. Spaliśmy na pryczach piętrowych.
Obóz w Podwołoczyskach mieścił się w dużym budynku ruskim [?], gdzie przed wojną wyświetlano filmy. Spanie [było] na kilkupiętrowych pryczach, z tego powodu panowała ciemność, duszność i ciasnota.
Obóz w Starobielsku, w którym ja byłem, mieścił się pod namiotami. Spaliśmy na ziemi, na łachmanach, które z wielkim trudem przynieśliśmy ze sobą. Skład jeńców pod względem narodowościowym, jak i stopni wojskowych, w każdym z obozów był różny. Tak w Kozielszczyźnie, gdzie było ponad sześć tysięcy jeńców, byli przeważnie Polacy, co do stopni wojskowych, to ok. 40 proc. stanowili oficerowie i podoficerowie z policji. W obozie w Szerokim [„Szerokoje”] (obok Krzywego Rogu) było ponad 300 jeńców, pochodzących z województw okupowanych przez wojska sowieckie. Polacy stanowili tam ponad 60 proc., reszta to Białorusini, Ukraińcy i Żydzi. Oficerów nie było. We wszystkich następnych obozach skład był prawie ten sam co do narodowości i co do liczebności.
Życie w obozach było różne. W Kozielszczyźnie do pracy nie chodziliśmy, tylko prowadziliśmy wojnę z głodem, a później z wszami. W obozie w Szerokim [„Szerokoje”] (obok Krzywego Rogu) pracowaliśmy w szachcie na trzy zmiany na 24 godziny.
Praca była bardzo ciężka, dlatego że [odbywała się] w podziemiach, brakowało należytego odżywiania i [były] nader wysokie normy, które co pewien czas podwyższano. Na początku w jednym rodzaju prac, gdzie ja pracowałem, trzeba było nałożyć łopatą 16 ton rudy żelaznej i przewieźć na wózku, pchając rękami [przez] ponad 300 m. To stanowiło wypełnienie normy na dwóch, za co otrzymywało się za jeden wózek rubla i 12 kopiejek. Później norma wzrosła do dwóch wózków na dwóch, a wynagrodzenie spadło do 90 kopiejek od wózka.
W tym samym czasie za lepszy obiad, jak tego wymagała praca, trzeba było zapłacić ok. sześciu rubli, za śniadanie co najmniej trzy ruble, tak samo [za] kolację. Dzienne wyżywienie wynosiło razem ok. 12 rubli, przeciętny zarobek – ok. ośmiu rubli dziennie. W pierwszych miesiącach trzeba było z tego zapłacić też za mieszkanie. Później już nam nie potrącano mieszkaniowego, bo narobiliśmy dużo długów i nie było z czego.
Doszło do tego, że musieliśmy założyć głodówkę, bo większość z nas nie miała za co kupić chleba. Wypłacać zaliczki nie chcieli, bo każdy miał pełno długów. Skutek głodówki był taki, że czterech z nas wywieźli nie wiadomo dokąd, obniżyli nieco ceny żywności – tylko nie na długo – dali zaliczki i dalej trzeba się było męczyć [nieczytelne]. Co do ubrania, na ogół mieliśmy wojskowe, jeszcze dobre, później uzupełnialiśmy wyfasowanymi kufajkami. Najgorzej było z obuwiem, po zniszczeniu swojego otrzymywaliśmy albo płócienne, albo gumowe i stare, tak że przed zimnem chroniło słabo, przed wodą wcale.
Życie koleżeńskie na ogół było dobre, z wyjątkiem ludzi, którzy z bojaźni czy z innych pobudek starali się przysłużyć Sowietom, donosząc o wszystkich podsłuchanych rozmowach. Na szczęście takich było niewielu i po niedługim czasie można było ich poznać i wystrzegać się ich. Życie pod względem kultury było opłakane, wypływające z braku wolności poruszania się, z braku wolności słowa, dobrych książek i jakichkolwiek bądź dobrych rozrywek, a do tego [przychodziły] niepomyślne wiadomości zza granicy i często niemiłe z domu. Wszczepianie siłą propagandy komunistycznej przez politruków [odbywało się] na prawie codziennych pogadankach, na które pędzono nas siłą po skończonej pracy. Starano się z nas zrobić komunistów. Często opowiadano nam, że w Polsce szkół nie było, że brakowało chleba, odzieży itd., co wyglądało bardzo śmiesznie. O samej Polsce mówiono nam stale, że jej nie będzie, że wtedy Polska będzie, jak im na dłoniach włosy urosną.
Pomoc lekarska pozostawiała wiele do życzenia z powodu braku środków leczniczych i z góry wyznaczonej normy, ilu chorych można zwolnić od pracy.
W obozie w Podwołoczyskach zmarł Majewski z Wilna, lat poniżej trzydziestu, na skutek wypadku przy pracy spowodowanego brakiem fachowca kierującego pracą. W innych obozach zmarło trzech innych, których nazwisk nie pamiętam.
Łączność z krajem utrzymywaliśmy przez listy otrzymywane od rodziny i znajomych, przychodzące kilka razy miesięcznie, w których były opisywane wyrazami dwuznacznymi ważniejsze wydarzenia, jak i zarządzenia władz okupacyjnych. Również dużo można było się dowiedzieć od tych, którzy odwiedzali swoich najbliższych znajdujących się na polskich terenach.
Zwolniony z niewoli z obozu w Starobielsku zostałem na początku września 1941 r. na skutek amnestii. W tym samym miesiącu wstąpiłem do armii polskiej w Tocku [Tockoje].
Miejsce postoju, 25 lutego 1943 r.