WŁADYSŁAW MAJ

Władysław Ryszard Maj
[...]

Moi rodzice: Bolesława (ur. 1906 r.) i Marceli (ur. 1904 r.) Maj i ich dzieci: Władysław Ryszard (ur. 1935 r., podkreślone imię używane w domu) i Barbara (ur. 1933 r.) zamieszkiwali w czasie okupacji (i długo po niej) w Warszawie [...] (obecnie mieszka tam jedna z moich córek – Katarzyna). Lokal składający się z kuchni i pokoju został w czasie walk w 1939 r. zdemolowany przez pocisk artyleryjski.

W pokoju bez okien (zabite deskami) moi rodzice ukrywali rodzinę żydowską: Król Adam i Anna oraz ich córka Tosia.

Ojciec, spodziewając się ewentualnej rewizji niemieckiej (a były takie dwie) zrobił dla nich skrytkę z podwójną ścianką w otworach po drzwiach wychodzących na zerwany balkon.

Państwo Królowie byli w tym samym wieku co moi rodzice. Często to wykorzystywali, legitymując się kenkartami moich rodziców przy poruszaniu się po Warszawie i odwiedzaniu innych ukrywających się rodzin żydowskich. Między innymi odwiedzali rodzinę żydowską ukrywaną przez brata mego ojca Franciszka przy ul. Karmelickiej 4, w bezpośrednim sąsiedztwie getta, tuż przy wjeździe do Pawiaka. Domyślam się, że państwo Królowie trafili do nas z getta poprzez mojego stryjka Franka mieszkającego przy getcie.

Ja, mający wtedy osiem lat, oraz moja siostra Barbara – dziesięć, całymi dniami bawiliśmy się z Tosią (podobny wiek), nie rozumiejąc, skąd ta znajomość i tak bliskie sąsiedztwo. Państwo Królowie ukrywali się w pokoju bardziej wyburzonym, a my mieszkaliśmy w czwórkę w kuchni o powierzchni dziesięciu metrów kwadratowych. Oczywiście, nie byliśmy wówczas przedstawieni rodzicom Tosi. Nie będę wspominał, jak musiało być nam ciężko żyć z jednej pensji ojca – robotnika – w siedem osób. Ratowała nas mała działka, na której rodzice uprawiali ziemniaki i pomidory.

Wspominałem o rewizjach niemieckich. W czasie jednej z nich akurat odwiedziło naszą rodzinę żydowskie małżeństwo ukrywane przez stryjka Franka. Ojciec musiał w skrytce przeznaczonej dla trzech osób ukryć i zabić deskami pięć osób, ale się udało. Rodzice moi wspominali często ten przypadek, czy to nie była czyjaś denuncjacja (np. sąsiadów, którzy mogli widzieć ludzi przychodzących do nas). Prawdopodobnie w tak trudnych warunkach doczekalibyśmy do czasu wejścia wojsk sowieckich, jednak nie było to nam wszystkim sądzone. Niemcy zaczęli budować na pograniczu ul. Kobielskiej umocnienia wojskowe (okopy, itp.). Ponadto mój ojciec i stryjek Franek jako członkowie AK wcześniej dowiedzieli się daty Powstania Warszawskiego.

Spodziewając się zniszczenia przez wojska sowieckie naszego domu, przez co byłoby zagrożone życie nasze i rodziny żydowskiej, oraz licząc, że po wybuchu Powstania Warszawskiego w centrum Warszawy wcześniej będziemy wyzwoleni, moi rodzice postanowili wraz z rodziną państwa Królów przenieść się na parę dni do stryjka Franka na ul. Karmelicką. Wówczas nie zdawaliśmy sobie oczywiście sprawy, jaki to był błąd.

Wszystko było dobrze, póki Powstanie Warszawskie odnosiło sukcesy, ale niestety koniec jego był coraz bliższy, a Sowieci nie wchodzili do Warszawy, rozgrywając swoją kartę polityczną.

Pewnej nocy powstańcy wycofali się z naszego domu, a Niemcy podeszli do ulicy (my mieszkaliśmy w podwórku studni) z miotaczami ognia i podpalili nasz dom. Wśród mieszkańców zapanował niesamowity chaos. Z ust do ust przekazywano rozkaz wycofania się na Stare Miasto, co nasze dwie rodziny (w tym czworo dzieci, tj. ja, siostra i dwoje dzieci stryjka) i dwie rodziny żydowskie (w tym dziecko, Tosia) zaczęły realizować. Jak wiadomo, komunikacja piesza w czasie powstania odbywała się przez piwnice łączone dziurami wzdłuż ulic. Jednak doszliśmy do takiej sytuacji, że trzeba było przeskoczyć na wysokości ulicy na jej drugą stronę. Przejście to było ostrzeliwane przez Niemców. Widzieliśmy kilka ciał ludzkich na tym przejściu, dlatego nasza grupa postanowiła zawrócić. Chyba była to dobra decyzja, gdyż jak wiadomo pod koniec powstania Niemcy bombardowaniami lotniczymi zniszczyli całkowicie Stare Miasto, grzebiąc tysiące ludzi.

Mężczyźni z naszej grupy wyszukali na czwartym piętrze domu przy ul. Elektoralnej 32 jedyne mieszkanie całkowicie niewypalone (oczywiście z wypalonymi oknami). Dostaliśmy się do niego po konstrukcji ceglanej oraz po wypalonych drewnianych schodach. Następnie konstrukcję ceglaną mężczyźni wyburzyli, aby Niemcy nie mogli ewentualnie do nas się dostać. Wcześniej znaleźliśmy w piwnicach odpowiednie sznury, tak że mężczyźni spuszczali się z czwartego piętra i szukali w piwnicach czegokolwiek do jedzenia, a także [czerpali] wodę ze starej, nieeksploatowanej studni piwnicznej. Całodobowo obserwowaliśmy (także dzieci) bramę wejściową do naszego domu. Jeżeli wchodzili do niej Niemcy, następował alarm i [obowiązywało] ciche zachowanie wszystkich. Jednak podczas pewnej wyprawy do piwnic stało się nieszczęście. Niemcy także przychodzili do nich, szukając dla siebie jakichś dóbr. I właśnie kiedy nasi mężczyźni byli w piwnicach, przyszła uzbrojona grupa Niemców. Z trzech mężczyzn (w tym mój stryjek Franek) Niemcy znaleźli jednego, dwóm udało się ukryć. Złapany Polak został nieopodal rozstrzelany (przyjaciel stryjka, kawaler). Był to dla nas wszystkich wielki cios. Należy zaznaczyć, że powstanie dawno upadło, Niemcy rozrzucali z samolotów ulotki, wyznaczając termin, do którego wszyscy mieszkańcy winni wyjść z ukrycia. A my liczyliśmy, że Sowieci wejdą do Warszawy lada dzień i [nie] poddaliśmy się tym nakazom, tym bardziej, że mieliśmy w swoim składzie dwie rodziny żydowskie.

Zima nadciągała, w nocy było bardzo zimno (nie było okien ani drzwi) spuszczanie się na sznurach do piwnic było coraz bardziej ryzykowne, a w piwnicach coraz mniej żywności.

Po długich naradach postanowiono, że polskie rodziny wyjdą, oddając się w ręce Niemcom, a dwie żydowskie (w tym państwo Królowie) pozostaną w ukryciu. Po wyjściu Niemcy zażądali od nas wskazania, gdzie się ukrywaliśmy (przypominam, że powstanie dawno upadło). Oczywiście, nie mogliśmy tego ujawnić, gdyż jak wspomniałem pozostały tam dwie rodziny żydowskie. Kobiety i dzieci ustawiono pod murem, a mężczyzn zabrano, aby pokazali kryjówkę. Niemcom wskazano nasze mieszkanie przy ul. Karmelickiej 4, gdzie stryjek też miał skrytkę dla ukrywanych przez siebie Żydów (podnoszony sedes, pod którym była dziura do piwnicy). Tłumaczyliśmy Niemcom, że ukrywaliśmy się w piwnicy w domu całkowicie wypalonym. Po całodziennym dochodzeniu Niemcy chyba uwierzyli, bo skierowali nas do kościoła św. Wojciecha, gdzie przebywaliśmy tydzień. Było to niezbędne dla zebrania odpowiedniej liczby osób (ludzi wychodzących z ukrycia było już mało) do wywiezienia do obozu przejściowego w Pruszkowie.

Przeszliśmy jeszcze wiele dramatycznych chwil, jak np. segregacje w obozie, ale to nie jest tematem niniejszej relacji.

Państwo Królowie z córką Tosią szczęśliwie przesiedzieli w kryjówce przy ul. Elektoralnej, a przypomnę, że zima 1944/45 r. była bardzo mroźna. Z drugą rodziną żydowską doczekali się wejścia wojsk radzieckich 17 stycznia 1945 r.

Po wojnie państwo Królowie powrócili do rodzinnej Łodzi. Pan Król okazał się przemysłowcem oraz miejscowym rabinem. W 1947 r. wyemigrowali z Polski przez Czechosłowację, Szwajcarię (dłuższy pobyt wypoczynkowy), następnie Belgię, Francję, Londyn aż osiedlili się w Izraelu na stałe pod adresem:

Tosia Malachy (Krol)
[...]
Jerosalem [Jerusalem]
Israel

Cały czas, aż do końca lat 60. mieliśmy regularny kontakt listowny z państwem Królami. Składaliśmy sobie życzenia noworoczne, jak i z okazji innych uroczystych chwil rodzinnych: zamążpójścia Tosi (z męża nazywa się Malachy), mojego ukończenia politechniki, zamążpójścia mojej siostry Barbary, czy wreszcie mojego ożenku. Korespondencja została zerwana prawdopodobnie z naszej strony, gdyż z uwagi na założenie rodzin, przyjście na świat dzieci oraz zmiany miejsca zamieszkania więzy z lat okupacji stały się luźniejsze.

Mój ojciec zmarł w 1975 r. Gdy moja matka jeszcze żyła, w 1987 r. w jej imieniu wystąpiłem do Żydowskiego Instytutu [Historycznego] w Warszawie, przedstawiając pisemną relację podobną do niniejszej, o nadanie medalu Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. Otrzymałem odpowiedź, że państwo Królowie (Malachy) nie mieszkają już pod wskazanym adresem, a w związku z brakiem możliwości potwierdzenia przez uratowanych, medal Sprawiedliwych nie może być przyznany. Matka zmarła w 1991 r., mając 85 lat.

Zaznaczam, iż moi rodzice nie otrzymali jakichkolwiek gratyfikacji za uratowanie życia rodzinie żydowskiej. Także moja niniejsza relacja nie służy temu celowi. Ja obecnie mam 67 lat i sporządzając ją, kierowałem się apelem pana ambasadora Weissa i profesora Strzembosza, wygłoszonym w czasie programu telewizyjnego 22 lutego 2002 r., a także „ku pamięci” i aby zaprzeczyć [twierdzeniom] wielu ludzi niechętnych pojednaniu polsko-żydowskiemu.

Nawet ja, uważany za bardzo tolerancyjnego, nie mogę się nadziwić, dlaczego moi rodzice bezinteresownie narażali nie tylko swoje życie, ale także życie swoich dzieci, aby zachować życie ludzi nieznanych, a prześladowanych nie ze swojej winy.

Nadmieniam, iż jestem w posiadaniu zdjęć uratowanej rodziny Królów.

Władysław Ryszard Maj