KONSTANTY LECH

1. Dane osobiste:

Plut. Konstanty Lech, ur. 2 marca 1902 r., urzędnik Urzędu Telekomunikacyjnego w Warszawie, żonaty, jedno dziecko; Baon Łączności Etapów.

2. Data i okoliczności aresztowania:

19 września 1939 r., po przekroczeniu granicy polsko-litewskiej, zostałem internowany na Litwie w Połądze do 31 stycznia 1940 r., a następnie w obozie zamkniętym Vilkaviskis (Wiłkowyszki) do 12 lipca 1940 r.

3. Nazwa obozu, więzienia lub miejsca przymusowych prac:

12 lipca 1940 r. zostałem wywieziony razem z innymi kolegami (ponad 1,2 tys. ludzi) do obozu Juchnowo w ZSSR, a funkcjonariuszy policji, żandarmerii i oficerów wywieziono do Kozielska.

4. Opis obozu, więzienia:

Obóz Juchnowo położony był w środku dużego lasu sosnowego. Warunki mieszkaniowe w dwóch blokach możliwe. W pozostałych dwóch bardzo ciasno, wilgoć i robactwo, chociaż służba sanitarna robiła wszystko, by doprowadzić budynki do możliwego stanu. Higiena – dbano o czystość w kuchni i w budynkach. Personel kuchni, sanitarny, lekarze spośród internowanych, początkowo pod kierownictwem NKWD, a następnie pod kierownictwem naszych kolegów.

5. Skład więźniów, jeńców, zesłańców:

Internowani z Litwy i Łotwy. Narodowość przeważnie polska, kilku Żydów. Wszystkie grupy społeczeństwa, a więc: urzędnicy, nauczyciele, rolnicy i rzemieślnicy ze wszystkich dzielnic Polski. Stosunki koleżeńskie dobre.

6. Życie w obozie, więzieniu:

Życie w obozie Juchnowo: codziennie o godzinie 8.30 zbiórka – apel poranny, później śniadanie. Internowani podzieleni byli na tak zwane roty po 100 ludzi z komendantami na czele. Komendanci spośród kolegów, znający język rosyjski. Po kilku tygodniach niektórzy z komendantów: jak st. szeregowy Stanisław Styczeń i st. szeregowy Bronisław Rutkowski poszli po linii NKWD. Pozostałych nazwisk nie pamiętam; na ogół zachowywali się dobrze.

Jeżeli chodzi o pracę, to zatrudniano nas jedynie wewnątrz rejonu, przy robotach stałych i porządkowych. Przy robotach stałych pracowali ochotniczo rzemieślnicy: cieśle i stolarze – przy budowie budynków do naszego użytku; krawcy i szewcy – reperacja umundurowania i butów, piekarze – przy wypieku chleba, kucharze w kuchni. Norm jeszcze tu nie znaliśmy, jedynie z gazet. Za wykonywanie pracy stałej zapłaty żadnej nie płacono, wydawano jedynie lepsze wyżywienie i dodawano 400 g chleba dziennie i na kolację kasza na sucho. Pozostali pracowali w niektórych dniach – kompania służbowa przy robotach wewnętrznych. Poza bielizną ubrania żadnego w Juchnowie nie dawano.

Życie koleżeńskie z małymi wyjątkami przez cały czas dobre. Kulturalne – chór i orkiestra obozowa pod dyrekcją internowanych – dawali często koncerty polskie, jednak po uprzednim ocenzurowaniu przez NKWD. Czasami kino, lecz tylko obrazy bolszewickie. Była również biblioteka, w której znajdowały się dzieła Lenina, Marksa itp. Początkowo internowani korzystali chętnie z tych dzieł, wyrywając ze środka karty potrzebne jako bibułka do machorki, ponieważ ani bibułki, ani innego papieru nabyć nie było można. Później, po naleganiach, wydawano bibułki, jak również każda rota otrzymywała codziennie gazety, którymi interesowano się na tyle, aby zostały równo podzielone; przeważnie nikt nie czytał. Wyżywienie jak na warunki sowieckie – dobre. Dla niepracujących – 700 g chleba dziennie. Śniadanie – zupa i herbata, obiad – zupa i kasza na gęsto, kolacja: czasami zupa, przeważnie herbata. Mięso: jedynie łby, wątroby i inne odpadki. Tłuszcz – oliwa. Na ogół można wytrzymać, głodu nie było. Dla pracujących jak wyżej, plus 400 g chleba i kasza na kolację.

W końcu maja 1941 r., po uprzednim zbadaniu przez lekarzy sowieckich i naszych, przeprowadzeniu szczepień ochronnych, wykąpaniu, ostrzyżeniu, uzupełnieniu bielizny, onuc oraz wydaniu kufajek i spodni watowanych, wszystkich zakwalifikowanych przez komisję jako zdrowych i zdolnych do pracy wysłano przez Murmańsk na Półwysep Kolski. Po przyjeździe do Murmańska zachorowałem i leżałem 20 dni w szpitalu dla tak zwanych zakluczonych. Opieka, wyżywienie i warunki w szpitalu – dobre. 21 czerwca 1941 r. odjechaliśmy na Półwysep Kolski całym transportem.

Półwysep Kola – miejscowość mokra – tundra. Mieszkanie pod gołym niebem, brak kuchni. Warunki niemożliwe. Praca 10–15 godzin. Normy tak wysokie, że śmiem twierdzić, iż nawet najsilniejszy i najzdrowszy nie podołałby temu. Całe szczęście, że porozumienie angielsko- polsko-sowieckie doszło do skutku i już 12 lipca 1941 r., nie mówiąc nam nic, załadowali nas na okręty i drogą przez Archangielsk wróciliśmy do obozu Talica koło Wiaźnik. Całą drogę, zarówno na okręcie, jak również i w wagonach kolejowych, mimo porozumienia obchodzono się z nami gorzej jak z psami, dając nam śledzie, a nie dając prawie wcale lub w minimalnej ilości wodę. Wagony oczywiście zamknięte, okienka tylko z jednej strony otwarte, lecz zakratowane, załatwianie potrzeb fizjologicznych w wagonie przy 40 obecnych. Warunki okropne, biorąc pod uwagę lipcowe upały. Ludzie mdleli. Drugiego dnia jazdy koleją zaczęliśmy na jednej dużej stacji krzyczeć, „wody, wody, wody”, tak powtórzył się drugi, trzeci i wszystkie do końca pociągu wagony i znów od początku. Po trzech takich kolejnych krzykach skutek był natychmiastowy, pociąg skierowano na boczny tor, dano nam wody pod dostatkiem, robiono jakieś dochodzenia. Zagrożono nam konsekwencjami, lecz wcale nas to nie przeraziło; gdy tylko woda była na wyczerpaniu, rozpoczęło się wołanie jak poprzednio „wody, wody, wody”, to odnosiło natychmiastowy skutek i już możliwie dojechaliśmy do Wiaźnik, skąd 40 km pieszo do obozu Talica, gdzie po kilku dniach podano nam oficjalnie do wiadomości treść umowy polsko-sowieckiej i rozpoczęło się dla nas nowe życie.

7. Stosunek władz NKWD do Polaków:

Sposób badania był stosunkowo łagodny, ograniczał się do kilkakrotnego wzywania w ciągu dnia i nocy. Słyszałem, że proponowano niektórym, aby o wszystkim, co usłyszą niewłaściwego, donosili im do tak zwanego pierwogo korpusa. Nawet mnie coś o tym wspominał, gdy mnie wzywał na badanie NKWD, lecz udałem, że nie rozumiem, o co mu chodzi (cały czas pobytu w Rosji nie przyznawałem się, że znam język rosyjski). Z enkawudzistami rozmawiałem tylko po polsku, oni takich nie znosili i rozmowa kończyła się szybko. Propaganda komunistyczna przewijała się w stałych pogadankach na poszczególnych salach. Byli wyznaczeni [przez] NKWD oświatowi na każdy budynek, tak zwany korpusowy, przychodził codziennie. W moim budynku był rezerwista nazwiskiem Wiereszczagin, nauczyciel ze Smoleńska. Jak na NKWD wyjątkowo przyzwoity człowiek, można by powiedzieć, że co innego mówił, a co innego myślał. Prowadziliśmy tak ostre dyskusje, że gdyby kto usłyszał to pierwszy raz, byłby przekonany, że to ktoś z naszych specjalnie podstawiony.

Pewnego razu zastępca komendanta obozu, enkawudzista polityczny, nazwał Anglię stara bliadź. Mimo że w chwili, gdy on przemawiał, nie wolno nam było przerywać, jeden z internowanych w stopniu plutonowego z Wilna (nazwiska nie pamiętam) wstał, poprosił o głos, a gdy mu zezwolono, poprosił w grzecznej formie, aby pan komisar w podobnych słowach o Anglii się nie wyrażał, na co został zapytany, czy nas to tak boli i dlaczego? W odpowiedzi ten sam plutonowy odpowiedział: – Boli nas to bardzo, wszystkich tu obecnych, Anglia jest jedyną naszą sojuszniczką, która stanęła przy naszym boku od początku i nie mamy żadnych podstaw wątpić w to, że danych obietnic dotrzyma. Wówczas ten sam komisar powiedział: – Jeżeli kogoś z was tym powiedzeniem obraziłem, to przepraszam i zapewniam, że od dnia dzisiejszego ani ja, ani żaden inny z NKWD w tym obozie pod adresem Anglii i Polski żadnych niewłaściwych wyrażeń nie użyje. I rzeczywiście raz mu się udało, bo słowa dotrzymał. Miało to miejsce może koniec listopada lub w początku grudnia 1940 r., a może i wcześniej, dokładnie daty nie pamiętam, w obozie Juchnowo, inaczej zwane Pawliszczew Bor.

8. Pomoc lekarska, szpitalna, śmiertelność:

W obozie Juchnowo: pomoc lekarska na miejscu. Izba chorych: lekarze spośród internowanych, niezależnie od tego lekarz sowiecki i zastępca. Lżej chorzy leczenie ambulatoryjne, choroby cięższe w izbie chorych na miejscu – opieka i wyżywienie dobre, tam codziennie wizytacja przez lekarza sowieckiego. Do szpitala odsyłano tylko stan poważny, kilka wypadków ataku ślepej kiszki, skąd powrócili niemal wszyscy zdrowi i opowiadali, iż warunki były bardzo dobre. Lekarstw było wówczas jeszcze dużo. Zmarł jeden z internowanych – długotrwała choroba. Nazwiska nie pamiętam.

9. Czy i jaka była łączność z krajem i rodzinami?:

Od 16 lipca 1940 do połowy stycznia 1941 r. nie mieliśmy absolutnie żadnego kontaktu ze światem. Później zezwolono na pisanie jednego listu raz w miesiącu. Niemal wszyscy otrzymali odpowiedzi od rodziny lub znajomych. Korespondencję oddawano przez NKWD w tak zwanym pierwym korpusie.

10. Kiedy został zwolniony i w jaki sposób dostał się do armii?:

Zwolniony z Półwyspu Kola razem z innymi ok. 5 tys. ludzi i przywieziony do stacji kolejowej Wiaźniki nad Klaźmą, do obozu Talica, gdzie skoncentrowano nas ponad 10 tys. ludzi. Tu podano nam do wiadomości treść umowy polsko-sowieckiej, zaciągnięto do armii, a następnie już jako wolni transportami wyjechaliśmy do poszczególnych dywizji. Ja wyjechałem z Talicy 4 września 1941 r. do 5 Dywizji Piechoty i zostałem przydzielony do 5 baonu łączności.

Miejsce postoju, 9 marca 1943 r.