Bombardier Stanisław Gisicz
24 lipca [1939 r.] byłem powołany do wojska jako rezerwa. Potem dostałem się do niewoli niemieckiej pod Siedlcami i byłem koło Królewca, pow. Mohrungen [Morąg]. Tam byłem do sierpnia 1940 r., potem stamtąd zwiałem i przyszedłem na tereny polskie. Miałem zamiar zajrzeć do domu, ale to mi się nie udało, bo do domu miałem daleko nad granicę łotewską do pow. brasławskiego, a nim doszedłem do Białegostoku, bolszewicy przytrzymali mnie do sprawdzenia dokumentów. Ponieważ dokumentów żadnych nie posiadałem, wsadzili mnie do więzienia w Białymstoku jako szpiega niemieckiego. Trzymali mnie tam do maja 1941 r. i w tym czasie były tylko dochodzenia o wyżywieniu 300 g chleba i litr zupy dziennie. Pozostawili nas na pastwę wszy i pluskiew, bez żadnej opieki lekarskiej.
A gdy zapachniało prochem ze strony Niemiec, to wywieźli do Rosji, za Ural, nad Morze Białe, do Workuty. Podróż trwała miesiąc, odżywiali słonymi rybami i 200 g sucharów. Gdy przybyli[śmy] na miejsce, to zagnali do roboty w kopalni węgla o marnym wyżywieniu 300 g chleba i trochę zupy, a i to, jak wyrobił normę. Jak nie – to 200 g i ciepła woda. Z [powodu] takiego odżywiania wielu umierało. Jednego kolegi nazwisko zapamiętałem, niejaki Jan Osowski.
Odnoszenie się ich do Polaków było bardzo marne, inaczej nie usłyszałeś, jak tylko: polskije pany, job waszu boha mać praszali Polszczu. Zdochniesz tut, a Polszczy bolsze nie uwidisz.
I tak biedowało się aż do amnestii, a potem, gdy zwolnili, wstąpiłem do polskiej armii w Buzułuku.