KAZIMIERZ GÓRAJEK

Bombardier Kazimierz Górajek, ur. 3 marca 1915 r., rolnik, kawaler.

20 września 1939 r. zostałem rozbrojony przez wojska sowieckie w okolicach Kowla. Zaprowadzili nas na stację i zamknęli w pociągu. W jednym wagonie było nas 80, nie było gdzie usiąść, każdy musiał stać i tak przez sześć dni. Wagony brudne, było w nich przewożone bydło, a nie oczyszczono ich nawet z nawozu. Żywności nam wcale nie dawali, tym żyliśmy, co kto miał swojego zapasu albo ludność cywilna znienacka podała. Po wyjściu z wagonów nie mogliśmy się utrzymać na nogach. Pierwszym obozem były Brody, [później] Ponikwa, Olesko, Mościska, Wołoczyska i Dzieleńce.

Obozy były brudne, ciasne i zimne. Żadnej pościeli nam nie dawali, kto miał jakie ładne ubranie, to mu jeszcze je odebrali. Spaliśmy na deskach. Wszy spać nie dały, chociaż każdy był znużony. Zima 1940 r. była ciężka. Mieszkaliśmy w barakach zbitych z cienkich desek, piec był, ale nie było czym palić. Drżeliśmy z zimna i z głodu, a na robotę trzeba było chodzić, nie zważając na stan pogody i umundurowania.

W obozie Brodach było dwa tysiące, w Ponikwie 400, w Olesku 1,2 tys., w Mościskach tysiąc, w Wołoczyskach.

Życie w obozie było bardzo ciężkie. 12 godzin pracy, spania bardzo mało, dni odpoczynku nie było wcale, normy bardzo wysokie, tak że wyrobić nie byłby w stanie najsilniejszy robotnik, a co mówić o nas – każdy był wyczerpany po tak ciężkiej pracy, przy marnym odżywianiu. Ja pracowałem na lotnisku. Norma 12 m3 piasku wywieźć taczkami, a trzeba było wozić sto metrów. Na robotę chodziliśmy sześć kilometrów i to trzeba było biegiem.

Wynagrodzenie bardzo skąpe, bo za trzy miesiące ciężkiej pracy dostałem 20 rubli. Wyżywienie słabe, przeciętnie 600 g chleba, pół litra zupy rzadkiej jak woda i dwa dekagramy cukru. Ubranie dawali tym, co wyrabiali normę, a normę wyrabiali Ukraińcy i Białorusini. Nam dawali to, co oni nie zdarli.

Polaków było 70 proc., Ukraińców, Białorusinów i Żydów 30 proc. Oni im szli na rękę, a do nas byli ustosunkowani wrogo.

W czasie, kiedy Niemcy wydali wojnę Rosji, ja byłem w obozie Dzieleńcach. Wtedy nas z tego obozu pędzili przez 24 dni, robiliśmy przeciętnie 40 km dziennie, dostając na dzień 200 g chleba i raz na tydzień pół litra zupy. Nawet brudnej wody z rowu nie dali do picia.

Po tej podróży przez pięć dni staliśmy w jednym lasku, w którym błoto było do kolan, a deszcz bez przerwy padał. Byliśmy przemoczeni ze wszystkim, a jeśli ktoś chciał ułamać gałęzi, żeby miał jak chociaż na chwilę położyć się, to nie było wolno.

Bojcy, którzy nas prowadzili, obchodzili się strasznie brutalnie. Padaliśmy ze zmęczenia, oni nas bili kolbami i szczuli psami. Psy rozrywały na nas ubrania i [nasze] pomarszczone, wyschnięte ciała.

Koleżeńskość między Polakami była bardzo dobra, kultura bardzo słaba, mieliśmy parę instrumentów muzycznych, ale nie było kiedy na nich grać.

Stosunek NKWD do Polaków ordynarny. Na pogadankach opowiadali nam takie rzeczy, jak gdybyśmy byli ciemni i głupi. Propaganda komunistyczna była taka, żebyśmy zostali wszyscy komunistami, to będzie nam dobrze. Informacja o Polsce, że jej nie ma i nie będzie. Pomoc lekarska słaba, bo na zwolnienie była norma. Lekarz miał prawo na 400 ludzi dać zwolnienie dla pięciu.

Z obozu Ponikwa jeden, którego nazwiska nie pamiętam, wyszedł z szeregu i został zastrzelony.

Łączność z krajem i rodziną była słaba; przez dwa lata niewoli otrzymałem jedną pocztówkę.

Zostałem zwolniony ze Starobielska na skutek amnestii. Do naszego obozu przyjechał ppłk dypl. Wiśniowski i organizował armię polską. I ja tam zostałem wcielony.

Miejsce postoju, 25 lutego 1943 r.