BARBARA WARDA

Dnia 10 stycznia 1946 r. w Warszawie p.o. sędziego śledczego Halina Wereńko, delegowana do Komisji Badania Zbrodni Niemieckich, przesłuchała niżej wymienioną w charakterze świadka. Po uprzedzeniu świadka o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań oraz o znaczeniu przysięgi sędzia odebrała przysięgę, po czym świadek zeznała, co następuje:


Imię i nazwisko Barbara Warda
Wiek ur. w 1912 r.
Imiona rodziców Wincenty i Malwina
Miejsce zamieszkania ul. Płocka 26, Szpital Wolski
Zajęcie pielęgniarka i studentka medycyny
Wyznanie rzymskokatolickie
Karalność niekarana

Pracowałam w Szpitalu Wolskim przy ul. Płockiej 26 w dziale operacyjnym w czasie powstania w 1944 roku. 5 sierpnia, w czasie gdy asystowałam przy operacji, wpadło na salę operacyjną czterech SS-manów i wydali rozkaz natychmiastowego opuszczenia szpitala. Był to moment, gdy chora operowana pod narkozą znajdowała się jeszcze na wózku. Nazywała się ona Leontyna Braun (zam. przy ul. Wolskiej 54). SS-mani kazali nam zostawić chorą i wychodzić. Zeszłam wraz z innymi do hallu, przy czym starałam się sprowadzić ciężko chorego na nogę. Powstało wtedy wielkie zamieszanie, słychać było strzały. Z hallu wszystkim kazano wychodzić na ulicę Płocką. Wyszłam razem z dr. Manteufflem i Wesołowskim. Na podwórzu zobaczyłam, iż straż przed gmachem szpitala sprawują Ukraińcy, natomiast ze szpitala wyrzucali SS-mani. Była to – jak się później dowiedziałam – formacja majora Recka. SS-mani byli w pełnym uzbrojeniu, mieli ręczne karabiny maszynowe. Wyrzucenie ze szpitala było bardzo prędkie. Pochód złożony z lekarzy, personelu, chorych i ludności cywilnej, która chroniła się w szpitalu, został uformowany czwórkami i gdy ja, idąc jedna z ostatnich, wyszłam na ulicę Płocką, zobaczyłam, iż początek już skręca w ul. Górczewską.

Ile osób było, nie mogę ustalić.

Przy ulicy Górczewskiej za przejazdem SS-mani sformowali pochód grupami: najpierw lekarzy i personel pomocniczy, potem chorzy i ludność cywilna. W tym momencie jeden z Niemców wywołał z pochodu dr. Wesołowskiego, Manteuffla, mnie i Irenę Dobrzańską – pielęgniarkę i zaprowadził nas do punktu opatrunkowego grupy SS. Dr. Wesołowskiego i Manteuffla po pół godzinie zabrano do innego punktu, jak się dowiedziałam do Szpitala Św. Stanisława, a ja z koleżanką zostałyśmy na razie w punkcie przy Górczewskiej w fabryce „Simpleks”. W tym czasie strzały słychać było bez przerwy. Po godzinie mniej więcej usłyszałam systematyczne serie z karabinów maszynowych i żołnierze niemieccy powiedzieli mi, iż to nasz Szpital Wolski został wykończony. Jak się później dowiedziałam od lekarza niemieckiego Stefana Puchera, który dobrze się ustosunkował do mnie i w ogóle do Polaków – zostali wtedy rozstrzelani wszyscy mężczyźni z naszego szpitala. Później jeszcze dowiedziałam się, iż część mężczyzn jednak ocalała, a rozstrzelanych mogło być przeszło 200 osób, chorych i personelu. Wieczorem dowiedziałam się od rannych żołnierzy niemieckich, których przyniesiono na punkt, iż Niemcy ostrym natarciem zdobyli Szpital św. Łazarza. Później, nie pamiętam już od kogo, dowiedziałam się, że po zajęciu Szpitala św. Łazarza rozstrzelali część chorych i personelu, oddział po wystrzelaniu podpalili. Podobno na terenie tego szpitala byli powstańcy. Nazajutrz wraz z punktem niemieckim przeszłam do Szpitala Wolskiego. Idąc tam, widziałam po drodze około 15 trupów, z tego pięć w ubraniach szpitalnych, przy czym szłam tą samą drogą, co poprzedniego dnia pochód ewakuowanych ze szpitala.

Jak i kiedy ich zastrzelono, nie wiem.

Z Niemców odznaczających się szczególnym okrucieństwem podaję: dr Puschel (imienia nie znam), który będąc lekarzem w punkcie opatrunkowym, gdzie musiałam pracować, źle się odnosił do Polaków, kopał i bił robotników, którymi byli Polacy z ludności cywilnej. Ponadto zabierał różne cenniejsze rzeczy i kufry, które wysyłał do Niemiec, do rodziny.

25 sierpnia skierowano mnie do Szpitala Maltańskiego przy ul. Senatorskiej wraz z punktem niemieckim. Tam wydarzył się taki wypadek: powstańcy zrobili wypad na plac Bankowy, w rezultacie czego ośmiu z nich wpadło w ręce Niemców. Po przesłuchaniu, pięciu mężczyzn i dwie kobiety rozstrzelano, a jeden ciężko ranny był przeniesiony do Szpitala Maltańskiego. Powstaniec ten, nazwiskiem Liliental, zam. przy ul. Janusza (imienia jego nie pamiętam) był ciężko ranny i nie było nadziei, by wyżył. Władze zażądały, by go skierować na badanie, dr Pucher sprzeciwił się temu. Gdy po godzinie powtórnie zażądano, by go przenieść na badanie, dr Pucher dał mu zastrzyk morfiny, po którym powstaniec zmarł. Uważałam wtedy, iż było to jedyne wyjście, ponieważ w czasie badań na pewno by wiele rzeczy zeznał, a potem najprawdopodobniej by nie przeżył, ponieważ zostałby rozstrzelany, tak jak jego koledzy.

W Szpitalu Maltańskim stała grupa SS Tresckau. 8 września zostałam wraz z punktem niemieckim przeniesiona na Wybrzeże Kościuszkowskie, skąd zostałam zwolniona 11 września i odtąd już byłam w Szpitalu Wolskim.

Odczytano.