ALBERT JANCEWICZ

Kpr. Albert Jancewicz, 30 lat, rolnik.

22 września 1939 r. złożyłem broń. Zostałem zatrzymany w Zdołbunowie i wywieziony do ZSRR, miejscowość Szepietówka.

Obóz mieścił się w koszarach wojskowych. Racje żywienia głodowe. Higiena poniżej zera. Opieka lekarska słaba, duża śmiertelność. Co do poziomu życia kulturalnego i koleżeństwa, jak też składu narodowościowego trudno [mi coś] powiedzieć, z powodu krótkiego czasu przebywania.

Zostałem przewieziony do Nowogrodu Wołyńskiego, byłem tam od 4 do 23 października 1939 r. Było tam pod względem odżywiania lepiej (łatwiej można było coś wymienić). W obozie powszechny bałagan, każdy prawie walczył o byt. Łudziłem się wolnością i to trzymało w lepszym nastroju. Praca polegała na wyjeździe do pracy na szosie, względnie do kołchozu. Nic nie było lepiej jak w Szepietówce.

27 października 1939 r. przyjechałem do Zaporoża. Warunki mieszkaniowe dobre. Opieka lekarska wystarczająca. Warunki pracy zależały, gdzie kto trafił. Wynagrodzenie względne. Lojalność do pracy początkowo duża. Propaganda komunistyczna bardzo duża, frekwencja na wykładach początkowo niezła, lecz stopniowo bojkotowano je. Silna tendencja władz bolszewickich do zatrzymania jeńców jako pracowników kontraktowych. Odpowiedzią na to były strajki, solidarność dość duża (80 proc.). Strajki były dwa: pierwszy w święta Bożego Narodzenia na tle religijnym, drugi w lutym, rzekomo miał przyśpieszyć termin naszego zwolnienia. W rezultacie tych strajków obóz podzielił się na trzy grupy: pierwsza to ci, co odmówili pracy, przeważnie spod zaboru niemieckiego, sami Polacy; druga grupa umiarkowana; trzecia składała się z lojalnych do pracy, w większości Żydów, Ukraińców, Polaków, Białorusinów, element robotniczo-chłopski. Życie kulturalne ograniczało się do zorganizowania kilku występów orkiestry i chóru. W styczności z ludnością cywilną przy pracy było duże zainteresowanie Polską.

18 maja wyjechałem i 4 czerwca 1940 r. przybyłem do łagru NKWD, 5 oddział do budowy magistrali żelaznej.

Pierwsze dni pracy w kolonii Urdoma. Urdoma jest położona 150 km na północny wschód od Kotłasu. Dookoła tajga, jedynym szlakiem łączącym ze światem była leżniowka (droga wyściełana okrągłymi drzewami). Obóz był ogrodzony parkanem, po rogach „bociany” – strażnice. Praca rozpoczynała się o 8.00, a kończyła o 18.00. Praca była przy karczowaniu, wykopach i nasypach. Normy były zawsze nieuchwytne. Wyżywienie nędzne. Warunki mieszkaniowe straszne (po stu ludzi w prymitywnie skleconym baraku), prycze były często robione z okrąglaków, posłania żadnego. Z głodu ludzie popadali w czerwonkę, a pod jesień masa chorowała na cyngę. 30 proc. z braku witamin dostało kurzej ślepoty. Porządek dzienny zajęć: pobudkę robił wartownik, bijąc w gong, następnie fasunek chleba według procentu wyrobionej normy, potem śniadanie składające się z jednego dania, przeważnie pszeno albo ryba treska. Brygadierzy prowadzą do roboty pod bramą. Tu rozpoczyna się liczenie, sprawdzanie, nareszcie bojec mówi ostrzeżenie: Szag w prawo, szag w lewo… itd. i rozpoczyna się pochód. Oczywiście, cała sztuka polegała na tym, by jak najwolniej iść. Po przybyciu na miejsce każdy otrzymywał przydział pracy. Szła robota ciężka i niewdzięczna. Około 12.00 przywożono na miejsce pracy prymbliuda – posiłek. Kto miał pierwszy kocioł, dostał zupy; kto miał drugi kocioł, otrzymał 150-gramowy placek z mąki jęczmiennej. Przed 6.00 sprawdzano wynik pracy każdego pracownika, w kancelarii obliczano wynik w stosunku do normy i określano, ile ma dostać chleba i jaki kocioł. Po powrocie z roboty niepoprawni robotnicy byli przestawiani przez proraba (kierownik robót) do naczelnika, który groził sądem, więzieniem, wymuszał poprawę w robocie, a często zamykał do karceru. Co dzień była odprawa dla brygadierów i dziesiętników i, jak który z nich bronił robotników (kolegów), był zmieniany – uważano, że popiera sabotaż.

Poziom umysłowy różny, współżycie koleżeńskie było większe jak kiedykolwiek przedtem. Rozrywki kulturalne były żadne. Agitacji słuchano z musu.

Podczas pracy w lesie został zabity śp. Chlemtacz z Borysławia, poza tym w sąsiedniej kołonnie podczas wypadku kolejowego zostało zabitych 18 jeńców, nazwisk nie znam.

Przez cały czas pobytu na Północy otrzymałem dwa listy.

10 lipca 1941 r. zostałem wywieziony do obozu w Juży [Talicy], gdzie koncentrowano wszystkich internowanych jeńców. 31 lipca władze NKWD odczytały amnestię uwalniającą i od tej pory byliśmy traktowani jako wolni obywatele. 5 sierpnia 1941 r. przybył przedstawiciel Wojska Polskiego w ZSSR ppłk Sulik-Sarnacki [Sarnowski], który przejął dowództwo od władz NKWD.

Przez komisję polsko-sowiecką zostałem przyjęty do szeregów Wojska Polskiego.

Miejsce postoju, 7 marca 1943 r.