FRANCISZEK JANCZAK


Kanonier Franciszek Janczak, ur. 15 lutego 1916 r., wieś Bartochów, pow. Sieradz, woj. łódzkie, rolnik, kawaler.


Ostatnio zamieszkiwałem w osadzie Staniewicze, pow. Kosów Poleski. W Staniewiczach na osadzie byłem do 1939 r., po czym poszedłem do wojska, służyłem do 3 września. Na froncie byłem do 17 września, kiedy dostałem się do niemieckiej niewoli. Byłem w niej do 25 września, kiedy Niemcy zdali nas Sowietom, a oni rozpuścili nas do domów. Wróciłem 27 września i byłem razem z rodziną do 10 lutego 1940 r. Tego dnia Sowieci nas wywieźli na Sybir. 24 marca zajechałem na posiołek Siergiejewka [?]. Mieszkałem w baraku, w jednym mieszkaniu było nas pięć rodzin, razem 20 ludzi. Mieszkanie miało pięć metrów na cztery.

Pracowałem w lasach, w błotach i bagnach, od 7.00 rano do 6.00 wieczór, dwie godziny było obieda. Życie to tylko 80 [sic!] g chleba, sól i woda, i raz na tydzień dawali kilogram ryby. Co do czystości, to była niezgorsza, tylko pluskwy i prusaki spać nie dały. Norma była osiem metrów sześciennych na człowieka, ale nikt jej nie mógł wyrobić, dlatego że był marny las i do tego śniegu po pas, a latem błoto po kolana. Na robotę musiał iść, bo jak nie poszedł, to proguł i tiurma.

Było nas na tym posiołku 300 Polaków i 60 Ukraińców, z tego umarło 55 Polaków i 7 Ukraińców. Ukraińcy to byli strasznie wredni dla Polaków. Co Polacy o Sowietach mówili, a oni usłyszeli, to wszystko donieśli i jeszcze tam zostali. Między nimi był Polak, co wszystko do komendanta sowieckiego donosił i też tam został, bo mówił, że mu tam lepiej jak w Polsce.

Pomoc lekarska to była na miejscu.

Stamtąd się zwolniłem 7 września 1941 r. i przyjechałem do Uzbekistanu 10 grudnia. W Uzbekistanie pracowałem w kołchozie do 10 lutego. Tego dnia wstąpiłem do polskiego wojska, a co ja się tułałem po Rosji, to o robactwie nie ma co gadać. To nie tylko łaziły po ludziach, ale po ścianach i po ziemi. Do pracy na posiołku wydali nam kufajkę, spodnie watowane i walonki, a na lato dali nam trzewiki [?].