STANISŁAW KASZLIKOWSKI

Ppor. Stanisław Kaszlikowski, 34 lata, oficer Policji Państwowej (aspirant), wdowiec.

11 lipca 1940 r. zostałem wywieziony przez NKWD do ZSRR, razem ze wszystkimi internowanymi z obozu w Wiłkowyszkach (Litwa). W dniu tym o godz. 6.00, zebrawszy wszystkich internowanych, funkcjonariusze NKWD przeprowadzali rewizję, usadzając zrewidowanych ósemkami na środku drogi jak najciaśniej, nie pozwalając rozmawiać ani poruszać się, wskutek czego prażyliśmy się skurczeni na słońcu. O wodzie nawet mowy nie było. Około 13.00, po rewizji, poprowadzili wszystkich na stację kolejową, przynaglając krzykami do szybszego marszu i ścieśniania się w kolumnie. Po przybyciu ok. 14.00 na stację siedzieliśmy w dalszym ciągu obok toru na słońcu.

Około 18.00 załadowano nas po 45 do średnich wagonów towarowych i niedługo wyjechaliśmy. Wody transport nasz w tym dniu nie dostał. [Zarówno] drzwi do wagonu, jak i dwa okienka [były] szczelnie zamknięte. Duża liczba jadących i słaby dostęp powietrza powodował niemożliwą duszność. Przez cztery dni podróży do Kozielska potrzeby naturalne załatwiano – z wyjątkiem jednego razu – w wagonie. W ciągu następnych dni podróży wodę otrzymywaliśmy w szczupłej ilości. Umyć się można było kosztem zaspokojenia pragnienia. Z żywności przez cztery dni otrzymałem jedną małą puszkę konserw mięsnych, [nieczytelne] chleba czarnego i suszoną, bardzo słoną rybę, powodującą pragnienie. Żadnej gotowanej strawy nie otrzymałem ani ja, ani inni. W wagonach [były] drewniane prycze.

Od stacji kolejowej w Mołodecznie, gdzie odłączyli oficerów, policję, żandarmerię i Straż Graniczną, wieźli nas w mniejszych (małych) wagonach towarowych po 36 osób. Inne warunki jazdy pozostały te same.

W ZSRR przebywałem w obozach w Kozielsku i Griazowcu. Obóz Kozielsk mieścił się w byłym klasztorze, położonym pod lasem, otoczonym murem i drutami kolczastymi. Budynki: duże murowane cerkwie i murowane oraz drewniane mieszkania dawnych duchownych, zniszczone, odrapane i brudne, zapluskwione do niemożliwości, trudne do ogrzania. Co prawda jako opał otrzymywaliśmy mokre drewno topolowe, czasem gałęzie drzew owocowych (po które musieliśmy sami chodzić kilkaset metrów za obóz i wybierać je ze śniegu), a czasem nic, co zmuszało do zbierania odpadków od rąbania drzewa na terenie kuchni lub nawet kradzieży drewna przygotowanego przez bolszewików dla ich kancelarii. Spaliśmy na piętrowych drewnianych pryczach. Siennik i koc otrzymałem po upływie ok. miesiąca od przybycia do obozu. Mieszkałem w bloku nr 15, położonym tuż przy dużej, jedynej na cały obóz latrynie, z której smród zmuszał nas często do zamykania szczelnie okien. W pokojach o wymiarach przeciętnie trzy na trzy metry spało nas po dziesięć [osób], wskutek czego panował ścisk i prycza służyła za łóżko, stół, krzesło itp.

Obóz w Griazowcu również mieścił się w dawnym klasztorze. Po przybyciu tam 2 lipca 1941 r. zastaliśmy już jeńców zamieszkujących budynek. Ponieważ był zapluskwiony niemożliwie [i] szczupły, nie mógł pomieścić przybyłych z Kozielska, których olbrzymia większość spała na ziemi pod gołym niebem, cięta niemiłosiernie wśród białych nocy przez całe roje komarów i muszek. Po upływie może trzech tygodni, do miesiąca, wybudowano drewniane baraki, gdzie wszyscy znaleźli pomieszczenie. W barakach spało się na drewnianych piętrowych pryczach bez sienników.

Internowani kozielscy rekrutowali się z oficerów Wojska Polskiego, oficerów i szeregowych Policji Państwowej, Straży Granicznej i pojedynczych urzędników sądowych, administracyjnych itp. W Griazowcu stan [był] ten sam plus podchorążowie. Między innymi było dwóch osobników, podających narodowość litewską, karanych za szpiegostwo na rzecz Litwy przez władze polskie oraz paru kryminalistów, Polaków, karanych: jeden za zabójstwo, drugi [nieczytelne]. Ponadto tak w Kozielsku, jak i w Griazowcu był pewien odsetek Żydów wysługujących się władzom NKWD, następnie bardzo mało obywateli polskich, podających narodowość białoruską, ukraińską lub nawet niemiecką. Natomiast w obydwu obozach był duży odsetek obywateli polskich, sympatyków komunizmu. Po złączeniu obozów w Griazowcu wyjechało [spośród nich] 28 [osób], wstąpili dobrowolnie do Armii Czerwonej. Po wyjeździe zaś naszym z Griazowca została tam jeszcze znaczna procentowo liczba tych sympatyków i osób, podających narodowość niemiecką, lub niechcących wstąpić do polskiej armii. Wskutek powyższego wzajemne stosunki w obozach były nieznośne. Na każdym kroku trzeba było wystrzegać się chętnych podzielenia się wiadomościami z obozu z władzami NKWD.

Przebieg dnia w obu obozach: pobudka, sprawdzenie stanu przez NKWD, śniadanie, obiad, kolacja, ponowne sprawdzenie stanu i capstrzyk. W Kozielsku do prac poza obrębem obozu używano tylko szeregowych. Jednego razu [nieczytelne] również oficerów, lecz wskutek sprzeciwu niektórych zaprzestano tego.

Natomiast wszyscy, z wyjątkiem oficerów sztabowych, zmuszeni byli do obsługiwania kuchni, łaźni, pralni i porządkowania rejonów obozu. Pracujący stale przy odnawianiu budynków, w stolarni itp. otrzymywali racje żywności powiększone o dodatkową zupę wieczorem. Ci również otrzymywali od czasu do czasu jakieś części ubrania, najczęściej tzw. kufajki, watowane kurtki, [a] reszta – tyko bieliznę i onuce w razie zdarcia posiadanych.

Życie kulturalne [przebiegało] pod ścisłym nadzorem władz. Koncerty chóru, prowizorycznej orkiestry, wykłady języków obcych lub na tematy ogólne były jedynymi przejawami życia kulturalnego. Brak pomocy, jak papieru i podręczników w dostatecznej liczbie, ograniczał samokształcenie się chętnych.

NKWD przez cały czas pobytu w obydwu obozach odnosiło się [do nas] wrogo. Przy wprowadzaniu [więźniów] do obozów przeprowadzano ścisłą rewizję, zabierając przybory do golenia i inne ostre przedmioty, pieniądze oprócz rosyjskich, złote przedmioty, dokumenty, fotografie. Niektórzy już nie ujrzeli oddawanych rzeczy, choć często zwracano [je] przed zwolnieniem z obozu w Griazowcu do armii polskiej. O sposobach badania słyszałem dużo, lecz ja nie mam nic do powiedzenia. Badali mnie w ostrej formie, jednak bez wymyślania i bicia.

Propagandę komunistyczną prowadziły władze za pomocą gazet, książek, filmów oraz odczytów i pogadanek poszczególnych politruków po mieszkaniach. Z zasady unikałem wdawania się w dyskusje z bolszewikami i nic konkretnego nie mam im do zarzucenia. Słyszałem od innych współtowarzyszy, że o Polsce wyrażali się, że nigdy nie będzie istnieć. Werbowano do Armii Czerwonej, używając do tego niektórych z internowanych, zaprzedanych im, jak np. rzekomego kpt. Arciszewskiego.

Co do wyżywienia, mam do nadmienienia, że w Kozielsku było ono ostatecznie możliwe, zaś w Griazowcu pogorszyło się po złączeniu obydwu obozów, kiedy stan wybitnie się zwiększył, dochodząc przeszło tysiąca osób, zaś kuchnie obliczone były na przeciętnie ok. 600 osób. Ponadto na trzy–cztery tygodnie przed amnestią zmniejszyli nam racje żywnościowe do 400 g chleba dziennie i wodnistej zupy rano oraz dwóch lub trzech łyżek stołowych kaszy na obiad i gotowanej wody wieczorem. Pod koniec okresu tej przymusowej głodówki w obozie naprawdę panował głód. O kupnie czegoś do zjedzenia nie można było nawet marzyć.

Pomocy lekarskiej udzielali w obydwu obozach przeważnie polscy lekarze. Śmiertelność [była] stosunkowo mała. Zmarło zaledwie kilka osób.

W listopadzie 1940 r. pozwolono nam pisać do domu, czy też gdzie kto chciał i odtąd raz na miesiąc wolno to było robić aż do maja 1941 r., kiedy to pisanie przez nas listów ostatecznie się urwało. Z otrzymywaniem korespondencji było gorzej. Osobiście otrzymałem jeden list w maju i to dopiero po usilnych staraniach naszych polskich starszych blokowych, gdy stwierdzono, że bardzo wielu z internowanych nie otrzymuje korespondencji.

Po ogłoszeniu amnestii i wizycie pana gen. Andersa 2 września 1941 r. wyjechaliśmy z Griazowca do Tocka [Tockoje]. Drogę do stacji kolejowej w Griazowcu odbyliśmy pieszo w czasie ulewnego deszczu. Na stacji, przemoknięci i niemożliwie zmarznięci, do rana czekaliśmy pod gołym niebem na pociąg, gdyż władze NKWD nie raczyły się postarać o wcześniejsze podstawienie transportu.

Miejsce postoju, 25 lutego 1943 r.