MARIAN KOLASA

1. Dane osobiste (imię, nazwisko, stopień, wiek, zawód i stan cywilny):

Kpr. Marian Kolasa, 28 lat, rzeźnik wędliniarz, kawaler.

2. Data i okoliczności zaaresztowania:

Po klęsce, jakiej doznaliśmy od Niemca, nasze oddziały wskutek wycofywania się znalazły się na naszych wschodnich ziemiach, w miejscowości Brody. 17 września nasz dowódca, porucznik (nazwiska nie pamiętam), dowiedział się, że bolszewicy przekroczyli granice i okupują nasze ziemie. Ponieważ byliśmy zagrożeni, nasz dowódca postanowił, abyśmy – jeśli się uda – próbowali przedostać się do Rumunii. Tak dostaliśmy się do miejscowości Brzeżany. Tam spotkał nas przykry wypadek. Otóż Ukraińcy na drodze, którą mieliśmy jechać, palili nasze wioski, mordując przy tym ludność polską. Drogę, którą jechały nasze wojska, zaczęli ostrzeliwać, wskutek czego zrobił się duży zator, tak że nie było możliwości przejechania, a tu w dodatku była noc. Wtedy nasz dowódca i [dowódcy] z innych oddziałów postanowili czekać do rana, żeby ruszyć dalej. Następnego dnia rano jednak daleko nie ujechaliśmy, gdyż w wiosce Sarki k. Brzeżan natknęliśmy się na wojska sowieckie; o stawianiu oporu nie było mowy, gdyż było to wojsko nasze zbierane – komu udało się wymknąć z rąk niemieckich – bez broni, bez amunicji.

Bolszewicy po ścisłej rewizji i odebraniu nam wszystkiego, co mieliśmy, tj. noży, brzytew i – jeśli ktoś miał – broni palnej, zabrali się do plądrowania naszych samochodów, względnie wozów konnych. Więcej już nas nie puszczono do samochodów, na dobitkę jeszcze pozabierali koce i płaszcze.

Bolszewicy następnie prowadzili nas w kierunku swej granicy. Przez kilka dni w czasie drogi mocno dokuczało nam zimno, gdyż noce były chłodne, a my [byliśmy] bez płaszczy lub innego przykrycia. W dodatku nie dawano jeść, żywiliśmy się tym, co dali nam ludzie po drodze, względnie [tym, co] znalazło się na polu, tj. marchwią, burakami, kapustą lub kukurydzą; wodę piliśmy z brudnych rowów lub wklęsłości, gdzie stała. Wskutek tego kilku zmarło w czasie drogi na bóle żołądka lub z głodu.

3. Nazwa obozu, więzienia lub miejsca przymusowych prac:

Po pięciu dniach marszu doprowadzili nas do Kamieńca Podolskiego w Rosji. Byliśmy tam siedem dni i z powrotem przywieźli nas do Polski, do Równego, i umieścili w niedalekim obozie w wiosce Żytyń – budynki nasze (Korpusu Ochrony Pogranicza). Tam zmuszano nas do prac przy budowie szosy. Z Żytynia przewieźli część z nas do Równego – obóz w młynie, praca przy wyładowywaniu kamieni z wagonów. Z Równego część nas wywieźli do Sapożyna – obóz w budynkach naszego KOP-u, praca przy szosie.

Z Sapożyna wywieźli do Wołoczysk w Rosji; obóz – obory, część przeznaczona dla nas, w części drugiej znajdowało się bydło. Z Wołoczysk do Płoskirowa i z Płoskirowa do Jarmolińc, obóz – szopy; praca przy budowie lotniska.

4. Opis obozu, więzienia:

Obozy pracy znajdowały się przeważnie poza osiedlami ludzkimi, wyglądały w następujący sposób. Obóz w Wołoczyskach w Rosji: dwie duże stare obory, w jednej z nich połowa przeznaczona dla nas, w drugiej połowie bydło; dach – słoma rzadko nakładziona, w czasie deszczu lało się na głowę. Po obu stronach obory prycze piętrowe. Na zewnątrz druty kolczaste: jeden wysokości półtora metra, drugi wyżej dwóch; na rogach na podwyższeniu budki dla bojców; na budkach reflektory. Między drutami nocą chodziły patrole z psami. W tym obozie było nas 700. Spaliśmy bez przykrycia, jeden na drugim, gdyż było ciasno. Od wszy aż się trzęsło, ciało wciąż było pokrwawione i podrapane wskutek pogryzienia; potrzeby naturalne w nocy musieliśmy załatwiać w obozie, gdyż z budynku nie wypuszczano.

5. Skład więźniów, jeńców, zesłańców:

Nazwisk nie znam, gdyż była nas duża liczba i to zbierane wojsko. Polacy, Ukraińcy, Białorusini. Polacy byli najgorzej traktowani. Ukraińcy przeważnie byli to kombaci, dziesiętnicy, prorabowie i inni poganiacze. Gdy byłem w obozie w Równem, kombatem był Kąkało ze Lwowa – komunista, który to, gdy ktoś nie wyszedł na robotę z powodu braku ciepłego ubrania lub choroby, zamykał do aresztu (ciemnicy), przymawiając, że się dość na Polaków napracował, teraz my musimy na nich pracować, a i w więzieniach pognijemy.

Drugi kombat, Szyszko z okolic Stanisławowa, także Ukrainiec, komunista jeszcze gorszy. Pewnego dnia, gdy zdarły mi się kalesony na proch, a temperatura była minus 40 stopni, odmówiłem wyjścia do pracy. Wtedy zamknął mnie do aresztu (ciemnicy), a naczelnik dał wyrok 14 dni. W czasie siedzenia w areszcie dostawałem 300 g chleba i zupę raz na trzy dni, załatwiać musiałem się na miejscu [i] wynosić co trzecią noc. Spać w nocy nie mogłem, [gdyż] się bałem – aby nie zamarznąć, biegałem w kółko po celi, a spać to się trochę w dzień przedrzemało. Szyszko wstąpił później do NKWD, jak wielu innych, nieznanych, Ukraińców i komunistów.

6. Życie w obozie, więzieniu:

O godz. 4.00 rano pobudka, następnie śniadanie. Była to przeważnie zupa ze zgniłej ryby i w niej gdzieniegdzie pływała kaszka. O 5.00 wyganiali do pracy, bez względu na pogodę. Praca była przy wyładunku kamienia. Bardzo ciężka, ponieważ nie było jakichś szmat na ręce, przeto mieliśmy je pokrwawione od szorstkiego kamienia.

O 13.00 przywozili do pracy jedzenie: gęstą i brudną kaszę, w której znajdowało się dużo mysiego kału – i to jeszcze nie każdy dostał: dostawał ten, kto wyrobił normę poprzedniego dnia, było to jako premia. A chcąc wyrobić normę, trzeba było wyładować 60 t kamienia grubego lub 40 t kamienia bitego.

Pracowaliśmy do 17.00, o tej godzinie [wracaliśmy] do obozu, gdzie czekał obiad składający się z malutkich gotowanych śmierdzących rybek i wodnistej zupy. Po obiedzie przeważnie biło się wszy, jeśli politrucy dali nam spokój, bo oni prawie codziennie robili biesiedy i swoje pogadanki komunistyczne.

O 19.00 kolacja – herbata bez cukru i fasunek chleba zależny od wypracowania normy, lecz przeważnie dostawało się 500 lub 600 g chleba niewypieczonego i czarnego jak glina. O 20.00 spanie na deskach bez przykrycia, przykryciem było to, co się na sobie nosiło.

Za pracę płacili tak, że ten, kto pracował bez wytchnienia, zarabiał na miesiąc trzy–cztery ruble, a bardzo wielu musiało jeszcze dopłacać do pracy sześć i więcej rubli. Ubranie nasze to łachmany, gdyż nie mieliśmy [na co go] zmienić, tak chodziło się do pracy. Większa część nie miała także obuwia, zimą nogi owijaliśmy w szmaty, byle nie zmarznąć.

7. Stosunek władz NKWD do Polaków:

Odnosili się do nas brutalnie, bijąc, sądząc i grożąc białymi niedźwiedziami. W 1940 r. w Boże Narodzenie, gdyśmy śpiewali kolędy, wpadli NKWD-ziści i zamknęli mnie do podziemi, gdzie stałem w wodzie po kostki. Na drugi dzień przybył oficer NKWD i brał mnie na badania, abym wskazał w tym obozie oficerów, którzy byli organizatorami śpiewu i różnych spraw dotyczących Polski. Gdy nie chciałem odpowiadać, kopnął mnie i uderzył w twarz, wymyślając przy tym na Polskę, Boga, a do mnie [powiedział], że skończy ze mną już dziś.

[Przesłuchujących] było sześciu i oficer; kazano mi wziąć ręce do tyłu i maszerować na strzelnicę. Dwóch prowadziło mnie z bagnetami na karabinach, a jeden miał nagan w ręku. Gdy przyprowadzili [mnie] na strzelnicę, oficer zapytał, czy zawiązać [mi] oczy; odpowiedziałem: „Polak jeszcze nigdy się nie zląkł śmierci”. Oczu [mi] nie zawiązano. Potrzymali ze 20 min na mrozie bez płaszcza, rozmawiali coś między sobą i z powrotem zaprowadzili [mnie] do piwnicy z wodą, mówiąc przy wchodzeniu, abym się dobrze namyślił, oni jeszcze będą mnie pytać. W nocy dwa razy przychodzili do piwnicy i badali, a raz zabrali [mnie] do kancelarii do siebie. Poczęstowali papierosem i dalej [były] spytki, lecz nic nie wskórali.

Na następny dzień przyjechał wyższy oficer NKWD i wziął [mnie] na badanie. Pytał o stan majątkowy i rzeczy dobrze znane każdemu. Mówiłem, że jestem robotnikiem, [jak] ojciec, matka i zalewałem różne kawały. Puścił mnie, mówiąc przy tym, że jestem wreditielem i zginę z ich ręki. Działo się to w obozie w Sapożynie k. Korca.

W obozie w Równem NKWD skazało trzech żołnierzy za ucieczkę: dwóch na rok więzienia, a jednego oficera na cztery lata. Nazwisk ich nie pamiętam.

Podczas prowadzenia nas w czasie wojny z Niemcami do Rosji bito nas, szczuto psami i kopano.

Co do propagandy, prawie co dzień robili biesiedy, na których gadano różne niedorzeczności o Polsce, oficerach, generałach, marszałku i prezydencie, mówiąc, że Polski już nie będzie, a jeśli będzie, to radziecka, komunistyczna. Przedstawiali różne karykatury, np. naszego generała[, który] chowa się pod stół na widok żołnierza bolszewika i wiele, wiele innych.

8. Pomoc lekarska, szpitale, śmiertelność:

Bardzo słaba. Lekarstw nie było. Gdy ktoś miał już dużą gorączkę lub jakieś cięższe bóle, wtedy zwalniali [go] z pracy, ale przez to dostawał mniejszą rację chleba czy też zupy. W obozie w Wołoczyskach wskutek głodu i zimna 120 ludzi było spuchniętych. Dwóch zmarło, jeden z nich nazywał się Zygmunt Mintus, Polak z Poznania, miał żonę i czworo dzieci; drugiego nazwiska nie pamiętam.

9. Czy i jaka była łączność z krajem i rodzinami?

Listów żeśmy otrzymywali bardzo mało z zaboru niemieckiego, trochę więcej dostawaliśmy z zaboru rosyjskiego. Ja, mimo że napisałem kilkadziesiąt listów, otrzymałem tylko jeden – w sierpniu 1940 r. Pisano mi, że jest bardzo ciężko pod Niemcem.

10. Kiedy został zwolniony i w jaki sposób dostał się do armii?

Będąc w niewoli, czekaliśmy z minuty na minutę, aby coś się w polityce niemiecko-rosyjskiej pokręciło, gdyż dochodziły nas wiadomości, że jedynie to może nas wyrwać z obozów i przymusowych prac. I tak się też stało w czerwcu 1941 r. Pracując na lotnisku w Jarmolińcach w Rosji, ujrzeliśmy bardzo wysoko jakieś mocno obładowane samoloty, które zrzuciły swój ładunek w Płoskirowie. Bolszewicy na drugi dzień zabrali nas z obozu i pędzili w głąb Rosji.

Podróż była bardzo ciężka, 14 dni pieszo, robiliśmy dziennie 30–40 km, spaliśmy na polach lub łąkach. Dawali [nam] czasem 200 g chleba na dwa dni, a czasem i tego nie. Gdy nie było chleba, dawano nam po pół litra wody z kaszą. Tak doszliśmy do Złotonoszy, gdzie załadowano nas na odkryte wagony i siedem dni wieziono do Starobielska. W drodze wielu chorowało na czerwonkę i ogólne osłabienie. Każdy był taki słaby, że sam o swych siłach nie mógł powstać z postawy siedzącej, z życiem także było trudno.

Dopiero w sierpniu, po zawarciu umowy polsko-rosyjskiej i przybyciu naszych władz (płk. Wiśniowskiego), i odczytaniu umowy, mieliśmy trochę znośniej i odnoszono się do nas lepiej. Następnie wstępowaliśmy do naszej armii w Starobielsku, skąd żeśmy wkrótce wyjechali do Tocka [Tockoje] itd.

W niewoli występowałem pod nazwiskiem Olasek, ponieważ nosiłem się z zamiarem ucieczki lub też czego innego.

Miejsce postoju, 25 lutego 1943 r.