Warszawa, 6 czerwca 1947 r. Sędzia Halina Wereńko, członek Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Warszawie, przesłuchała niżej wymienionego w charakterze świadka. Po uprzedzeniu świadka o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań i o treści art. 106 kpk oraz o znaczeniu przysięgi sędzia odebrała od niego przysięgę na zasadzie art. 109 kpk.
Świadek zeznał, co następuje:
Imię i nazwisko | Stefan Marian Sokołowski |
Wiek | 35 lat |
Imiona rodziców | Adam i Karolina |
Miejsce zamieszkania | Warszawa, ul. Szustra 7 m. 1 |
Zajęcie | strażnik Społecznego Przedsiębiorstwa Budowlanego |
Wyznanie | rzymskokatolickie |
Karalność | niekarany |
Przed wojną roku pracowałem w Ministerstwie Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego w charakterze niższego funkcjonariusza i mieszkałem w mieszkaniu służbowym przy al. Szucha 25. Gmach przy al. Szucha zajęło początkowo wojsko niemieckie, następnie żandarmeria, przy końcu zaś października lub w listopadzie 1939 – gestapo. Niemcy nie usunęli nas z mieszkań i zostałem zatrudniony przez nich w kotłowni jako palacz. W roku 1943 złożyłem podanie o zwolnienie mnie z pracy, lecz wówczas powiedzieli mi, że mam do wyboru: albo Oświęcim, albo pracę w gestapo.
Starałem się zwolnić, gdyż nie mogłem psychicznie wytrzymać krzyków i jęków katowanych aresztowanych. W roku 1944, mniej więcej na półtora – dwa tygodnie przed powstaniem, uzyskałem pozwolenie zamieszkania na mieście (nie stawiano mi przeszkód, gdyż w tym czasie w gestapo był wielki rozgardiasz w związku ze zbliżaniem się wojsk rosyjskich). Do wybuchu powstania zgłaszałem się jeszcze do pracy w al. Szucha, potem zaś przestałem.
Nie pamiętam już obecnie, jak często w pierwszych latach przywożono zaaresztowanych do gestapo z więzienia, lecz w ostatnich dwóch latach dobrze pamiętam, że przywożono na badania aresztowanych dwa razy dziennie: w godzinach rannych i popołudniowych. Widywałem tych przywożonych. Zdarzało się różnie: czasami w zakrytym samochodzie bywało ich 10 –12, czasami więcej, pewnego zaś razu widziałem, że samochód był wprost „nabity”, było tam ze 40 zaaresztowanych.
Nie pamiętam, w którym to było roku i o jakiej porze.
Nie zawsze widywałem moment wyładowania z samochodu przywożonych na przesłuchanie do gestapo: były tygodnie, że niemal codziennie widywałem ten moment, były zaś tygodnie, że nie widziałem tego zupełnie. Wszystko zależało od tego, czy przypadkowo znalazłem się na podwórzu w tym czasie. Nie starałem się być w takich chwilach na podwórku, za wyjątkiem pewnego okresu, kiedy mój szwagier został zaaresztowany w Ciechanowie i przypuszczałem, że mogą go przywieźć do Warszawy. Wtedy starałem się być na podwórku w momencie przywożenia zaaresztowanych.
Nie przypominam sobie, abym w okresie mego zamieszkiwania w gmachu gestapo widział kiedykolwiek, by przywożono na przesłuchanie ludzi zakrwawionych lub, aby kogokolwiek przynoszono na noszach. Pamiętam, że na ogół ci przywożeni byli wynędzniali. Widywałem wiele razy, jak wyprowadzano ludzi już przesłuchanych do samochodu by odwieźć ich z gestapo. Często widywałem, że mieli oni sińce na twarzy, że byli pokrwawieni, niektórych zaś inni współaresztowani wyprowadzali pod ręce, bo oni sami nie mogli iść. Widziałem także pewnego razu, jak współaresztowani wynosili na noszach nieprzytomną kobietę. Była ona w wieku około 30 lat.
Nie zauważyłem, czy była zakrwawiona. Pamiętam, że koło noszy szła dziewczynka lat około sześć – siedem, która wołała do tej nieprzytomnej kobiety „mamusiu”.
Przez cały ten czas tylko jeden raz widziałem moment badania jakiejś kobiety. Było to w ten sposób: około godziny 23.00 – 24.00 w nocy okno przeciwległe gabinetu gestapo nie zostało zasłonięte storami, widziałem dzięki temu, że tam gestapowcy bili po twarzy jakąś kobietę, która miała na siebie narzucone futro. Następnie w pewnym momencie położono ją na stole twarzą na dół, dwóch gestapowców trzymało ją, dwóch zaś ją biło. Ci, co ją bili, mieli w ręku coś w rodzaju pałek.
Z daleka nie mogłem dobrze rozróżnić, co to było, możliwe, że były to pałki gumowe. Początkowo bili ją przez suknię, później odchylono suknię i widziałem, że nie miała na sobie bielizny; sądzę więc, że wyciągnięto ją z mieszkania i nie dano jej widocznie czasu, żeby się ubrać. Słyszałem od Kalisza, że tłukli ją tak do rana. Dodaję, że jak widziałem z zachowania tych bijących, przerywali oni bicie, kiedy bita traciła przytomność, i oczekiwali, kiedy odzyska przytomność (widziałem bowiem, że w pewnych momentach przestawali bić, pochylali się nad nią, jakby słuchali, czy ona żyje jeszcze), następnie zaś, gdy ona się poruszyła, to znowu zaczynali bić. Kalisz mówił mi, że podobno ona po tym badaniu otruła się.
Więcej takich przesłuchań nie widziałem, natomiast stale w czasie przesłuchiwań słyszałem, będąc czy to u siebie w mieszkaniu, czy na podwórku, czy w kotłowni, odgłosy razów, krzyki i jęki katowanych ludzi. Kalisz, który sprzątał gabinety, opowiadał mi, że pokoje badań stale były po badaniach zakrwawione i jakby zdemolowane. Nie wiem, czy w gestapo była jakaś specjalna sala tortur. Od kogoś z pracowników Polaków słyszałem, że podobno w czasie badań „wkładano palce do oczu” badanym i kłuto ich szpilkami pod paznokcie. Nie wiem, czy to jest prawdą.
Nie pamiętam, kto mi o tym mówił.
Słyszałem od kogoś z pracowników, że jakiś skuty więzień wyskoczył czy zastał wyrzucony przez okno na podwórko, na którym był basen z wodą. Sam tego nie widziałem.
Natomiast widziałem, zdaje się było to w roku 1942, w bramie leżącego człowieka, którego opatrywano. Człowiek ten, jak słyszałem, wyskoczył przez okno podczas badania. Widziałem także na podwórku leżącego człowieka w ubraniu listonosza. Wyskoczył on także przez okno. Widziałem to okno, miało ono wtedy stłuczoną szybę, widocznie wyskoczył przez zamknięte.
W pierwszych latach przyprowadzano codziennie po 50 – 60 Żydów do pracy fizycznej w gestapo, później przywożono ich samochodem. Samych tylko mężczyzn. Nosili oni koks, pomagali przy budowie jakiegoś budynku, w ogóle wykonywali różne prace fizyczne. Gdy przychodziły do pracy brygady, kiedy jeszcze istniało getto, to tych Żydów w gestapo nie karmiono. Gdy później, po zniszczeniu getta, Żydzi byli sprowadzani z obozu pracy, to im dawano trochę zupy w gestapo. W końcu 1943 lub na początku 1944 przez kilka miesięcy Żydzi zatrudnieni w gestapo mieszkali obok w barakach. Widziałem nieraz, jak traktowano ich, jak zresztą również i Polaków: było to traktowanie jak psów: kopano, bito.
Żadnych kontaktów z zatrzymanymi nie miałem. Wiem, że obok cel, w których siedzieli Polacy, była cela czy cele, w których odbywali areszt Niemcy i widywałem przez okno w suterenie (było to, jak sobie przypominam, wiosną – latem 1944) Niemców w mundurach. Nie wiem, za co oni byli aresztowani.
Nie słyszałem, by kogokolwiek pochowano na terenie gestapo. Poza dwoma wypadkami rozstrzelania Żydów na terenie, gdzie stał barak dla nich, nie słyszałem, by kogokolwiek na terenie gestapo rozstrzelano. Jak słyszałem rozstrzelano tych Żydów za to, że wyszli na ulicę bez przepustki. Czy była to prawda, nie wiem.
W bloku, w którym mieszkałem, była cela pojedyncza, w której na pewno siedziało parę osób, m.in. jakiś starszy pan, o którym pracownicy mówili, że był to konsul zagraniczny. Kto to byli ci ludzie, nie wiem. Żadnego kontaktu z nimi nie miałem.
Tych z cel pojedynczych traktowano zdaje się dobrze: jedzenie mieli z kuchni niemieckiej. Nie słyszałem, by ich bito.
Nie przypominam sobie nazwisk gestapowców, poza tym, który był administratorem gmachu i naszym przełożonym: nazywał się on Weber (imienia jego nie pamiętam), był to volksdeutsch.
Dodaję, że tak osobiście widziałem, jak również słyszałem od Żydów pracujących na terenie gestapo, że było kilka razy, że Żydzi ci wynosili z cel zabitych ludzi. Widziałem parę wypadków, że wynoszono na noszach ludzi przykrytych papierem. Wstawiali te nosze do samochodu, który odwoził aresztowanych na Pawiak.
Ci Żydzi, którzy byli zakwaterowani przez pewien czas na posesji obok gestapo (i pracowali w gestapo), opowiadali mi, że widzieli na Pawiaku izolatkę, do której Niemcy wsadzali przebranych w poszarpane, pokrwawione ubranie i wpuszczano do tej izolatki następnie psa, który znęcał się, szarpał i gryzł tych ludzi. Niemcy zaś – według słów tych Żydów – przyglądali się temu, stojąc przy tej izolatce.
Protokół odczytano.