JULIA BIELECKA

Warszawa, 4 maja 1946 r. Sędzia śledczy Halina Wereńko, delegowana do Komisji Badania Zbrodni Niemieckich, przesłuchała niżej wymienioną w charakterze świadka. Po uprzedzeniu świadka o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań oraz o znaczeniu przysięgi sędzia odebrała przysięgę, po czym świadek zeznała, co następuje:


Imię i nazwisko Julia Bielecka
Stan cywilny panna
Imiona rodziców Julian i Łucja z d. Newelska
Data urodzenia 23 stycznia 1900 r., Dołkowce, pow. Mohylów
Zajęcie lekarz szkolny w liceum pedagogicznym
Wykształcenie doktor medycyny
Miejsce zamieszkania Pruszków, ul. POW 12 m. 4
Wyznanie rzymskokatolickie
Karalność niekarana

Na czyje zarządzenie został zorganizowany przejściowy obóz w Pruszkowie, tego dokładnie nie wiem. Początkowo obozem zarządzał Arbeitsamt w osobie dyrektora tego urzędu Pollanda i żandarmeria niemiecka. Od 12 sierpnia 1944 władzę na obozem objęło wojsko niemieckie. Komendantem obozu został pułkownik Sieber. On wydawał zarządzenia porządkowe, regulował aprowizację, jednakże władzę nadrzędną sprawowały SS i gestapo zgrupowane w tzw. zielonym wagonie. Było kilku kolejnych komendantów w „zielonym wagonie”. Pamiętam z nich urzędującego w początkowym okresie – do połowy września – nazwiskiem Diehl. Chodził w czapce z czarnym otokiem i trupią główką. Nazwisk innych SS-manów i gestapowców nie pamiętam. Natomiast dane na ten temat mogłaby podać doktorowa Sowińska (zam. w Łodzi, ul. Kościuszki 52), która w obozie Pruszkowie pracowała jako sanitariuszka razem z siostrami samarytankami, znała język niemiecki i z tego powodu porozumiewała się z Niemcami. Oprócz wojska i SS w obozie miał znaczenie Arbeitsamt –przy segregacji ludności i tworzeniu transportów wywożonych do Niemiec. Na tym polu odznaczył się bezwzględnością i brutalnością inspektor Kretschmer (imienia nie pamiętam), który urzędował aż do listopada 1944.

Pomoc społeczeństwa polskiego dla wysiedlonych warszawiaków, o ile mi wiadomo, nie była zorganizowana, lecz nastąpiła spontanicznie. Wstęp na teren obozu uzyskiwało się początkowo przez otrzymanie przepustki od Pollanda, później od władz Wehrmachtu. Na teren obozu wchodziła Rada Główna Opiekuńcza jako organizacja, lekarze zaś i sanitariuszki zgłaszali się dobrowolnie i działali na własną rękę. Ja 8 sierpnia 1944, to jest w trzecim dniu istnienia obozu, weszłam do niego z opaską Czerwonego Krzyża, bez przepustki. Działalność lekarzy w pierwszych dniach przeważnie polegała na wystawianiu zaświadczeń, na podstawie których Niemcy wypuszczali z obozu osoby uznane przez nas za chore. W ten sposób można było uchronić polską młodzież od wywiezienia na roboty do Niemiec. Oprócz mnie w tym czasie tak samo na własną rękę chodzili do obozu: dr Ryniewicz, dr Kaczanowski, dr Wolframówna, dr Żygielewiczowa, dr Szupryczyński, dr Łabędzki i inni. Zaznaczam, iż w tym czasie Czerwony Krzyż jako organizacja legalnie nie istniał i także jako organizacja oficjalnie nie występował, a jednak wszyscy lekarze i część sanitariuszek z opaskami Czerwonego Krzyża mogła poruszać się swobodnie po obozie. 14 sierpnia, nie wiem z czyjego rozkazu, naczelnym lekarzem obozu został mianowany dr König z Wehrmachtu (imienia nie znam), a lekarzami obozowymi – także z Wehrmachtu – dr Klener, dr Verner i kilku innych, których nazwisk nie znam. Od 14 sierpnia zwolnienie od wyjazdu do Rzeszy, a więc czy to skierowanie do szpitali okolicznych, czy na wyjazd na tereny Generalnego Gubernatorstwa, zależało od lekarzy niemieckich, którzy mieli co do zwolnień wskazówki z gestapo. Zwolnienia lekarzy polskich w formie listy przedkładało się teraz do zatwierdzenia lekarzowi niemieckiemu, przydzielonemu do baraku. Po zatwierdzeniu lista musiała być jeszcze raz zatwierdzona w „zielonym wagonie”, nie wiem dokładnie – przez gestapo czy SS. Muszę dodać, iż lekarze niemieccy stali w opozycji do „zielonego wagonu” i raczej szli na rękę Polakom przy wydawaniu zwolnień. Listy zwolnionych i poszczególne zwolnienia zostały zabrane przez Niemców i zaginęły, o ile mi wiadomo. Przeciętnie licząc, liczbę osób dziennie zwalnianych z obozu można określić na 200 osób, w tym więcej kobiet. Zdarzały się wypadki, iż dr König odrzucał osoby kierowane do zwolnienia przez lekarzy Polaków. Zdarzało się także, iż „zielony wagon”, nie oglądając zresztą chorych, odrzucał całą listę, ewentualnie skreślał z niej szereg nazwisk.

Oprócz nadzoru nad działalnością komendanta obozu i lekarzy obozowych „zielony wagon” określał, dokąd należy kierować transporty. W drugiej połowie sierpnia 1944 przydzielona do pracy w „zielonym wagonie” Polka, Maria Krzyżewska (zam. obecnie w Boernerowie, ul. Telefoniczna) podsłuchała rozmowę SS-manów po wysłaniu do Rzeszy transportów mężczyzn w wagonach zaplombowanych, bez podania posiłku i wody. Niemcy ci dyskutowali, ilu mężczyzn żywych dojedzie na miejsce. W okresie, gdy zaczęły nadchodzić transporty ze Starówki, chodziły pogłoski, które niemożliwością było sprawdzić, iż aresztowano wiele osób na tle politycznym oraz, że je rozstrzelano na terenie obozu. Po kapitulacji Śródmieścia podobno kilka osób z KB było aresztowanych i rozstrzelanych.

W pierwszych dniach sierpnia, począwszy od 6 sierpnia, przychodziły transporty z Woli i Ochoty, około 15 sierpnia z różnych ulic, około 15 sierpnia przybyła Starówka, potem Powiśle (daty nie pamiętam). Dalszej kolejności nie pamiętam.

Ludność ewakuowanej Warszawy, po dostarczeniu transportów pieszo lub pociągami, rozmieszczono w dziewięciu halach fabrycznych na terenie dawnych warsztatów kolejowych. Najprzód transporty były kierowane do bloku 5, gdzie przeprowadzano segregację. Początkowo segregacja była prowadzona – z pomocą żandarmerii – przy wejściu do obozu przez inspektora Arbeitsamtu Kretschmera, który odznaczał się szczególną brutalnością. Było rzeczą znaną, iż Kretschmer bił i kopał przy segregacji i że rozdzielał rodziny, nie dawał czasu na podział rzeczy ani na zamienienie paru słów przed rozstaniem.

W drugiej połowie sierpnia, gdy obóz pruszkowski stał się znany i w Europie, zaczęto segregację przeprowadzać na bloku 5 w sposób cokolwiek bardziej ludzki: dawano ludziom parę minut na rozdzielenie rzeczy. Przeznaczonych na wyjazd do Rzeszy (przeważnie mężczyzn i młode kobiety) kierowano do baraku 6, przeznaczonych na wyjazd na teren GG (przeważnie starców, kobiety z dziećmi lub w ciąży do baraku 1), w 2 baraku urzędowała niemiecka komisja lekarska. Polscy lekarze przydzieleni do określonych baraków tworzyli listy chorych, przesyłając je do 2 baraku, tu Köenig albo od razu kwalifikował, albo kazał sobie przedstawić tych ludzi. W 3 baraku grupowano kolejarzy i tramwajarzy, którym proponowano dobrowolny wyjazd do Rzeszy wraz z rodzinami, mało jednak było chętnych, większość starała się uzyskać zwolnienie chorobowe. Pomimo propozycji „dobrowolnego” wyjazdu, Kretschmer często zachodził tam i wygarniał wszystkich obecnych na wyjazd do Rzeszy, nie patrząc na to, czy są tam chorzy. Barak 4 nie miał określonego charakteru, stąd można było dostać się i do transportu do GG, i do Rzeszy. Grupowano tam i mężczyzn i kobiety. Barak 7 w okresie kapitulacji kolejnych dzielnic Warszawy (Żoliborz, Mokotów itd.), stanowił miejsce grupowania jeńców zdrowych, zaś 8 – rannych. W 9 baraku mieściła się kuchnia i składy.

Warunki sanitarne we wszystkich barakach były opłakane: brak ustępów, początkowo zupełny, od 15 sierpnia zaczęto budować prowizoryczne latryny. W niektórych barakach brak wody, jak np. w 3. W końcu istnienia obozu woda była doprowadzona wszędzie. Była to woda nie nadająca się do picia, uprzednio używana do celów fabrycznych. Ponadto nie było żądnych urządzeń, by usiąść lub się położyć. Warszawiacy siedzieli na ziemi lub też na deskach i własnych bagażach. Podłogi, nigdy nie sprzątane, były zawalone śmieciami, wszy były plagą. W czasie, gdy w 8 baraku zaczęto lokować rannych, zrobiono tam coś w rodzaju prycz. Około 25 sierpnia stworzono barak obserwacyjny 2 B, w celu kontrolowania rozpoznań polskich lekarzy. Tu porobione były dwupiętrowe prycze. Naczelnym lekarzem został jeniec sowiecki, dr Anikiejew, który całkowicie szedł nam na rękę.

Na terenie obozu najpowszechniej panowały choroby żołądkowe: czerwonka i ostra biegunka. Statystyki co do chorób nie mogę podać. Dużego nasilenia epidemii nie było, jakkolwiek odgrywaliśmy dużo zachorowań, by ułatwić Polakom wydostanie się na wolność. Nie umiem podać także listy zgonów. Wszystkich zmarłych grzebano na cmentarzu w Pruszkowie i Żbikowie. Pogrzebami zajmowała się RGO i księża pallotyni. Księża Sikora i Bartkowiak byli obecni od początku obozu jako kapelani. Jak oficjalnie tę rzecz załatwiono, nie wiem. Ojciec Bartkowiak z zakonu pallotynów obecnie mieszka w Krakowie u ojców franciszkanów, bliższego adresu nie znam. Prócz tego ojciec Jaworski z zakonu bazylianów dłuższy czas przebywał w obozie. Obecnie bywa on często u sióstr samarytanek w Pruszkowie, przy ul. Szkolnej 15.

Statystyki osób ewakuowanych z Warszawy Niemcy nie prowadzili. Ile osób przeszło przez obóz w Pruszkowie, nie umiem określić. Transporty przybywały z Warszawy bardzo nierównomiernie, zdarzały się okresy większego nasilenia, gdy przybywało po kilka tysięcy osób dziennie.

W początkach sierpnia 1944 wszystkie transporty odchodzące do Niemiec były kierowane do obozów koncentracyjnych. Wiem, iż do Oświęcimia i do Ravensbrück. Czy do innych miejscowości kierowano warszawiaków, tego nie wiem. Transporty kierowane do Rzeszy ładowano do wagonów towarowych, które w pierwszym okresie istnienia obozu plombowano. Po 15 sierpnia zaprzestano plombowania i transporty szły tylko pod strażą. Transporty rozwożone na terenie GG ładowano do wagonów towarowych odkrytych. Ładowano ludzi do wagonów ciasno, głowa przy głowie.

Obóz istniał do 16 stycznia 1945 roku. Do 1 listopada 1944 miał charakter przejściowego obozu przy ewakuacji warszawiaków, potem był obozem koncentracyjnym ludzi zagarniętych z łapanek. Na terenie obozu w Pruszkowie magazynowano także rzeczy złupione w Warszawie, które przeładowywano i wywożono do Niemiec.

Żadnych środków opatrunkowych i lekarstw lekarze od Niemców nie otrzymywali. Wiem, iż RGO miała jakieś przydziały tych rzeczy od Niemców, a później z darów szwajcarskich.

W czasie mego urzędowania na terenie obozu w Pruszkowie, w końcu września 1944, gdy mimo zakazu inspektora Kretschmera otworzyłam ambulatorium i przyjmowałam chorych, Kretschmer wyskoczył do mnie i wytrząsał mi rewolwerem nad głową, grożąc użyciem go, po czym kazał żołnierzom zabrać zgrupowanych koło mnie chorych warszawiaków do transportu.

W czasie istnienia obozu w Pruszkowie organizowano bardzo często łapanki na warszawiaków w Pruszkowie i dalszych okolicach. W ten sposób osoby zwolnione jako chore często wracały do obozu.

W pierwszej fazie istnienia obozu, przed objęciem go przez Wehrmacht, traktowanie warszawiaków przez Niemców było niesłychanie brutalne, byli potrącani, kopani, [wyzwiska] polnische bandit były na porządku dziennym. Po objęciu władzy przez Wehrmacht stosunki

poprawiły się o tyle, iż kopanie i popychanie zdarzało się, lecz nie tak nagminnie.