Nowa Sól, 3 kwietnia 1989 r.
Redakcja tygodnika „Zorza”
ul. Mokotowska 43
00-551 Warszawa
„Lista zaginionych”
Przypadkowo wpadł mi w ręce apel IKP w sprawie uzupełnienia listy katyńskiej. Ojciec mój znalazł się na terenie obozu w Ostaszkowie pod koniec 1939 r., a jedyna karta z tegoż obozu nadeszła kilka dni przed Wigilią 1939 r.
1. | Dane personalne ojca: Franciszek Staśkowiak, syn Józefa i Marii Staśkowiaków. Urodził się 14 stycznia 1886 r. w Powidzu, pow. Strzelno, dziś woj. bydgoskie. Ostatnio zam. w Lesznie Wielkopolskim przy ul. Święciechowskiej. |
2. | Dane cywilne: wykształcenie – ośmioletnia szkoła w Wójcinie. Z zawodu był podoficerem przy 55 Pułku Piechoty w Lesznie. W 1922 r. przeszedł do służby w polskiej Policji Państwowej w Lesznie, w której pracował do wybuchu wojny w 1939 r. w stopniu plutonowego. |
3. | 3 września 1939 r. leszczyńska policja konwojowała olbrzymi transport, w którym znajdowali się więźniowie zakładu karnego w Bojanowie i więźniowie ciężkiego więzienia w Rawiczu. Transportowano w tym samym składzie pociągu Pocztę Polską, banki, archiwa oraz rodziny wojskowe i policjantów. Transport był skierowany do Warszawy. |
Na prośbę ojca matka moja, brat i ja wysiedliśmy z transportu w Mogilnie, gdzie pociąg stał kilka dni w związku bombardowaniem niemieckim, i pojechaliśmy do rodziców ojca zamieszkałych w Wójcinie, pow. Mogilno. Ojciec odjechał z całym transportem w kierunku Warszawy. Prosił nas, aby w razie zagubienia lub rozstania z innych względów w tej całej zawierusze wojennej zawsze kierować korespondencję [na adres] jego rodziców w Wójcinie, względnie czekać [tam] jeden na drugiego. Ostatni raz widziałam mego ojca tam właśnie, na stacji w Mogilnie.
W grudniu, dwa lub trzy dni przed Wigilią 1939 r., nadeszła do Wójcina kartka ze Związku Radzieckiego, z obozu Ostaszków, o treści: „Żyję i jestem zdrów. Trzymajcie się zawsze razem, Bóg z Wami”. Kartka pocztowa była opatrzona pieczątkami w języku rosyjskim. Mama przechowywała ją przez całą wojnę.
Ja i matka nie powróciłyśmy do Leszna, gdyż znajomi ostrzegali, że Niemcy szukają ojca i rodziny. Brata w tym czasie zabrało gestapo do obozu Stutthof. W 1945 r. powróciliśmy [z] bratem i mamą do Leszna. Mieszkanie zabrał któryś z urzędników, a mamie przydzielono maleńki pokoik bez wygód. Często nachodziło [nas] UB i pytało o ojca, odpowiadaliśmy, że nie powrócił z wojny i nie mieliśmy o nim żadnej wiadomości.
Ja wyprowadziłam się do Nowej Soli, brat także wyjechał na Ziemie Zachodnie, matka nadal mieszkała w Lesznie, nagabywana przez urzędników z UB. Początkowo bez żadnej emerytury, gdyż nie mogła udokumentować śmierci ojca, bała się przyznać, gdzie ojciec zginął. W 1970 r. zmarła, a ja przeszukując rodzinne zdjęcia i dokumenty, szukałam karty od ojca. Wiem, że [w] 1950 r. jeszcze była, gdyż chowałyśmy ją głęboko w szafie. Podejrzewam, że mama po prostu ze strachu w 1950 r. ją zniszczyła. Nie mam już żadnych dowodów. O ojcu moim nigdy niczego się nie dowiedziałam, tylko tyle słyszałam, że Rosjanie w bestialski sposób topili policjantów w jeziorach położonych w pobliżu obozu Ostaszków.
Dzisiaj mam 65 lat i jestem ciężko chora na serce. Jedynym marzeniem, które nosiłam tyle lat w sercu, jest aby mój ojciec i wszyscy ludzie, którzy tam zginęli, doczekali się chociaż maleńkiej wzmianki o swej męczeńskiej śmierci. Dziękuję za umożliwienie mi tego.
Halina Hejnowicz z d. Staśkowiak,
córka zaginionego Franciszka Staśkowiaka