TADEUSZ MAJCHERCZYK

Dnia 22 maja 1948 r. w Siemianowicach Śl. prokurator Sądu Najwyższego dr Jan Markowski jako przewodniczący Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Katowicach przesłuchał niżej wymienionego w charakterze świadka, bez przysięgi. Zeznał on, co następuje:


Imię i nazwisko Tadeusz Majcherczyk
Wiek 42 lata
Imiona rodziców Teofil i Józefa z d. Kaczmarska
Miejsce zamieszkania Siemianowice Śl., ul. Bytomska 25 m. 6
Zajęcie urzędnik
Karalność niekarany

W czasie powstania warszawskiego od 1 sierpnia 1944 roku byłem dowódcą I Szturmowej Kompanii Baonu im. Łukasińskiego i walczyłem z moją kompanią na Starym Mieście do 3 sierpnia. Następnie odkomenderowany zostałem na Wolę, skąd wróciłem na Stare Miasto, jako dowódca Banku Polskiego (reduty). Wtedy to odparliśmy trzykrotnie atak czołgów niemieckich, przy czym dwa razy zdarzyło się, że Niemcy przed tymi czołgami pędzili kobiety i dzieci polskie, i ja niestety – ze względu na niezmierną wagę reduty, której zdobycie równałoby się oddaniu całego Starego Miasta – musiałem wydać rozkaz otwarcia ognia.

17 sierpnia objąłem dowództwo Baonu „Chrobry I” z awansem na majora. Na tym stanowisku zostałem ciężko ranny w nogę, piersi i głowę przy wybuchu czołgu i odszedłem do szpitala przy ulicy Długiej 16. Szpital ten został jednak zbombardowany 1 września i musiał być ewakuowany, ja zaś – jako niezdolny do transportu kanałem – zostałem przeniesiony na ulicę Długą 7. Tutaj, wobec zbliżającej się nieuchronnie chwili zajęcia przez Niemców, „Monika” usunęła wszystkie mundury i przygotowała ubrania cywilne. Rzeczywiście, wkrótce potem, o godz. 10.00 wpadli do szpitala pierwsi żołnierze niemieccy, a w ślad za nimi inni, należący do żandarmerii, SD oraz własowcy. W pewnym momencie usłyszeliśmy na dole strzały i zaraz potem wpadła „Monika” z tym, że mamy natychmiast wychodzić, gdyż Niemcy rannych strzelają. Ja, dzięki pomocy „Moniki” i drugiej siostry Danuty Siemiaszko, zszedłem na dół i przeszedłszy około podwórza, gdzie mordowano rannych, wydostałem się z „Moniką” i Danutą oraz grupą lekarzy oraz dziesięciu lub jedenastu sanitariuszy wraz z rannymi. Tu muszę nadmienić, że Niemcy trupy oblewali benzyną i na miejscu palili.

W momencie wejścia Niemców w całym szpitalu znajdowało się około 400 rannych. Żadnych nazwisk zbrodniarzy nie znam. Po drodze spotkaliśmy grupy Niemców i własowców, którzy na miejscu zabijali tych spośród rannych, którzy z osłabienia padali, nie mogąc iść.

Gdy doszliśmy do placu Zamkowego „Monika” i Danuta poszły dalej nieść pomoc rannym, mnie zaś odesłano do seminarium duchownego, w którym rannymi opiekowali się ojcowie karmelici.

Po odczytaniu: tak zeznałem.