FRANCISZEK SZUMIGAJ

Dnia 10 grudnia 1947 r. w Gdańsku sędzia śledczy A. Zachariasiewicz przesłuchał niżej wymienionego w charakterze świadka, który uprzedzony o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Franciszek Szumigaj
Wiek 41 lat
Imiona rodziców Ludwik i Michalina
Zajęcie lekarz w Akademii Lekarskiej
Miejsce zamieszkania Sopot, ul. Książąt Pomorskich 12 m. 1
Karalność nie byłem karany
Stosunek do stron obcy

Powstanie warszawskie zastało mnie na stanowisku lekarza w Szpitalu Jana Bożego u zbiegu ulic Bonifraterskiej i Konwiktorskiej, gdzie miałem służbowe mieszkanie. Szpital ten obejmował w owym czasie następujące działy: psychicznie chorych, chirurgii więziennej i oddział przymusowego leczenia chorób wenerycznych. Stan liczebny chorych tego szpitala był następujący: psychicznie chorych około 250, zaś rannych (tak powstańców, jak i ludności cywilnej, która przyszła tam po ratunek) łącznie około 350 osób. Ten szpital oraz gmach Wytwórni Papierów Wartościowych były to już jedyne dwa bastiony powstrzymujące napór niemiecki od strony ruin dzielnicy żydowskiej oraz Żoliborza i Cytadeli. Nadmieniam, że szpital jako taki mieścił się w podziemiach przygotowanych przez obronę przeciwlotniczą okupanta, natomiast kondygnacje wyższe zajęte były przez powstańców prowadzących nieprzerwanie akcję zaczepno-odporną.

21 sierpnia 1944 roku w godzinach wieczornych, widząc, że szpital – będący już tylko płonącym gmachem, częściowo ruiną – lada moment dostanie się w ręce niemieckie, przedostałem się do szpitala mieszczącego się przy ulicy Długiej 7, w przedwojennym gmachu Ministerstwa Sprawiedliwości. Wraz ze mną przeszło kilka sióstr szarytek, z których po nazwisku przypominam sobie siostrę Jadwigę Paszkowską, farmaceutkę, która obecnie winna pracować w Szpitalu Dzieciątka Jezus w Warszawie (apteka), oraz siostrę Annę Suchecką, która znajduje się obecnie w Koninie, względnie w Turku k. Kalisza. Do tego szpitala już w ciągu kilku poprzednich dni odstawieni zostali ranni i chorzy, częściowo, niedużymi partiami. Szpital ten organizowany był już na dziesięć dni przed moim tam przybyciem przez prof. Wincentego Tomaszewicza, obecnego dziekana wydziału lekarskiego [uniwersytetu] w Łodzi i innych.

Przebyłem tam tylko jedną noc i, by odciążyć go, zabrałem część rannych w liczbie około pięćdziesięciu osób i przeniosłem się do kościoła św. Jacka przy ulicy Freta 10, gdzie w kościele i w podziemiach zorganizowałem szpital. Tam współpracował ze mną dr Leon Uszkiewicz, obecnie dyrektor Departamentu Medycyny Społecznej Ministerstwa Zdrowia w Warszawie. W szpitalu tym pracowałem od rana 22 sierpnia do rana 2 września 1944, kiedy to wszyscy mogący poruszać się o własnych siłach i przy pomocy drugich zostali wypędzeni przez zajmujących szpital własowców.

Wypędzono nas około 50 osób, a w szpitalu pozostało 200 ciężko rannych i chorych, którzy, mimo grozy jaką stworzyli zdobywcy, nie mieli siły wyjść. Wiem, że z liczby tych ciężko rannych, którzy pozostali w szpitalu, pozostał przy życiu ksiądz dr Pągowski, dziekan w Kutnie. On właściwie uratował się w szpitalu przy ulicy Długiej 7.

Naszą grupę, rabując po drodze i wyławiając z niej ładniejsze kobiety w gruzy, przepędzono na Cytadelę, skąd w tym samym dniu przewieziono nas do Pruszkowa. Wraz z własowcami był oficer w mundurze piechoty niemieckiej.

W opisanym czasie byłem chory i pracowałem z podniesioną temperaturą, a ponadto przeciążony byłem pracą ponad siły zdrowego, tak że nie interesowałem się, jakie formacje napierały na wspomniane obiekty, względnie pod czyim dowództwem.

Świadkiem dokonywania egzekucji na chorych, względnie rannych nie byłem.

To wszystko.

Odczytano.