HALINA RYŻUKIEWICZ

Lublin, 13 października 1947 r. Wiceprokurator Mieczysław Nowakowski, członek Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich, przesłuchał niżej wymienioną, która oświadczyła, co następuje:

Nazywam się Halina Ryżukiewicz, lat 43, rzymska katoliczka, niekarana, obca, urzędniczka, zamieszkała w Lublinie, ul. Poniatowskiego 8 m. 2.

Świadkiem egzekucji dokonanej 2 września 1944 roku przez oddziały niemieckie nie byłam. W nocy na 2 września oddziały powstańcze opuściły teren Starego Miasta w Warszawie, pozostawiając w szpitalu „Pod Krzywą Latarnią” ciężko rannych spośród powstańców i ludności cywilnej. Rannych mogło być około 200 osób. W tym szpitalu pełniłam obowiązki pielęgniarki, a także i inne.

2 września 1944 około godziny 7.00 Niemcy wkroczyli na teren Starego Miasta od strony ul. Wąski Dunaj i natychmiast kazali wszystkim wyjść z podziemi i ustawić się szeregami na ulicy, zaś starców, kaleki i tych, którzy nie mogli iść o własnych siłach, zgrupowali w „Krzywej Latarni”. Zdrowi, zgrupowani w szeregach na ulicy, wiedzieli, jaki los czeka tych, którzy pozostaną. Ponieważ pozostawiali swoich najbliższych, więc rozgrywały się sceny mrożące krew w żyłach. Niemcy postępowali przy tym okrutnie, bili kolbami itp.

Po uszeregowaniu popędzono nas w kierunku na Pruszków, przez Wolę. Co pewien czas wybierano młodych i zdrowych mężczyzn. Mówiono, że byli oni rozstrzeliwani jako powstańcy. Rozstrzeliwań nie widziałam. Ci wybierani młodzi i zdrowi mężczyźni opuszczali nasze szeregi z podniesionymi rękami i byli dozorowani przez SS-manów. Po zabraniu tych mężczyzn, dochodziły naszych uszu serie wystrzałów z broni maszynowej. Domyślaliśmy się, że zastrzelono tych, których wybrano z szeregów. Eskortujący nas Niemcy mówili nam, że ci mężczyźni zostaną rozstrzelani.

Zaznaczam, że na Stare Miasto wkroczyły oddziały Wehrmachtu. Nazwisk dowódców tego oddziału nie znam.

W czasie pobytu w obozie w Pruszkowie dowiedziałam się z prasy podziemnej, że Niemcy rannych i innych spośród cywilnej ludności, zgrupowanych w „Krzywej Latarni” najpierw zagazowali, a później podpalili gmach dla ukrycia popełnionej masowej zbrodni.

Po powrocie z Niemiec przybyłam do Warszawy 10 lutego 1945 roku i zaraz udałam się na Stare Miasto i oglądałam zgliszcza „Krzywej Latarni”. Wśród gruzów leżały trupy spalonych ludzi, zapewne tych wszystkich, którzy zostali tam zgrupowani 2 września 1944 roku.

Nie mogę wskazać nazwisk osób, które uratowały się ze Starego Miasta. Przypominam sobie jedynie dwa nazwiska, a mianowicie: komendanta o pseudonimie „Bończa” i ks. kanonika Lewi, obecnych adresów ich nie znam.

O innych zbrodniach wymienionych w piśmie OKBZN z dnia 26 września 1947 r. nic nie mogę powiedzieć, ponieważ nie byłam ich świadkiem.

Więcej nic nie wiem.

Odczytano.