IRENA WASILEWSKA

Dnia 23 kwietnia 1948 r. w Krakowie. Członek Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich, p.o. sędziego asesor sądowy Franciszek Wesely, przesłuchał niżej wymienioną osobę w charakterze świadka, która zeznała, co następuje:

Nazywam się Irena Wasilewska, urodzona 30 sierpnia 1921 r. w Warszawie, córka Jana i Pauliny, wyznania rzymskokatolickiego, studentka Uniwersytetu Jagiellońskiego, zamieszkała w Krakowie, ul. Lenartowicza 10 m. 1.

Powstanie warszawskie zaskoczyło mnie u mojej koleżanki Jadwigi Sadowskiej, która zamieszkiwała na Starym Mieście w pobliżu ul. Freta (nazwy ulicy, przy której mieszkała Sadowska, dziś już nie pamiętam). Zgłosiłam się ochotniczo do ambulatorium znajdującego się na rogu placu Zamkowego i ul. Świętojańskiej. Ponieważ jednak ambulatorium to zostało zajęte przez wojska niemieckie już w pierwszym dniu, wycofaliśmy się na kilka godzin przedtem na Rynek Starego Miasta. Tam zostałam sanitariuszką ambulatorium przy Starym Rynku. Pracował w nim jeden lekarz, którego nazwiska już nie pamiętam. Po upływie mniej więcej dwu tygodni, gdy Niemcy zbliżali się do Rynku, ambulatorium zostało rozwiązane, a ja zgłosiłam się jako sanitariuszka do głównego szpitala AK przy ul. Długiej 7. W szpitalu tym byłam sanitariuszką aż do 2 września 1944, tj. do dnia zajęcia go przez Niemców.

Organizacji szpitalnictwa na terenie Starego Miasta w czasie powstania warszawskiego zasadniczo nie znam, jak również nie wiem, ile szpitali było czynnych na terenie Starego Miasta. Wiem tylko, że był szef sanitarny, jakiś lekarz, zdaje się pułkownik albo podpułkownik, lecz nazwiska jego nie znam. Wiem także, że był szpital powstańczy w kościele św. Jacka, który został ewakuowany do naszego szpitala przy ul. Długiej 7 po zbombardowaniu tego kościoła przez Niemców oraz, że był szpital przy ul. Freta. Szpital przy ul. Freta został także przeniesiony do szpitala głównego przy ul. Długiej 7 w ostatnich dniach sierpnia. Szpital główny AK przy ul. Długiej 7 zajmował cały budynek, który był zdaje się trzy - albo czteropiętrowy.

Ilu chorych było w tym szpitalu, tego nie wiem, gdyż ja pracowałam w piwnicach. Znajdowało się w nich około 300 chorych. Ilu lekarzy i w ogóle jaki personel szpitalny był zatrudniony przy Długiej 7, tego nie wiem. Wiem tylko, że do chorych znajdujących się w piwnicach był przydzielony jeden lekarz, trzech studentów medycyny, w tym jedna kobieta i dziesięć sanitariuszek, czasem prywatnie dochodził jeszcze jeden lekarz. Ponadto kilku Żydów przynosiło zupę dla chorych.

Skąd się wzięli ci Żydzi, nie mam pojęcia.

2 września szpital przy Długiej 7 został zajęty przez oddziały niemieckie (jakie to były formacje i pod czyim dowództwem, nie wiem). Jeszcze poprzedniego dnia lekarze zatrudnieni w tym szpitalu wydostali się wraz z częścią chorych na tereny należące do powstańców. Niemcy rozkazali kobietom sanitariuszkom wyjść z budynku, sami zaś weszli do szpitala i słyszałam strzały, dochodzące mnie z piwnic. Jak się później dowiedziałam, Niemcy znaleźli pod jednym z łóżek granaty i chorego, leżącego na tym łóżku, zastrzelili. Następnie widziałam, jak Niemcy podpalili słomę i paki drewniane w piwnicy. Zaczął się wydobywać dym. W tym momencie Niemcy zagnali nas na plac Zamkowy, gdzie była zgromadzona większa liczba osób. Dlatego też nie mogłam widzieć całego przebiegu pożaru szpitala ani też odbywających się tam scen.

Ile osób chorych pozostało w szpitalu, nie wiem. W każdym razie w piwnicach pozostało około 300 osób ciężej i lżej rannych, przy czym Niemcy nie zezwolili na ewakuację lżej rannych.

Na placu Zamkowym Ukraińcy odbierali nam zegarki, obchodzili się z nami bestialsko, bijąc sanitariuszki po twarzy. Widziałam również, jak Niemiec zbił i skopał mężczyznę rannego w nogę. Następnie cała nasza grupa została odprowadzona do obozu pruszkowskiego.

Jakoś w lutym 1945 roku – już po oswobodzeniu Warszawy – spotkałam na Pradze jednego z byłych chorych szpitala przy Długiej 7 (nazwiska jego i adresu nie znam). Chory ten pozostał wraz z innymi w piwnicy w czasie, gdy Niemcy podpalili szpital. Opowiadał mi, że prawie wszyscy chorzy spłonęli, względnie zostali zabici granatami, gdyż Niemcy przez okienka rzucali do piwnic granaty. Wymieniony po dziesięciu dniach cudem ocalał i wydostał się przez okienko, gdyż Niemcy przypuszczali, że wszyscy zginęli i nie pilnowali szpitala. Bliższych szczegółów jego uratowania już nie pamiętam.

Innych zbrodni niemieckich w czasie powstania warszawskiego nie widziałam, jak również nie znam żadnych osób, które by mogły udzielić informacji w sprawie podpalenia szpitala przy ul. Długiej, względnie organizacji szpitalnictwa powstańczego.

Na tym protokół zakończono i po odczytaniu podpisano.