HALINA WIŚNIEWSKA

23 kwietnia 1946 r. w Warszawie członek Głównej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce, mgr Janusz Gumkowski przesłuchał niżej wymienioną w charakterze świadka. Uprzedzona o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań, świadek zeznała, co następuje:


Imię i nazwisko Halina Wiśniewska
Wiek 32 lata
Imiona rodziców Kazimierz i Stefania
Miejsce zamieszkania Zawiercie, ul. Słowackiego 7
Zajęcie nauczycielka gimnazjum
Wyznanie rzymskokatolickie
Karalność niekarana

Byłam przełożoną wszystkich szpitali na Starym Mieście w czasie powstania warszawskiego, w drugiej połowie sierpnia 1944 roku. Pod moją opieką znajdowały się wówczas: szpital przy ul. Długiej 7 – dawny gmach Ministerstwa Sprawiedliwości – oraz szpital przy ul. Podwale w dawnym lokalu restauracji „Pod Krzywą Latarnią”.

W nocy z 1 na 2 września wojska powstańcze opuściły Stare Miasto, zabierając ze sobą lekko rannych ze wszystkich punktów sanitarnych, a więc i z powyższych dwóch szpitali. Jak obliczam, przy Długiej 7 było około 500 rannych, z tego wyszło do Śródmieścia zaledwie kilkudziesięciu, zaś „Pod Krzywą Latarnią” mogło być do 200 rannych, z tego wyszło do Śródmieścia również kilkudziesięciu.

2 września o godz. 9.00 rano do szpitala przy ul. Długiej weszli żołnierze SS pod dowództwem oficera i kazali zgromadzić wszystkich rannych z innych punktów sanitarnych w tym szpitalu.

Kiedy zarządzenie to zostało wykonane, zjawił się inny oficer niemiecki w towarzystwie kilku SS-manów. Żołnierze mówili do niego Hauptmann. W sposób brutalny zażądał on ode mnie pokazania szpitala. W czasie oprowadzania SS-mani zabili wystrzałami z rewolwerów trzech rannych leżących na jednej z sal. Kiedy znaleźliśmy się na pierwszym piętrze gmachu, gdzie również leżeli ciężko ranni w warunkach gorzej niż opłakanych, gdyż gmach był częściowo zburzony i spalony, oficer niemiecki tonem spokojniejszym wyraził zdziwienie, że w takich warunkach trzyma się rannych i zapytał, czy tego dnia przygotowuje się dla rannych jakąś strawę. Po obejrzeniu szpitala oficer opuścił gmach, a żołnierze jego pozostali. Po jakimś czasie zjawił się inny oficer i kazał zgromadzić wszystkich lekko rannych na podwórzu. Zebrało się ich tam razem około 50. Ponieważ był już przygotowany posiłek, zapytałam oficera, czy zebrani na podwórzu mogą wrócić do gmachu celem spożycia go. Niemiec zgodził się. Po obiedzie oficer po raz wtóry polecił wszystkim lżej rannym i całej obsłudze szpitala zgromadzić się na podwórzu. Spośród tzw. lżej rannych kilkunastu, nie mogąc chodzić, wyczołgało się. Na podwórzu zebrało się około 50 rannych i 30 osób obsługi. Wówczas Niemcy przystąpili do sprawdzania, czy w salach nie pozostali lżej ranni, oświadczając przy tym, że jeżeli znajdzie się ktoś taki, to rozstrzelają zarówno wszystkich rannych, jak i mnie. Na górze było widno, więc Niemcy sprawdzali sami, natomiast do piwnic kazali mi towarzyszyć ze świecą, gdyż sami bali się wejść. Po sprawdzeniu wyszliśmy z powrotem na podwórze.

W tym czasie zjawili się na terenie szpitala „własowcy”. Grupie lżej rannych i obsłudze kazano wychodzić i kierować się na plac Zamkowy. Równocześnie zobaczyłam, jak jeden z SS-manów zaczął dobijać ciężko rannych, leżących na noszach i na ziemi w bramie i na parterze. Podchodził kolejno do leżących i strzelał do nich z broni automatycznej. Ów Hauptmann, który w godzinach rannych zwiedzał szpital, zjawił się wtedy po raz drugi i zaczął się awanturować, że wszystko dzieje się za wolno. Wtedy też zaczęły dochodzić z innych sal, w których leżeli ranni, odgłosy strzałów.

O ile sobie przypominam, w tym też czasie Niemcy podpalili szpital, oblewając schody łatwopalnym płynem, rzucając wiązki granatów do schronów, w których również leżeli ranni powstańcy, kobiety i dzieci. Obecny wśród nas ks. Jacek Roztworowski [sic] udzielił wszystkim absolucji. Po opuszczeniu szpitala przez grupę lekko rannych i obsługę, Niemcy natychmiast zaczęli rozstrzeliwać tych, którym ciężko było iść. Ja z drugą sanitariuszką, której nazwiska nie pamiętam, przedostałam się do szpitala przy ul. Podwale w lokalu „Pod Krzywą Latarnią”, gdzie nie zastałam już obsługi ani mogących chodzić rannych, natomiast wielu pijanych SS-manów. Wzięłyśmy jednego z ciężej rannych na plecy, aby wyprowadzić go na pl. Zamkowy. Po drodze widziałam na ul. Podwale co kilka kroków leżące na ziemi ciała zabitych żołnierzy polskich z grupy lekko rannych.

Niedaleko ul. Kilińskiego zostałyśmy zatrzymane przez SS-mana. Zażądał on oddania rannego, któregośmy niosły. Wobec naszego oporu, moją koleżankę odtrącił i natychmiast z odległości dwóch kroków strzelił do rannego, który opierał się całym ciałem na moim ramieniu. Strzał był śmiertelny. Po tym – wymyślając – kazał mi iść dalej. Tak, spotykając wciąż trupy zabitych, dotarłam do pl. Zamkowego. Tu dowiedziałam się od sanitariuszek z mojego szpitala, że Niemcy znęcali się nad nimi, bijąc je i zrywając opaski Czerwonego Krzyża.

Z pl. Zamkowego razem z grupą rannych, chorych i obsługi szpitalnej dostałam się do Pruszkowa. Zaznaczam przy tym, że część z nas wsadzono na samochody i potem filmowano.

W styczniu 1945 roku, po uwolnieniu Warszawy, udałam się na ul. Długą do spalonego gmachu pod numerem 7, gdzie w czasie powstania znajdował się szpital. Stwierdziłam wówczas, że na parterze i pierwszym piętrze, które się zawaliło, leżały zwęglone szczątki ciał ludzkich. Na żelaznych schodach wiodących na pierwsze piętro znalazłam również spalone zwłoki, z czego wnoszę, że ponieważ w szpitalu 2 września 1944 pozostali tylko bardzo ciężko ranni, którzy chodzić nie mogli, w czasie kiedy płonął szpital, musieli oni ostatnim wysiłkiem próbować wydostać się z płomieni. Mimo wysiłków spłonęli żywcem na schodach. W schronie, gdzie pożar zniszczył tylko częściowo schody, leżały na łóżkach trupy dobitych. Zważywszy, że w szpitalu przy Długiej 7 było w chwili naszego wyjścia ponad 400 ludzi, z których wyszło na pl. Zamkowy zaledwie około 50, a 28 rannych uratowało się – uważam, że zginęło tu ponad 300 osób. Zważywszy dalej, że w szpitalu przy ul. Podwale w lokalu dawnej restauracji „Pod Krzywą Latarnią” było około 200 rannych, a wyszło na pl. Zamkowy zaledwie kilku, zginęło tu około 150 ludzi. Razem więc Niemcy w tych dwóch szpitalach rozstrzelali około 500 ciężko rannych powstańców łącznie z kilku rannymi kobietami i dziećmi.