STANISŁAW LUBKIEWICZ

Dnia 3 czerwca 1987 r. w Lublinie mgr Piotr Michałowski, prokurator Prokuratury Wojewódzkiej delegowany do Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Lublinie, działając na zasadzie art. 4 dekretu z dnia 10 listopada 1945 r. (DzU nr 51, poz. 293) i art. 129 kpk, osobiście przesłuchał niżej wymienionego świadka. Świadka uprzedzono o odpowiedzialności karnej za fałszywe zeznania, po czym świadek stwierdził własnoręcznym podpisem, że uprzedzono go o tej odpowiedzialności (art. 172 kpk). Następnie świadek zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Stanisław Lubkiewicz
Imiona rodziców Leon i Aniela z d. Bujalska
Data i miejsce urodzenia 18 października 1913 r. w Sadownem
Miejsce zamieszkania Sadowne, gm. Sadowne, woj. siedleckie
Zajęcie emeryt
Wykształcenie siedem klas szkoły podstawowej
Karalność za fałszywe zeznania niekarany
Stosunek do stron obcy

Gdy nastała okupacja hitlerowska, po wojnie niemiecko-polskiej we wrześniu 1939 r., mieszkałem we wsi Zieleniec, gm. Sadowne, wówczas pow. Węgrów, woj. lubelskie, u rodziców mojej żony Heleny z d. Poślad.

W domu, stanowiącym własność teściowej Adeli Poślad, postawiłem nieduży piec piekarski i piekłem chleb. Był to wypiek chleba nielegalny, gdyż nie miałem zezwolenia administracji niemieckiej. Chleb ten sprzedawałem po kryjomu ludności polskiej i żydowskiej.

Bodaj w 1941 r. Niemcy urządzili getto w Zieleńcu-Działkach i zgromadzili tam ludność narodowości żydowskiej z osady Sadowne, ze Stoczka, z Zieleńca i okolicznych wiosek. Polacy kupowali u mnie chleb i zanosili w ukryciu Żydom. Często w porze nocnej przychodzili do mnie Żydzi i też sprzedawałem im chleb, a były często przypadki, że dawałem go Żydom za darmo, gdy prosili i mówili, że nie mają pieniędzy na jego opłacenie. Dziś przypominam [sobie nazwiska] tych Żydów, którym darmo dawałem chleb: Chacek, Zelman, Ruchla – Żydówka i inni, których nazwisk i imion już nie pamiętam.

Podczas działań wojennych we wrześniu 1939 r. m.in. w Sadownem uległ spaleniu dom moich rodziców, a została piekarnia i domek kryty słomą, w którym rodzice moi mieszkali wraz z synem Stefanem, urodzonym w 1918 r., kawalerem, oraz z córką Ireną, urodzoną w 1932 r.

Gdzieś na początku 1942 r. uzyskałem od wójta gm. Sadowne zezwolenie na wypiek chleba kontyngentowego – sprzedawanego ludności polskiej na kartki przydziałowe. Chleb ten piekłem w piekarni mojego ojca Leona, wspólnie z nim. Natomiast do końca 194[?] r. ojciec piekł chleb po kryjomu i sprzedawał go ludności [polskiej], a także żydowskiej, ukrywającej się w schronach w lasach zwanych Jagiel. Wiem, że wtedy mój ojciec Leon Lubkiewicz dawał za darmo chleb ukrywającym się Żydom.

Pod koniec 1942 r. wybudowałem w Sadownem piekarnię z mieszkaniem. W tej piekarni z początkiem 1942 r. zacząłem wypiekać chleb kontygentowy, przenosząc koncesję do swojej piekarni. Zamieszkałem z rodziną w osadzie Sadowne. Natomiast mój ojciec w swojej piekarni w dalszym ciągu wypiekał chleb, ale po kryjomu. Mój brat Stefan Lubkiewicz miał w dowodzie (kenkarcie) wpisane, że jest pracownikiem mojej piekarni, a faktycznie wypiekał chleb z ojcem w jego piekarni. Te dwie piekarnie były oddalone od siebie o ok. 200–250 m.

[1]3 stycznia 1943 r. do Sadownego przybyło ok. 20 żandarmów – skąd przybyli, nie wiem. Zatrzymali się w miejscowej szkole. Polacy mówili, że to jakaś niemiecka ekspedycja karna. W tym czasie był u mnie w sklepie piekarniczym brat Stefan, któremu powiedziałem, by poszedł do ojca i ostrzegł go, by dziś nie handlował chlebem. Brat poszedł. Po jakimś czasie przyszedł przestraszony i powiedział, że w domu ojca byli żandarmi i mówili matce, że go nauczą. Radziłem bratu Stefanowi, by uciekł, ale on nie wyraził zgody i został u mnie.

Poszedłem do miejscowej jadłodajni, gdyż chciałem spotkać się z wójtem, ale go nie zastałem, [więc] wróciłem do swego domu. Wchodząc na swoje podwórko, usłyszałem wołanie: „Halt!”.

Zobaczyłem żandarma, który mnie wylegitymował. Odpowiedziałem, że jestem właścicielem tej piekarni. Ten żandarm [nieczytelne] powiedział: „I tak ci będzie ciepło”.

Wyszli z mieszkania. Słyszałem dwa odgłosy strzałów, jeden koło domu, a drugi koło sąsiada Tadeusza Sobótki (żyje obecnie). Wtedy jeszcze nie wierzyłem, że ci Niemcy zastrzelili wtedy mego ojca Leona, macochę Mariannę i mego brata Stefana. Następnie ci dwaj żandarmi wyszli z mego mieszkania. Po niedługim czasie ponownie przyszli do mnie i powiedzieli mi (żandarm mówił po polsku): „Twoi rodzice i brat zostali zastrzeleni, a ty proś Boga, byś nie był winien, bo cię spotka to samo, bo tamci dawali chleb Żydówce”. Gdy zabili rodziców i brata, mogła być godz. 21.00 wieczorem, 13 stycznia 1943 r.

Dopiero nad ranem wyszedłem na dwór, bo uprzednio się bałem, i zobaczyłem zastrzelonych: ojca Leona i macochę Mariannę – mieli po jednej ranie z tyłu głowy – zaś brat leżał zastrzelony przy piwnicy Tadeusza Sobótki, po drugiej stronie ulicy, a więc uciekał, a żandarm strzelał do niego dwa razy. [Brat] miał ranę piersi. Z polecenia tych Niemców zabici zostali pochowani przez ludzi z Sadownego w dole ziemnym w osadzie.

Byłem w domu moich rodziców po ich zabiciu i stwierdziłem, że ci żandarmi dokonali rabunku mienia moich rodziców, a mianowicie zabrali: ok. trzech ton mąki, trzy dywany, futro karakułowe, trzy do pięciu garniturów, w tym i [należący] brata, oraz inne mienie, którego [już] nie pamiętam. Zabitemu bratu ściągnięto buty z nóg – nowe, skórzane, z cholewami, a matce Mariannie ściągnięto po zabiciu: kolczyki ze złota, złotą obrączkę i złoty pierścionek.

Wspomniana Żydówka została zatrzymana z chlebem otrzymanym od moich rodziców w odległości ok. 200–300 m od piekarni. Chleb zabrany tej Żydówce – nie znam jej imienia i nazwiska – został przyniesiony przez żandarmów do mego domu celem rozpoznania i został u mnie.

Uzyskałem zezwolenie na pochowanie rodziców i brata na cmentarzu i pochowałem ich w osadzie Sadowne na cmentarzu rzymskokatolickim. Piekarnię prowadziłem do końca okupacji, tj. do 1ata 1944 r., i pieczony chleb dawałem po kryjomu Żydom, a także sprzedawałem Polakom, którzy go zanosili ukrywającym się Żydom.

Składam do akt odpis aktów zgonu Leona i Marianny Lubkiewiczów (małżeństwo) i brata Stefana Lubkiewicza, zabitych przez Niemców 13 stycznia 1943 r. w Sadownem. Moja siostra Irena zmarła w 1980 lub 1982 r. Zna to zdarzenie Stefan Tomaszewski, lat ok. 62, zam. Sadowne.

Na tym protokół zakończono i po odczytaniu podpisuję jako spisany zgodnie z moimi zeznaniami.