IRENA KAMIŃSKA

Sadowne, 12 czerwca 1969 r.

Ob. Irena Kamińska
zam. pocz. Sadowne
pow. Węgrów
woj. warszawskie

Do
Żydowskiego Instytutu Historycznego
w Warszawie

Podanie

Zwracam się z uprzejmą prośbą do ŻIH w Warszawie o wydanie mi zaświadczenia, że rodzice moi zginęli za ratowanie Żydów w Polsce, [podobnie jak] brat Stefan Lubkiewicz.

Ja z rodzicami i bratem pomagaliśmy Żydom przeżyć ciężki czas okupacji hitlerowskiej i za tę akcję ojciec mój Leon Lubkiewicz, lat 59, matka Maria Lubkiewicz, lat 44, brat Stefan Lubkiewicz, lat 25, zostali przez karną ekspedycję hitlerowską rozstrzelani 13 stycznia 1943 r. o godz. 22.00. Natomiast mnie zostawili jako małoletnią.

Fakt ten podał do wiadomości do ksiąg historycznych w ŻIH w Warszawie ob. Karol Litwak, który jest obecnie w Izraelu.

O tej tragicznej śmierci moich rodziców i brata wspomniał marszałek sejmu ob. Czesław Wycech w swojej książce pt. Sadowne i okolice w moich wspomnieniach, wydanej przez Ludową Spółdzielnię Wydawniczą w 1967 r. [Informacja o] tragicznej śmierci moich rodziców i brata za ratowanie Żydów w Polsce rozeszła się bardzo daleko.

Trzeba przyznać, że cała nasza rodzina sprzyjała Żydom jeszcze za rządów sanacyjnych. Żyd Stołowicz z rodziną mieszkał w naszym domu do września 1939 r. Podczas boju w Sadownem 10 września 1939 r. dom nasz został spalony – też prawdopodobnie za litość mojej matki nad Żydówką Całkową, która wybiegła ze swego płonącego domu po drugiej stronie ulicy z dwojgiem małych dzieci [i przybiegła do nas]. Nasz dom był murowany, zdawało się, że będzie pewniejszy, więc dużo ludzi z Sadownego u nas było.

W tym czasie, gdy otworzyły się drzwi znękanej Żydówce z dziećmi, wpadło do mieszkania także dwóch polskich żołnierzy – tylko w bieliźnie, bo to była godz. 4.00 rano, więc niektórzy żołnierze, zmęczeni krwawym bojem, położyli się [na] trochę spać w stodole u sąsiada Stefana Wodki.

Rozwścieczeni żołnierze hitlerowscy wpadli do naszego domu z krzykiem i wrzaskiem, wszystkich nas powyganiali z domu i przez linię boju musieliśmy uciekać do wsi Sadoleś. W domu zaś [żołnierze hitlerowscy] rzucili kilka granatów zapalających, więc wszystko się spaliło, a żołnierzy polskich wzięto do niewoli.

Bardzo ciężkie życie było podczas okupacji hitlerowskiej. Zawsze mieliśmy żal i czuliśmy nienawiść do hitlerowców za spalenie [domu]. Ojciec z bratem po trochu piekli chleb, [chociaż] były z tym trudności, jednak staraliśmy się pomagać partyzantom i Żydom, ażeby działali przeciw Niemcom hitlerowskim.

Koniec 1942 r. był bardzo ciężki, zwłaszcza dla Żydów, ponieważ [Niemcy] wywozili ich do Treblinki, odległej od nas o dziesięć kilometrów, na masową zagładę. Niektórzy ratowali się ucieczką i żyli w pobliskich lasach Sadownego, skąd wieczorem wychodzili głodni za pożywieniem. Ojciec mój znał, co to głód, ponieważ też miał dosyć ciężkie dzieciństwo – mając 12 lat, stracił matkę, a [gdy miał] 16 lat, umarł [jego] ojciec. W ciężkich i tragicznych chwilach całą rodziną pomagaliśmy Żydom i partyzantom. Niektórzy płacili za chleb, inni, biedniejsi, obiecywali, że zapłacą, jak przeżyją, ale różnie było. Staraliśmy się pomóc ludziom w niedoli. Żyd Całka, nasz sąsiad, przychodził z lasu spać na piecu i tak byliśmy narażeni z różnych stron.

Ja byłam również pokrzywdzona, ponieważ moje młode lata przypadły na krytyczny czas okupacji hitlerowskiej. Musiałam ciężko pracować fizycznie z rodzicami i bratem, ale często myślałam, żeby można [by] się jakoś trochę uczyć. Na kilka tygodni przed tragiczną śmiercią moich rodziców i brata zaczęłam uczęszczać do tajnego gimnazjum, do drugiej klasy, z Andrzejem Sapielakiem, Wiesławem Boleniem i Stanisławem Barbasiewiczem. Mały [płomyk] nadziei zabłysnął mi w sercu, że może się będę mogła wreszcie trochę uczyć, jednak w krótkim czasie skończyło się wszystko straszną tragedią i od tej pory życie moje przeszło na tory ciemne jak noc i twarde jak głaz.

Tego tragicznego dnia, tj. 13 stycznia 1943 r., o godz. 17.00 wracałam właśnie z lekcji z książkami z tajnego nauczania w zakresie gimnazjum. Zimową porą to już był wieczór, jednak nie było zupełnie ciemno. W pobliżu szkoły naprzeciwko mnie biegło kilku uzbrojonych żandarmów z ekspedycji karnej, która przyjechała za poszukiwaniem Żydów i badaniem ich żywicieli.

Ja, widząc zbliżających się żandarmów, skręciłam w lewo, ponieważ straszny mnie lęk ogarnął. „Co ja teraz zrobię?” – pomyślałam sobie i różne myśli zawirowały mi w głowie. „Ale trzeba twardo” – pomyślałam. Żandarm błyskawicznie zabiegł mi drogę, szarpnął mnie za ramię i krzyknął: „Jude!”. Ja powiedziałam, że jestem Polka. „A skąd ty idziesz?” – ostro mnie zapytał rozwścieczony żandarm. Ja, chociaż bardzo struchlałam w duchu, lecz twardo, bez namysłu odpowiedziałam: „Od koleżanki” i bystrym wzrokiem spojrzałam w krwiożercze oczy żandarma. „Jak teraz spuszczę oczy, to już będzie bardzo źle” – pomyślałam sobie. „Każe mnie prowadzić, gdzie byłam, a wtedy się wszystko wyda, całe gimnazjum tajnego nauczania”. Jednak przetrzymałam wzrok. Ryknął tylko na mnie: „Gdzie mieszkasz!”. Pokazałam ręką, że tutaj, blisko, więc krzyknął: „Uciekaj do domu!”.

Zaszłam do domu i od razu mówię, że są żandarmi, że mnie zatrzymali. Pochowałam szybko książki od nauki z tajnego gimnazjum, a w tym czasie dwie Żydówki z Sadownego, Enzelówna [Enzel?, Elizówna?] i Czapkiewiczówna, przyszły do ojca do piekarni za chlebem i po otrzymaniu chleba wyszły z piekarni. Za furtką złapali je żandarmi z ekspedycji karnej i zapytali, skąd mają chleb, więc odpowiedziały, że od Lubkiewiczów, chociaż, co prawda, mogły nie wydać.

Żydówki zaraz rozstrzelali. Zawołali mężczyzn, żeby wykopali dół do pochowania Żydówek – między nimi był Dutkowski, który już nie żyje, i Kazimierz Kamiński, starszy brat mojego męża, który służył w MO [i] zaraz po wyzwoleniu w 1945 r. został rozstrzelany w Sadownem za utrwalanie władzy Polski Ludowej. Zostało po nim czworo dzieci, więc jedna dziewczynka u nas się chowała.

Żandarmi tymczasem, nie czekając na wykopanie dołu dla zabitych Żydówek, wpadli do mieszkania moich rodziców. Jeden z nich miał nazwisko Schulz [Schulze], [był to] kolonista niemiecki prawdopodobnie z okolic Łodzi, bardzo wysoki, silny, dobrze zbudowany, lat miał wtedy 30, moim zdaniem.

Podskoczył wtedy do mojej matki, krzycząc: „Co, dawaliście Żydom chleb!” i uderzył moją matkę silnie pięścią w twarz, tak że się zatoczyła przy ścianie i momentalnie policzek miała siny, aż czarny. Podskoczył wtedy momentalnie Schulz [Schulze] do mnie, kopnął mnie silnie w nogę twardym wojskowym butem. Następnie pistoletem uderzył mnie w plecy, w kręgosłup, tak silnie, że do dzisiaj mam w tym miejscu stały ból, i krzyknął: „Powiedz, że twoja matka dawała Żydom chleb!”. „Ja przecież i sama pomagałam Żydom, jak i moja rodzina” – sobie pomyślałam, jednak wyjąkałam z bólu, że nie wiedziałam, jak moja matka pomagała Żydom.

Tymczasem rozwścieczony Schulz [Schulze] stanął naprzeciwko mojej matki, którą popchnął do drzwi do drugiego mieszkania, w odległości ok. trzech metrów, przy kredensie, i krzyknął: „Liczę do dziesięciu, jak się nie przyznasz, to będę strzelał!”. Wymierzył pistolet w moją matkę w mieszkaniu i zaczął liczyć. Ja tymczasem, chociaż miałam silny ból, jednak pomyślałam błyskawicznie: „Jak ustanę przed matką, to przecież ta kula przebije i mnie, i matkę”. Nogi i ręce mi zdrętwiały i uklękłam między matką a zbrodniarzem hitlerowskim Schulzem, przed pistoletem.

Przestał Schulz [Schulze] liczyć na rozkaz starszego oficera ekspedycji karnej, ale śledztwo trwało do godz. 22.00. W tym czasie Schulz [Schulze] strasznie się znęcał nad moją rodziną. Brata, który był uzdolniony muzycznie i grał ładnie na akordeonie, odwracał do ściany i bił, kopał bez żadnej litości. Ojca bił pięścią po twarzy, aż [ojciec] zatoczył się na ścianę, również [go] popychał i kopał. Znęcał się jak niejeden zbrodniarz hitlerowski.

Już nie mogę pisać o tych zbrodniach hitlerowskich dokonanych na moich rodzicach i bracie, ponieważ w gardle zatyka mnie straszny jakby kamień.

13 stycznia 1943 r. o godz. 22.00 żandarmi z ekspedycji karnej rozstrzelali wymęczonych i zbitych moich rodziców i brata, na podwórku, za ratowanie Żydów w Polsce.

Mnie zostawili jako małoletnią, ale cóż z takiego życia, kiedy odebrali mi zdrowie i chęć do życia. Zostałam bez wykształcenia, nawet średniego, więc trudno i ciężko mi żyć. Do pracy fizycznej się prawie nie nadaję, a do umysłowej nie mam wykształcenia.