ANDRZEJ GALINAT

Andrzej Galinat
kl. IV
Państwowe Liceum i Gimnazjum
im. Mikołaja Kopernika w Toruniu
15 czerwca 1946 r.

Jak uczyłem się w czasie okupacji

Wojna 1939 r. zaskoczyła mnie w Wilnie. Chciałem wtedy pójść do czwartej klasy szkoły powszechnej. Była to szkoła prywatna. Na razie więc nic się w niej nie zmieniło. Litwini byli narodem zbyt słabym, żeby nas prześladować i chociaż szykanowali nas każdym kroku, to jednak sytuacja ogólnie była w porównaniu z późniejszymi latami stosunkowo dobra.

Uczyliśmy się w tym samym budynku co i przed wojną, wykładali ci sami nauczyciele i z tych samych podręczników. Przyrody i geografii uczyliśmy się z podręcznika Gayówny i Łysakiewiczówny Przyroda i geografia, matematyki z podręcznika Banacha, Sierpińskiego i Stożka. Jedyną nowością było wprowadzenie języka litewskiego, ale i tego uczyła Polka sprowadzona z Litwy. Podręczników i pomocy naukowych nam nie brakowało, w szkole mieliśmy nawet własny sklepik szkolny. Dwukrotnie obchodziliśmy uroczyście wszystkie święta narodowe jak 3 Maja, 11 Listopada itp.

Litwini patrzyli na to z początku przez palce, niemniej jednak cała ta szkoła była nastrojona wrogo do Litwinów, tak że nieraz obrzucano Litwinów śnieżkami i tłuczono im szyby. W sprawę tę wdała się dyrekcja szkoły, jednak sprawcom uszło to na sucho. Zresztą wszyscy nauczyciele byli nastrojeni wrogo do Litwinów, niektórzy nawet przynosili do klasy tajne gazetki i czytali uczniom na lekcjach.

Wszystko to zmieniło się w rok później. Gdy do Litwy weszli bolszewicy, Litwini wystąpili zupełnie wyraźnie przeciwko nam. Zaraz pierwszego dnia wypędzili wszystkich polskich nauczycieli i sami objęli ich stanowiska. Między nimi było paru takich, którzy nie rozumieli ani słowa po polsku. Naszą wychowawczynią była Polka, która jednak zbyt wyraźnie wysługiwała się Litwinom. Prowadziła u nas lekcje języka polskiego, matematyki, historii, geografii. Była zresztą kiepską nauczycielką i nikt jej nie lubił.

Uczyliśmy się nadal z polskich podręczników, przy czym właściwie obejmowały tylko piątą klasę, ale razem przerabialiśmy i szóstą, naturalnie bardzo pobieżnie. Oprócz tego rozdawano nam notatki, które normalnie nie należały do programu, jak geografia ZSSR, historia i geografia Litwy, różne wiersze „demokratycznych” poetów polskich i tym podobne bzdury. Razem był to groch z kapustą, a wynik był taki, że przy końcu roku nie umieliśmy porządnie ani programu szóstej, ani piątej klasy.

Z podręczników używaliśmy wycinków z czytanki Okno na świat, gdyż reszta książki została przez wychowawczynię skonfiskowana jako „nieprawomyślna”. W Nauce pisowni Szobera zaklejono wszystkie te kawałki, w których znajdowało się chociaż słowo „Polska”. Program przyrody był zupełnie poplątany, jedne rzeczy były dokładnie przerabiane, inne zaledwie wspomniane. Wprowadzono język rosyjski, którego uczyła jakaś głupia Litwinka, umiejąca mniej rosyjski niż przeciętny Polak z Kresów. Lekcje rysunków, litewskiego, gimnastyki, śpiewu odbywały się wyłącznie w języku litewskim.

Starano się nas systematycznie zlitwiniować. Jednak to się absolutnie nie udało, o czym mogli się nieraz Litwini i zlitwiniowani Polacy przekonać. Oczywiście skasowano wszystkie święta narodowe, zamiast nich wprowadzono różne święta sowieckie, obchodzone bardzo uroczyście. Zniesiono zupełnie historię i geografię Polski, starano się nie wspominać słowa „Polska”. Dobrym uczniom dawano nagrody w postaci książek litewskich. Znowu język polski usuwano na drugi plan.

Jednak my nie poddaliśmy się, wszystkich nauczycieli litewskich uważaliśmy za wrogów. Wielu pobierało dodatkowe lekcje po południu u dawnych nauczycieli. Ja sam jakiś czas uczyłem się z moim kolegą w ten sposób. Przerabialiśmy historię Polski według Jarosza, następnie gramatykę polską oraz lekturę, jak Mickiewicza Pana Tadeusza i Kochanowskiego. Przy końcu roku ukończyłem szkołę powszechną według programu sowieckiego ze świadectwem bardzo dobrym.

Warunki były bardzo ciężkie, gdy 23 czerwca 1941 r. zajęli Wilno Niemcy. Wszystko od razu się zmieniło. Litwini, którzy przy ucieczce Sowietów strzelali im w plecy, zdobyli uznanie u Niemców. Wnet też powstały bandy litewskiego wojska, uzbrojone na sposób niemiecki, którymi dowodził niejaki Plechavičius. Bandy te tropiły po lasach partyzantów polskich i sowieckich.

Litwinom powodziło się doskonale. Mieli własne szkoły, podczas gdy my, Polacy, ani jednej. Na prawie 250 tys. Polaków nie było żadnej szkoły. Wnet też zorganizowały się komplety. W jednym z takich uczyłem się ja. Przerabialiśmy kurs szóstej [klasy szkoły] powszechnej według dawnych podręczników. Historii uczyliśmy się z podręcznika Jarosza i Kargola, geografii – Radlińskiego i Wuttkego, matematyki – z różnych, przyrody – z początku z podręcznika Szajera [?] Poznawajmy przyrodę, później z różnych notatek. Z polskiego mieliśmy czytankę Okno na świat, łaskawie zwróconą nam przez wychowawczynię jeszcze w szkole. Przerabialiśmy także nowelki Prusa: Kamizelka, Antek i in.

Początkowo w zespole uczyło [się] sześć osób, później, gdy zaczęto prześladować komplety, nasz zespół się rozpadł. Ja z moim kolegą uczyłem się osobno, reszta także osobno, jednak u tej samej nauczycielki. Przerabialiśmy równocześnie ten sam program. Przy końcu roku zdaliśmy razem egzamin przed byłą dyrektorką szkoły, w której wszyscy się uczyliśmy, i otrzymaliśmy świadectwa. Świadectwa te, na blankietach z pieczęciami, były później uznawane przez wszystkich nauczycieli na terenie Wileńszczyzny.

Jesienią 1942 r. zacząłem przerabiać kurs pierwszej [klasy] gimnazjalnej. Uczyłem się wówczas sam z jednym z kolegów. Uczyła nas nauczycielka któregoś z gimnazjów i liceum humanistycznego. Dlatego też język polski przerabialiśmy bardzo szczegółowo, natomiast inne przedmioty mniej lub więcej pobieżnie. Uczyliśmy się we własnym mieszkaniu. Z podręcznikami nie mieliśmy jeszcze trudności, gdyż w Wilnie były ich duże zapasy niezniszczone, inne pomoce naukowe, jak zeszyty, ołówki, mieliśmy w wystarczającej liczbie.

Matematykę przerabialiśmy z podręczników Stankowskiego, historię z Moszczeńskiej i Mrozowskiej, przyrodę z Zoologii Gemborka, z religii przerabialiśmy liturgikę. Wtedy też zacząłem się uczyć początków niemieckiego. Z polskiego używaliśmy czytanek Dawniej i dziś oraz Mówią wieki. Zresztą wybór podręczników zależał zwykle od prowadzącego naukę oraz od tego, jakie kto podręczniki posiadał. Łacinę przerabialiśmy osobno. Wykładała nam ją pewna zakonnica.

Większych przeszkód ze strony Niemców nie mieliśmy. Wprawdzie Litwini zajadle tępili wszystkie komplety, jednak dwuosobowy zespół widocznie nie był dla nich tak groźny, bo zostawili nas w spokoju. Przy końcu roku zdawaliśmy egzamin w kilkoro przed komisją złożoną z przedstawicieli nauczycielstwa na terenie Wilna. Świadectwa jednak nie otrzymaliśmy.

Kurs drugiej klasy przerobiłem sam. Łaciny, matematyki i religii uczyłem się od września, polskiego, historii od stycznia. Botaniki i geografii uczyłem się wyjątkowo w komplecie złożonym z sześciu osób. Łaciny uczyłem się z podręcznika Iuvenis Romanus, polskiego z Mówią wieki, a historii z podręcznika Moszczeńskiej i Mrozowskiej. Uczyliśmy się w różnych miejscach, gdyż Litwini szpiegowali i kręcili się wszędzie. Z książkami było już gorzej, trzeba było szukać po księgarniach. W tym też czasie pobierałem dodatkowe lekcje rysunków. Większość moich kolegów uczyła się podobnie.

Mimo dużych trudności ten rok miałem jednak przerobiony najlepiej i potem długo jeszcze z nabytych w nim wiadomości korzystałem. Gdyby nie wysokie opłaty za lekcje, byłbym się i nadal uczył w kompletach, gdyż nauka w nich idzie daleko lepiej.

W 1945 r., gdy Wilno zajęli bolszewicy, zaczęto tworzyć dwa gimnazja polskie, męskie i żeńskie, oprócz tych dwóch powstały jeszcze dwa litewskie, dwa rosyjskie oraz jedno białoruskie. Ogłoszono zapisy i wkrótce zgłosiło się do obu gimnazjów polskich przeszło trzy tysiące osób. Egzaminy wstępne były łatwe, tak że większość zdała.

Na budynek szkolny przydzielono nam łaskawie wielki gmach w pobliżu kolei, w którym brakowało co najmniej połowy ram okiennych, dach był podziurawiony pociskami jak rzeszoto, ławek, stołów i szaf nie było, ściany często [były] porozbijane, o szybach nie ma co mówić. Jako tako odremontowaliśmy za własne pieniądze, wprawiliśmy szyby. Inna rzecz, że w styczniu, na skutek ogromnego wybuchu amunicji na dworcu, większa część szyb wyleciała i nie było za co nowych wstawić. Dlatego też siedzieliśmy przez cały czas trwania lekcji w paltach, rękawiczkach i nausznikach.

Ponieważ nie było węgla i drzewa, każdy musiał przynieść co trzy dni po jednym polanie drzewa, ale gdy nikt się do tego nie stosował, rąbano gorsze ławki i palono. Ławki te były najczęściej dla klas trzeciej, czwartej powszechnej, sami je nosiliśmy z odległego składu. Bezużyteczna szafa przy końcu roku też poszła w kawałki. Mimo to miejsc nie brakowało, gdyż zwykle połowa uczniów była nieobecna. Często po dwóch lekcjach, przeczekawszy trzy godziny na przyjście nauczyciela, rozchodziliśmy się do domów.

Lekcje szły też słabo. Program był zupełnie inny niż normalnie. Z polskiego przerabialiśmy literaturę Polski niepodległej, z geografii – ZSRR i podstawowe zasady ekonomiki, z historii – historię starożytną, dziwacznie ujętą, niemiecki i łacina stały na poziomie pierwszej klasy. A była to przecież klasa trzecia (sowiecka piąta). Jedynie matematyki, fizyki i chemii uczono normalnie. Nauka religii została skasowana.

Rząd nie troszczył się o nas zupełnie, za to trzymał nas pod ostrym nadzorem. Zabroniono zawieszenia w klasie Orła Polskiego i krzyża. Wszystkie święta narodowe były uważane jako dni powszednie. Uczyliśmy się przeważnie z notatek, gdyż książek było mało. Z zeszytami było stosunkowo lepiej. Pod koniec zimy zaprowadzono dożywianie. Składało się ono z kromki niedopieczonego chleba na jednego ucznia i wiadra herbaty na całą klasę. Czasem dodawano trochę cukru lub cukierków. Podział i spożycie następowało w klasie.

Przy takiej nauce miałbym rok stracony, gdybym nie uczył się w domu. Z wyjątkiem łaciny przerobiłem sam z książek cały kurs trzeciej klasy. Wielu było takich, którzy dobrowolnie wystąpili z gimnazjum, aby uczyć się w domu. Ci odnieśli dużo więcej korzyści. My bowiem w szkole poświęciliśmy dużo godzin na lekcje litewskiego i rosyjskiego, na których nikt nie uważał, a zaniedbywaliśmy ważne przedmioty. Wskutek repatriacji nauczyciele często się zmieniali i dopiero pod koniec roku nauka się nieco poprawiła.

W czerwcu były egzaminy, z których ja jednakże byłem zwolniony. Następny rok szkolny (czwartą klasę gimnazjum) zacząłem jeszcze w Wilnie, lecz po miesiącu przybyłem do Torunia i wstąpiłem do Gimnazjum im. Mikołaja Kopernika.