STANISŁAW WERYK

Bomb. Stanisław Weryk

Zostałem rozbrojony 22 września 1939 r. we Lwowie, zatrzymano mnie w Zdołbunowie, po czym zostałem wywieziony do Szepietówki. Podczas podróży jeść nam nie dawano. Kiedy nas już rozkwaterowali, to dali nam zupy po pół litra, tak więc wciąż tylko myślałem, kiedy będę mógł się najeść, bo stale byłem głodny. Przebyłem tam 14 dni. [Następnie] zostałem wywieziony na polskie tereny do Dubna. Podczas podróży jeść nic nie dali, na miejscu przechodziłem głód i chłód, mieszkałem w chmielarni, buty przymarzały do posadzki. W dzień wyganiali do roboty, pracowaliśmy bardzo ciężko i też na życie nie można było wyrobić, bo były wysokie normy. NKWD odnosiło się do nas bardzo srogo.

Z Dubna wywieźli mnie do Skola, tam też się nie poprawiło, bo pędzili do kamieniołomów, gdzie praca była ciężka i [panowało] zimno – mrozy były duże, a ubranie miałem bardzo kiepskie. Życie było też marne: 400 g chleba i trochę zupki, bo na więcej wyrobić nie było można.

27 czerwca wymaszerowaliśmy do stacji Dolina, dwa dni nas gonili, jeść nie dali ani pić. A kto zemdlał, nie mógł iść, tego zastrzelili. Gdy[śmy] przechodzili przez most, to kilku wyskoczyło do wody, chcieli się napić. NKWD zaczęło strzelać i dwóch ranili, a czterech zastrzelili (znane mi są nazwiska dwóch: Franciszek Francik i Odziomek, imienia nie pamiętam). Ze stacji Dolina wieźli nas do Starobielska 27 dni. W czasie podróży dostawaliśmy dziennie po sto gramów chleba i dwie kostki cukru. Kiedy przyjechaliśmy na stację Starobielsk, to od stacji do baraku (odcinek dwa kilometry) nie mogliśmy dojść, szliśmy od godz. 6.00 rano do 12.00. W południe 15 sierpnia zostałem wciągnięty do polskiej armii.