Irena Małecka
kl. III
Z dziejów tajnego nauczania w czasie okupacji
– Mamo, lecę! – krzycząc donośnie, łapię kartki do kieszeni, ołówek i wybiegam.
Nadchodzi mroczna jesienna noc. Żeby jak najszybciej dobiec, żeby nie spóźnić się na lekcję! Przy bramie nauczycielki słychać tupot i poszczególne głosy. Baśka, Hanka, Pola – poznaję po głosach. Witamy się zamaszyście, radośnie, z wielkim gwarem.
– Ciszej – ucisza Hanka. – Wczoraj gestapo chodziło koło ogrodu, ubrani byli po cywilnemu, Zbyszek zauważył.
Na dźwięk nazwy „gestapo” buzie nam mrocznieją, odruchowo chowamy się w kąty.
– Ach, to pewnie ci – podrywa niedokończoną myśl zdania Baśka – co byli po mego brata ciotecznego, że niby on jakąś broń przechowuje, ale Bogu dzięki nie zastali go.
Już doszłyśmy do domu, wchodzimy po dwie. Do drzwi pukamy trzy razy z przerwami, umówiony znak. Przyszłyśmy najpóźniej, ale się nie spóźniłyśmy. Rozejrzałam się. Nie wszystkie [są], brak Danki. Nie czekamy, zaczynamy lekcje.
Każda lekcja jest dla nas najpiękniejszą cząstką dnia, tak zdają nam się krótkie. Nauczycielka młoda, pełna poświęceń. Gdy mówi, jakie na nas spada zadanie, co mamy do spełnienia, oczy jej błyszczą, policzki pąsowieją. Siedzimy cicho, zapatrzone. Tylko jej głos słychać. Dobrze, pogodnie – mimo woli zapominamy o troskach domowych, o mamie stroskanej, zapracowanej, która szmuglem zarabia na życie rodziny, o młodym bracie, który z obozu śle list za listem z błaganiem, prośbą o chleba kęsek, i o ojcu pracującym przymusowo na wrogów, niemiłosiernie cierpiącym z tego powodu. Dziwny spazm chwyta za gardło, łzy nieproszone płyną z oczu.
I nagle jakieś gwałtowne pukanie wszystkie nas stawia na nogi. Odruchowo chowamy kartki, wyjmując ręczne robótki.
– Z pewnością nie Danka – spokojnie mówi nauczycielka. – Pukałaby trzy razy.
Pukanie staje się coraz natarczywsze, ale myśmy już ochłonęły. Przyzwyczajone jesteśmy do takich przygód. Lecz tym razem zdenerwowanie nasze było zbyteczne. Weszli nie spodziewani żandarmi, ale zmachana wystraszona siostra Danki. Mówi głosem przerywanym płaczem, trudno ją zrozumieć. Pani Ala uspakaja spokojnym głosem, w końcu dowiadujemy się, że Danka, będąc ze swą mamą na szmuglu, została strasznie pobita przez tzw. wachę. Ledwo przywlekła się do domu.
– A teraz – mówi już spokojniej dziecko – leży, woła kogoś, krzyczy z bólu.
Usta pani Ali przybierają tak bardzo nam znaną, wąską, bolesną linię. I zdaje się, że w tym momencie wszystkie powtarzamy w myśli urywek z wiersza Asnyka: „Nie pomogą próżnie żale…”. Łapiemy naszą apteczkę drużyny i trzy wraz z panią Alą biegniemy, nie zważając na późną godzinę, mroki nocy, błoto opryskujące nogi i okrycia.
Wspaniale! Danka zdrowa! Wszystko w porządku. Byłyśmy w wielkim strachu, że zapalenie mózgu będzie. Duma, ambicja Danki wiele ucierpiała na tej bolesnej przygodzie. Ale nasza kochana pani Ala wszystko przetłumaczy, wszystkich potrafi wyprowadzić z najbardziej zawiłych sytuacji. Darzymy ja bezgranicznym zaufaniem.
Teraz jasne, pogodne, jak przystało na harcerki, idziemy na zbiórkę, urządzoną dla niepoznaki w [formie] wycieczki. Już z daleka widzimy naszą polankę – wrzosowisko mieniące się w słońcu. Zbiórka w terenie ma dla nas nieprzeparty urok. Po oficjalnej zbiórce rozsiadamy się na wrzosach i półtonem zaczynamy śpiewać. Bo czyż słowa naszych piosenek nie dodają ducha, myśli nie wypogadzają?
Nasza pogoda, jasny wzrok,
Niechaj rozjaśnia ludziom mrok,
Niechaj i innymi szczęście da
Harcerska dola radosna!
Z prostotą i zapałem powtarzamy refren:
Idziemy z wiarą w nowy jutra świt…
Choć już słońce chyli się ku zachodowi, tak żal odejść. Tak dobrze nam razem, tak czujemy się pewniej. Lecz zastępowa zna karność.
– Zastęp, baczność – brzmi komenda. – Modlitwa.
Cichutko, poważnie tony modlitwy wibrują po lesie:
O Panie Boże, Ojcze nasz,
W opiece Swej nas miej…
Do domów idziemy śpiesznie, aby zdążyć przygotować się na lekcje. Na samym wstępie uderza nas dziwny, pełen ruchu widok ulic wsi. Coś się stało! Jak grom uderza nas straszna wiadomość: pani Ala aresztowana przez żandarmów, wywieziona samochodem do Warszawy. [Z jakiego] powodu, nie wiadomo. Ręce opadają nam w bezgranicznej rozpaczy. Co zrobimy same?
Dnie pełne oczekiwania. Starania wpływowych ludzi. Wreszcie promyk nadziei. Dowiadujemy się, że panią Alę aresztowano nie za pracę konspiracyjną ani za lekcje kompletowe. Pani Ala uczyła także w szkole, inspektor szkolny, oczywiście Niemiec, zaczął coś sprytnie wyciągać z nadprogramowych lekcji uczniów. Ale to już nic strasznego, pani Ala potrafiła się tłumaczyć.
Blada, chwiejąc się na nogach, przyjechała pani Ala, otoczona naszą gromadką. Byłyśmy niewymownie szczęśliwe, że ją z powrotem mamy. Z pracy szkolnej inspektor zwolnił ją zupełnie, a sprawa jej odłożona była na trzy miesiące. Pani Ala była pilnowana. Nasze lekcje kompletowe oczywiście były, ale wszystkie nasze zmysły były czujnie wytężone. Idąc na lekcję po dwie, po trzy, nie skradałyśmy się, raczej zachowywałyśmy się głośno. Rozmawiałyśmy o rzeczach zupełnie pustych, błahych. Lekcje były ciche, żadnej książki nie przynosiłyśmy. Czas leciał a leciał, a naszą jedyną myślą było, co będzie, jak miną te trzy miesiące.
Uprzedził nas ważniejszy fakt – wybuchło Powstanie. Brałyśmy to za szczęśliwy omen, pani Ala siłą faktu zwolniona. Z entuzjazmem objąwszy swe placówki, zabrałyśmy się do pracy. Pani Ala była w swym żywiole.
Chwile pełne napięcia, żalu za zabitymi, nieprzespane noce wpłynęły fatalnie na naszą psychikę, wygląd zewnętrzny. Upadek Powstania przyjęłyśmy bez żadnych specjalnych wzruszeń, apatycznie. Tylko jakiś gorzki niesmak dławił gardła.
Lecz w takim stanie długo trwać nie mogłyśmy, praca po prostu sama wchodziła w ręce. I znowu gromadą, razem. Pomagałyśmy rodzinom nieżyjących powstańców, osobom, które przez powstanie straciły wszelki dobytek, dach nad głową. Uzupełnieniem naszej pracy były dyżury w szpitalu, oczywiście tajnym szpitalu – po prostu w prywatnych mieszkaniach. W każdym leżało po kilku rannych powstańców. Najbardziej tu nam się przydał kunszt naszej pogody harcerskiej. Lecz nadal żyłyśmy w jakiejś dziwnej niepewności, oczekiwaniu.