WACŁAW SZCZEBIOT

1. Dane osobiste (imię, nazwisko, stopień, wiek, zawód i stan cywilny):

St. strz. pchor. Wacław Szczebiot, ur. w 1908 r., nauczyciel, kawaler.

2. Data i okoliczności zaaresztowania:

Pierwszy raz zostałem zaaresztowany 20 września 1939 r. przez tzw. karatielnyj otriad (oddział ekspedycyjny), idący w przedzie oddziałów wkraczających do miejscowości. Po aresztowaniu wsadzono mnie do auta i pod eskortą 15 ludzi wywieziono za miasto do lasu, gdzie kazano wysiąść i stanąć pod drzewem. 15 luf skierowano w moją pierś. W momencie zamierzonej egzekucji nadjechało auto z wyższym oficerem NKWD i na jego rozkaz zostałem odwieziony do więzienia w Lidzie. W więzieniu przesiedziałem miesiąc i na skutek interwencji miejscowego Żyda, komunisty, który pracował u mnie przy budowie szkoły, zostałem zwolniony.

15 marca 1940 r. z tytułu funkcji, jaką pełniłem w miejscowej spółdzielni, przeprowadzałem rewizję ksiąg handlowych. O godz. 19.00, w chwili, kiedy po skończonej pracy w towarzystwie pozostałych członków komisji jadłem kolację, do mieszkania wkroczyło dwóch milicjantów. Jeden z tych drabów po wejściu do mieszkania zapytał: Zdzies direktor szkoły? Na te słowa wstałem od stołu i powiedziałem: Ja direktor szkoły. W odpowiedzi na to padł rozkaz ruki wwierch i jednocześnie ujrzałem lufy dwóch karabinów skierowanych w moją stronę, a jeden z drabów podszedł do mnie i rozpoczął osobistą rewizję. Po skończonej rewizji pod bagnetami poprowadzono mnie do własnego mieszkania, w którym zastałem trzeciego draba. Kazano mi usiąść pod ścianą na krześle, w międzyczasie zawołano przewodniczącego miejscowego komitetu i w jego obecności dokonano gruntownej rewizji mieszkania. Następnie kazano mi ubrać się i pod bagnetami odstawiono do rejonu.

3. Nazwa obozu, więzienia lub miejsca przymusowych prac:

W więzieniu siedziałem w Lidzie, po rocznym pobycie zostałem wywieziony do obozu przymusowych robót w miejscowości Jercewo, archangielska obłast.

4. Opis obozu, więzienia:

Więzienie mieściło się przy ul. 3 Maja. Składało się z dwóch budynków. Pierwszy, znajdujący się tuż za bramą więzienną, był zbudowany prawdopodobnie za czasów panowania Katarzyny Wielkiej. Więzienie to nazywało się pieriesylnoje. Siedzieli w nim więźniowie przeważnie polityczni, zsyłani na daleką północ. Posiadało ono pięć cel, ambulatorium i ustęp.

Cele były o wymiarach przypuszczalnie sześć na pięć metrów. W takiej celi siedziało ok. 40 osób, a czasami o wiele więcej. Wentylacji nie było, latem otwierało się okna, a zimą byliśmy całkowicie pozbawieni świeżego powietrza. Spaliśmy na gołych pryczach i na podłodze we własnych ubraniach. W każdej szczelinie i w każdej dziureczce na ścianach i suficie gnieździły się roje pluskiew, a w okresie zimowym dochodził rój wszy. Z powodu ciągłych obław, jakie urządzaliśmy w nocy na pełzające po ścianach pluskwy, ściany cel były pokryte gęstymi plamami krwi. Co parę tygodni mieliśmy tzw. banię, z której wracaliśmy bardziej brudni i z większą ilością wszy. Dwa razy dziennie wypuszczano do ustępu na tzw. oprawkę. Do ustępu o powierzchni ok. sześciu metrów kwadratowych wpuszczano całą celę, tzn. 40 ludzi, czasami więcej, i na załatwienie potrzeb fizjologicznych dawano ok. dziesięciu minut. Mycie odbywało się w celi nad tzw. paraszą.

W odległości paru metrów od wyżej opisanego budynku znajdował się drugi, wybudowany o wiele później, prawdopodobnie za Mikołaja II. Był trochę większy i posiadał piętro. Na parterze było pięć cel i ustęp, na piętrze również pięć i ustęp. Cele były nieco większe niż w budynku pierwszym. Warunki mieszkaniowe i higieniczne były takie same jak tam. W bramie wejściowej mieściła się ciemnica, tzw. karcer.

Naokoło więzienia był mur wysokości przeszło dwóch metrów. Po rogach znajdowały się wieżyczki, na których pełnili służbę wartownicy z gotowym do strzału karabinem.

Łagier. Z więzienia zostałem wywieziony do obozu pracy w Jercewie, archangielskiej obłasti. Obóz, w którym miałem przebywać osiem lat, był zbudowany w lesie blisko stacji kolejowej. Budynki były zrobione z drewna, wewnątrz przez całą długość ciągnęły się piętrowe prycze. Obóz był ogrodzony drutem kolczastym, a na każdym rogu znajdowała się wieżyczka, z której bacznym okiem spoglądał wartownik. W nocy [teren] oświetlano reflektorami. Warunki mieszkaniowe i higieniczne były – jak na warunki sowieckie – dość możliwe. W barakach było ciepło, dbano o czystość i porządek, muszę przyznać, że tu dopiero pozbyłem się wszy, natomiast pluskwy mimo względnej czystości nie odpuszczały i w tych warunkach. Raz w tygodniu mieliśmy łaźnię i wówczas zmienialiśmy bieliznę, ubranie i wszelkie inne dodatki oddawaliśmy do tzw. prozorki. W barakach dniewalny codziennie szorował podłogę, stoły i ławki.

5. Skład więźniów, jeńców, zesłańców:

Do czerwca 1940 r. współtowarzyszami byli sami Polacy, aresztowani za to, że byli Polakami lub pełnili służbę państwową, a więc i poziom intelektualny był dość wysoki, życie koleżeńskie i wzajemne stosunki stały na wysokim poziomie. Później przybyło dużo uciekinierów, przeważnie narodowości żydowskiej, aresztowanych za przekroczenie granicy. Stosunki w dalszym ciągu były dobre. Dopiero kiedy zaczęły przybywać elementy natury kryminalistycznej[, aresztowane] za rozmaite kradzieże, awantury pijackie, bójki itp., a nawet i Rosjanie przybyli z głębi Rosji, stosunki życia wewnętrznego w celi zaczęły pogarszać się. Rozpoczęło się donosicielstwo, rzucanie oszczerstw na wszystko, co miało związek z polskością. W związku z taką atmosferą zostały przerwane wszelkie dyskusje i rozmowy, chociażby natury czysto naukowej, które w pierwszych miesiącach wypełniały nam długie dni.

W obozie znalazłem się w otoczeniu rozmaitych typów. Pod względem narodowościowym spotkałem Rosjan, Uzbeków, Tatarów, Finów, Niemców. Większość stanowili Rosjanie, byli to więźniowie polityczni. W stosunku do nas odnosili się bardzo przychylnie i z pewnym współczuciem. Pod względem intelektualnym był to element wyrobiony i stojący na dość wysokim poziomie, przeważnie stara inteligencja. Młodzież na ogół siedziała za przestępstwa natury kryminalnej i w życiu obozowym zajmowała stanowiska kierownicze.

6. Życie w obozie, więzieniu:

Porządek dnia w więzieniu przedstawiał się następująco: pobudka latem o godz. 5.00, zimą o 6.00. Zaraz po pobudce wyprowadzano do ustępu, po powrocie [było] śniadanie, o godz. 11.00 obiad, o 17.00 kolacja, o 20.00 prowierka (sprawdzanie stanu) i spanie. Resztę dnia spędzaliśmy w celi. Więźniowie kryminalni byli brani do robót na terenie więzienia. Wyżywienie było liche. Dziennie dostawaliśmy 600 g chleba, na śniadanie wrzątek, na obiad zupę, w której oprócz wody nic nie było, na kolację również zupę, podobną do obiadowej.

Przeciętny dzień w obozie wyglądał następująco: [o] godz. 5.00 pobudka, o 6.00 wymarsz na robotę, od 12.00 do 13.00 przerwa obiadowa, na 18.00 wieczorem powrót do obozu. Początkowo pracowałem przy ładowaniu drzewa na wagony. Praca była bardzo ciężka. Dostawałem dziennie 900 g chleba, rano pół litra zupy, na obiad pół litra [zupy], wieczorem pół litra zupy i ok. trzech łyżek kaszy zaprawionej olejem. Ze względu na brak siły, która potrzebna była przy tak ciężkiej robocie, zostałem przydzielony do pracy przy wyrębie lasu.

Do pracy chodziliśmy sześć kilometrów. Pracowaliśmy w bardzo ciężkich warunkach. Mieliśmy liche ubrania, pracowaliśmy po pas w śniegu, a po kostki w wodzie, która znajdowała się pod śniegiem. W takich warunkach nie było mowy o wykonaniu normy, która wynosiła ok. cztery metry sześcienne. Z tego powodu cała brygada bytowała na tzw. pierwszym kotle. Otrzymywaliśmy 600 g chleba i dwa razy dziennie po pół litra wodnistej zupy. Z chwilą, kiedy w maju zostałem przeniesiony do prac na roli, życie trochę się polepszyło. W brygadzie była większość Polaków, brygadierem był Ukrainiec spod Tarnopola, który zbiegł z Polski i za to dostał się do obozu. Dzięki temu, że był prawie analfabetą, wziął mnie do pomocy w sporządzaniu wykazów dziennej pracy. To dało mi możność pokierowania nim tak, aby było nam lepiej, a że pracę na roli, a raczej jej normy, trudno sprawdzić, więc cała brygada była wykazywana stale na trzeci kocioł. Dostawaliśmy kilogram chleba, trzy razy dziennie po pół litra zupy, trochę kaszy, a czasami kawałek ryby lub nawet mięsa. Wynagrodzenie za pracę w naszym obozie na powyżej opisanych robotach przeciętnie wynosiło ok. 15 rubli. W obozie mieliśmy świetlicę, bibliotekę i czasopisma. Często przyjeżdżało objazdowe kino. Kółko teatralne urządzało przedstawienia i zabawy. Polacy na zabawy nie uczęszczali. W każdym baraku był zainstalowany głośnik radiowy. Biblioteka była zaopatrzona w literaturę propagandową.

7. Stosunek władz NKWD do Polaków:

Badania zaczynały się zazwyczaj nocą. Ponieważ sposoby badania były uzależnione od charakteru przestępstwa, opiszę przebieg badań, jakie przechodziłem osobiście. Rozpoczęły się one zaraz po przewiezieniu mnie do tzw. operacyjnej grupy NKWD, która mieściła się w Lidzie. Na wstępie spisano personalia i odczytano postanowienie prokuratora o zastosowaniu aresztu prewencyjnego na czas prowadzenia śledztwa. Następnie umieszczono mnie w podziemiach na przeciąg kilku godzin. Po kilku godzinach sprowadzono do gabinetu i tutaj dopiero zapoznałem się ze swoim sledowatielem. Odczytał mi protokół wstępny, po odczytaniu protokołu przez dłuższy czas wpatrywał się we mnie, następnie wygłosił dłuższe przemówienie na temat komunizmu, potęgi ZSRR, sprawiedliwości sądów sowieckich oraz metody badań, zaznaczając, że władze sowieckie w stosunku do badanych nie używają tortur, dla własnego dobra należy powiedzieć całkowitą prawdę, szczere przyznanie się do winy zmniejszy karę, a nawet może otworzyć bramę na wolność. Po tak pięknej inwokacji zrobił przerwę, podczas której starał się przeszyć mnie swoim wzrokiem. W końcu padły suche pytania: przez kogo i kiedy zostałem zwerbowany do organizacji i jakie otrzymałem zadania. Odpowiedziałem kategorycznie, że nie mam nic wspólnego z żadną organizacją i nic o takiej nie wiem. Teraz dopiero dowiedziałem się, o co jestem oskarżony, a będąc pewny, że oskarżenie swoje opierają tylko na domysłach, nie mając nic konkretnego, postanowiłem odpowiadać krótko, tylko na zadawane pytania i absolutnie nie wdawać się w żadną rozmowę. Przez cały tydzień, jak sącząca się kropla wody, w regularnych odstępach czasu, przez osiem nocnych godzin, z angielską flegmą stawiał mi jedno i to samo pytanie, na które dawałem jedną i tę samą odpowiedź. Stalowe trzeba było mieć nerwy, aby przez całą noc, siedząc nieruchomo na krześle, stale mieć naprężone nerwy i myśli w kierunku ewentualnych zaskoczeń pytaniami, na które trzeba było dać oględne odpowiedzi. Po tygodniu ponurego dialogu zostałem jak zwykle przed północą obudzony. Wyprowadzono mnie za bramę i wsadzono do krytego samochodu celem odwiezienia na badania. Zawarczał motor, ruszyliśmy pełnym gazem. Po zakrętach ulic zacząłem orientować się, że dzisiejsza przejażdżka nic dobrego nie wróży. Przede wszystkim za długo jechaliśmy, a po drugie zorientowałem się, że powinniśmy być za miastem. Wreszcie auto zatrzymało się, wysiadłem – momentalnie zauważyłem, że jesteśmy daleko za miastem, w szczerym polu. Z szoferki wysiadł mój sledowatiel, wyjął z kabury nagan i kazał iść przed sobą. Uszedłem parę kroków i stanąłem nad wykopanym dołem. Kazał zatrzymać się, podszedł kilka kroków bliżej i zapytał, czy przyznaję się do winy i czy szczerze opowiem o całokształcie pracy organizacyjnej: Jesli skażesz, puszczu na swobodu, jesli nie, zastrielu kak sobaku, smotry zdies prykaz uwolnienija, a zdies prykaz rasstrela, wybiraj! Bez namysłu palnąłem prosto w twarz: „Strzelaj, sobako!”. Odpowiedź zrobiła piorunujące wrażenie, usłyszałem przekleństwo: ach ty, polskaja prostitutka, jednocześnie ujrzałem zamach ręki i poczułem silne uderzenie w głowę rękojeścią nagana. Cudem utrzymałem się na nogach, z drugiej strony podskoczył konwojent i błyskawicznym ruchem pchnął mnie do maszyny, zatrzasnął drzwi i ruszyliśmy z miejsca. Wkrótce znalazłem się powrotem w celi.

Z fizycznych tortur stosowali bicie. Pewnego razu wprowadzono mnie do pokoju i w momencie, kiedy do niego wkroczyłem, na głowę spadła mi płachta i jednocześnie posypał się grad uderzeń żelaznym wyciorem. Charakterystycznym sposobem znęcania się było również to: ustawiali kilka taboretów jeden na drugi, ofiara musiała wdrapać się na górny taboret, przyjąć postawę zasadniczą i w momencie, kiedy człowiek przyjmował postawę, następowało kopnięcie nogą w najniższy taboret. Skutek oczywiście był taki, że „wieża” była zburzona, a ofiara na zbity łeb leciała w dół. Stosowali również metodę, że tak powiem, przyjacielskiego ustosunkowania się do oskarżonego. Dawano jeść, palić, obiecywano wolność, a kiedy to wszystko nie pomagało, stosowano metody bardziej ostre. Straszny również był karcer, szczególnie w porze zimowej. Kiedy na dworze temperatura wynosiła ok. minus dwudziestu [stopni], wówczas w samej bieliźnie sadzano do karceru – nieraz na kilkanaście godzin. Zemdlonego, skostniałego z zimna wynoszono, przywracano do życia.

W obozach pracy podobnych tortur nie stosowano. Za przewinienia sadzano do izolatora, czyli wewnętrznego aresztu.

Jeśli chodzi o propagandę komunistyczną, to w więzieniu nie mieli na to czasu, natomiast w obozach pracy istniała. Przeprowadzano ją przy pomocy kin objazdowych, odpowiednio skompletowanej biblioteki, odczytów, pogadanek itp. Skutku jednak nie odnosiła, nawet sami Rosjanie z wielką niechęcią odnosili się do takiej propagandy, mocno wierząc, że komunizm kiedyś zniknie. Informacje o Polsce podawano kłamliwe. Mówiono, że „Polska to kraj nędzy i ubóstwa, kraj, w którym żyła tylko mała garstka »burżujów«, ssących krew z klasy pracującej. Polska stała na niskim poziomie kulturalnym, przemysł prawie że nie istniał. Mniejszości narodowe starano się wynarodowić, nie dawano im [prawa] swobodnego rozwoju narodowego (Białorusini, Ukraińcy). Kraje, które okupowali [Polacy], odwiecznie są białoruskie i ukraińskie. Polska została na zawsze wymazana z karty Europy”.

8. Pomoc lekarska, szpitale, śmiertelność:

W więzieniu pomoc lekarska ograniczała się do skonstatowania, czy więzień jest chory już tak, że należy go leczyć, czy też bez leczenia wróci do zdrowia. A że leczyć – nie leczyli, więc nieraz już tylko trupy zabierano z celi. W obozie pomoc lekarska była dość dobra. Lekarze (sami więźniowie) w miarę posiadanych środków leczniczych szli z pomocą. Można stwierdzić, że do wybuchu wojny pomoc lekarska stała na dość dobrym poziomie. Oprócz izby przyjęć chorych [nieczytelne] podlegał badaniom, doraźnym zabiegom i opatrunkom, istniał szpital dla obłożnie chorych.

9. Czy i jaka była łączność z krajem i rodzinami?

Osobiście łączności z krajem nie miałem, ze względu na to, że byłem na liście osób mocno podejrzanych co do [chęci] zorganizowania ucieczki. Inni koledzy korespondowali z domami, a nawet otrzymywali paczki żywnościowe.

10. Kiedy został zwolniony i w jaki sposób dostał się do armii?

Zostałem zwolniony 26 sierpnia 1941 r. Rano tzw. nariadczyk wyczytał 16 nazwisk i kazał nam pozostać w barakach. Po paru godzinach oznajmiono nam, że będziemy zwolnieni na wolność. Po załatwieniu formalności ewidencyjnych wręczono nam udostowierienija, wypłacono na trzy doby strawne w wysokości 45 rubli, kupiono bilet do miejscowości, którą każdy wybierał w zapodanych obłastiach dozwolonych na prożywanije. „Czule” pożegnawszy swoich opiekunów, ruszyliśmy w drogę.

W lutym 1942 r., prosto ze szpitala w Krasnogwardiejsku, samarakadskaja obłast, dzięki kolegom z kołchozu, w którym byłem ich komendantem, zostałem przywieziony do Kermine, gdzie wstąpiłem do nowo organizującej się 7 Dywizji Piechoty.

Miejsce postoju, 14 lutego 1943 r.