Zofia Paździorówna
kl. VII
Szkoła Powszechna w Bełżycach
9 czerwca 1946 r.
Moje przeżycia z czasów wojny – bombardowanie
Jeden dzień z czasów wojny najbardziej utkwił mi w pamięci. Zaczynał się letni upalny dzień. Była to niedziela, więc poszłam do kościoła. Zdumienie ogarnęło mnie, gdy zobaczyłam pod kościołem, pod drzewami pełno samochodów i polskich żołnierzy. W zbożu znów działa przykryte były gałęziami. Ludzie stają – jedni przyglądają się wojsku, drudzy wypytują żołnierzy, co słychać na froncie.
Wtem słychać w górze warkot samolotów. To znów wybuchy dalekie, potem coraz bliżej i bliżej – to nadlatują niemieckie samoloty. Ludzie uciekają jak owce spłoszone, gdy wilk wpadnie pomiędzy nie, chcąc porwać jedną. Słychać krzyki, płacze. Nadlatuje cała chmura samolotów. Kilka samolotów opuszcza się, a z nich rozlegają się strzały karabinów maszynowych. Wtem rozlega się ostry głos komendanta polskiego: „Kryć się pod drzewa!”. Ludzie na dany znak cisną się pod drzewa.
Słychać wielki huk i dym bucha do góry. To na stacji! Niemcy rzucili bombę, a od niej zapalił się pociąg z naftą. Ludzie cisną się do kościoła, bo oto w tej chwili, rozpoczyna się nabożeństwo.
Cały dzień prawie samoloty latały i bombardowały. Nadchodził wieczór, ostatnie blaski dogasającej zorzy odbijały się w rzece, a maluśkie źródełko szemrało cichutko wąską strugą, spływając do rzeki. Słońce po raz ostatni „wstrząsa swe rzęsy promienne” i na ziemię spływał szary zmierzch. Światła nadbrzeżnych domów odbijały się w wodzie jak w lustrze. Całą wieś ogarniała cisza letniej nocy, a zarazem i strach, bo nie każdy wiedział, czy dożyje dnia jutrzejszego. Tylko od czasu do czasu odzywał się puszczyk lub wycie psów – długie… przeciągłe… Z wolna gasną światła. Ciemność przyoblekła wszystko dokoła.
Słychać cieniutkie brzęczenie owadów, jak metalowe struny. Nie! To nie owady, to nadlatuje nowa eskadra samolotów! Już coraz głośniej słychać, coraz głośniej, aż wreszcie wielkie wstrząsy, aż drzwi otwierają się i szyby w oknach brzęczą. Widać wielkie łuny na niebie. Samoloty przelatują ponad nami. Na szczęście nic nam się nie stało. Dobrze to pamiętam, jak gdyby to było wczoraj.
Zaczynało świtać. Z daleka widać było ultramarynowy las kąpiący się w rosie. Zdawałoby się, że i on płacze nad nieszczęściem ludzkim. Nad nim unosiły się ciemne chmury dymu. Dziękowaliśmy Bogu, że nic nam się nie stało, lecz ile ludzi zostało zabitych lub bez dachu nad głową…?