STEFANIA DUZY

Warszawa, 15 kwietnia [brak roku], p.o. sędzia śledczy Alicja Germasz, delegowana do Komisji Badania Zbrodni Niemieckich, przesłuchała niżej wymienioną w charakterze świadka. Po uprzedzeniu świadka o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań sędzia odebrała przysięgę, po czym świadek zeznała, co następuje:


Imię i nazwisko Stefania Duzy
Data urodzenia luty 1910 r.
Imiona rodziców Paweł i Mieczysława
Zajęcie artystka malarka
Wykształcenie wyższe
Miejsce zamieszkania Warszawa

Od 1939 roku zamieszkiwałam przy ulicy Grottgera 4 m. 1. Od początku powstania znajdowałam się w moim mieszkaniu. Dzielnica nasza była opanowana przez Niemców, walki z powstańcami tu się nie odbywały. 3 sierpnia 1944 roku rano zobaczyłam z okna mojego mieszkania, że wielka liczba ludzi, jak mi się zdawało kilkaset osób, w tym mężczyźni, kobiety i dużo dzieci, biegnie schodami z ulicy Dworkowej na Belwederską. Jednocześnie usłyszałam serię strzałów z karabinu maszynowego. Wszyscy biegnący padli na ziemię. Zobaczyłam wtedy zbliżającego się Niemca w mundurze SS. Ja wraz z moją koleżanką z sąsiedniego domu (nazwiska dziś nie pamiętam) udałyśmy się do Domu dla Paralityków przy ulicy Belwederskiej 20, stamtąd zabrałyśmy trzy siostry i nosze dla ratowania rannych. Udałyśmy się na ul. Dworkową, tam na górze stał w dalszym ciągu ów SS-man. Gdy nas zobaczył, skierował na nas ręczny karabin maszynowy i ze złością zawołał po polsku: „ – Co tu chcecie?”. Odpowiedziałam, że przyszłyśmy zabrać ludzi, którzy tu leżą. Zgodził się na to tylko dlatego, że zobowiązywałyśmy się opatrzeć rannych jego Niemców, jednak do tego nie doszło. Spośród leżących około 70 osób wstało uratowanych, z tego część osób sama wstała, część została zabrana na noszach. Wszystkich skierowałyśmy do Zakładu Paralityków. Ponadto około 80 osób zabitych, które pochowane zostały tego samego dnia przez nas przy udziale okolicznej ludności u stóp schodów na ul. Dworkowej. Nadmieniam, że wszyscy zabici i ranni mieli rany postrzałowe przeważnie z tyłu głowy. Pośród uratowanych byli: cukiernik Żmijewski (młody), adresu nie znam i ekspedientka firmy Żmijewski (nazwiska i adresu nie znam), właścicielka baru przy ul. Puławskiej 51 (nazwisko której zobowiązuję się dostarczyć w najbliższym czasie). Dowiedziałam się w następstwie, nie przypominam sobie, od kogo konkretnie (o powyższym wypadku wiedziało bardzo wielu okolicznych mieszkańców), że ów Niemiec w mundurze SS, którego widziałam z okna, był to volksdeutsch nazwiskiem Maliszewski. Ów Maliszewski wyprowadził ze schronu przy ulicy Puławskiej 51 wszystkich znajdujących się tam w liczbie około 150 i na ulicy Dworkowej dał do nich salwę z karabinu maszynowego, następnie kopał leżących na ziemi i dobijał strzałami z rewolweru. Maliszewski był to niski blondyn o niebieskich oczach, twarzy okrągłej, nalanej, mogłabym go poznać. Szczegóły w powyższej sprawie może podać ksiądz kanonik (nazwiska nie znam) oraz siostra przełożona z Zakładu dla Paralityków przy Belwederskiej 20.

W miejscu, gdzie odbyła się powyższa egzekucja, w marcu czy kwietniu 1945 przeprowadzono ekshumację przy udziale Polskiego Czerwonego Krzyża. Jednak nie wszystkie ciała według mojego zdania wtedy ekshumowano, ponieważ ani ja, ani inni obecni nie mogliśmy po roku dokładnie wskazać miejsc, gdzie były pochowane. Dzisiaj miejsce to jest całkowicie zakryte gruzem zwożonym z miasta i tu zakopywanym.

Odczytano.