MARIA WIRSKA

Maria Wirska
kl. III normalna
Państwowe Gimnazjum i Liceum Żeńskie w Rzeszowie
15 czerwca 1946 r.

Jak uczyłam się w czasie okupacji?

Wprawdzie do wiedzy powinniśmy dążyć wszelkimi środkami, bo ona otwiera nam podwoje do życia i wprowadza w świat intelektu sfer wyższych, to jednak zdobywanie nauki w czasie okupacji można śmiało nazwać ciągłą walką o dostęp do niej, ciągłym zmaganiem z przeciwnościami.

Okupant niemiecki zabronił nam być Polakami, kazał zapomnieć o Polsce i polskości, lecz to nie mogło mu się nigdy udać, bo istnieli Młodzi! Ci, nie zważając na żadne przeciwności i niebezpieczeństwa, uczyli się, rozumieli bowiem, że kiedyś, gdy znów zbudzi się do życia Ojczyzna, potrzebni będą ludzie wykształceni, którzy staną do pracy i wspólnymi siłami dążyć będą do odbudowy nowej Polski, Polski o jakiej zawsze marzyli!

Wspomnienia mojej nauki z czasów okupacji niemieckiej do dziś bezwiednie wzbudzają we mnie przestrach. Do dziś pamiętam dokładnie ten dzień, w którym młodzież szkoły handlowej przeznaczana była do wywozu do Niemiec.

Gdy ukończyłam klasę szóstą, zapisali mnie Rodzice do Państwowej Szkoły Handlowej. Z początku nauka szła normalnym trybem, więc młodzież tym chętniej, tym tłumniej garnęła się do szkoły, upewniana zresztą twierdzeniem ogółu, że „ze szkoły na pewno ruszać nikogo nie będą”. Było to jednak dla nas zgubą! Wieść, że „nie ruszą”, rozeszła się wszędzie, dotarła do wsi. „Nie ruszą, to chwała Bogu, trzeba się zapisać”. I do klas pierwszych zaczęły uczęszczać dziewczęta i chłopcy liczący często po 24 i 25 lat. Sądzili oni bowiem, że mury szkoły zasłonią ich tężyznę fizyczną przed oczyma wroga, uchronią przed wywozem.

Lecz Niemcy byli zbyt sprytni i nie dali sobie zamydlić oczu! Zwrócili uwagę na naszą szkołę i na nas. Na razie był spokój, lecz wszyscy odczuwali, że coś się dla nas „gotuje”, coś się z nami stanie… Wreszcie nastąpiła pierwsza „eksplozja”! Siedziałyśmy jak zwykle w klasie i pisałyśmy klasówkę z księgowości. Wtem wszedł do klasy blady jak papier pan dyrektor i powiedział kilka słów do profesora, który również w tym samym momencie zmienił się okropnie, zbladł i niepewnym głosem odezwał się do nas: „Proszę przerwać pisanie, ustawić się w pary i zejść na korytarz pierwszego piętra”.

My, nie zdając sobie sprawy z niebezpieczeństwa, zaczęłyśmy z początku piszczeć z radości, że przerwało się trudne zadanie, lecz blada twarz profesora zaniepokoiła nas bardzo. „A może [to] właśnie oni?”, zaczęły padać pytania, „Może po nas?”.

Niewiele się pomyliłyśmy, choć byli to nie oni, lecz on – Hans, najgorszy kat Rzeszowa. Stał na korytarzu w towarzystwie dwóch urzędników Arbeitsamtu i szklanymi, okropnymi oczyma spoglądał na nasze przerażone twarze, a ironiczny uśmiech zaigrał mu na ustach, gdy zobaczył wśród nas zdrowe, czerstwe twarze dziewcząt i chłopców ze wsi.

Wreszcie zaczęło się sortowanie. Po kolei przechodziliśmy przed nim, a on, obserwując każdego dokładnie, wskazywał tylko w milczeniu drzwi klasy, do której dana ofiara miała się udać. W jednej klasie znajdowali się ci, których wygląd fizyczny nie zdradzał dobrego zdrowia i siły, czyli w tym wypadku szczęśliwcy, w drugiej zaś klasie rozpaczały zdrowe i czerstwe ofiary. Spisali ich nazwiska i kazali rozejść się do domów. Domyślano się więc ogólnie, że przyślą im „zaproszenie” do pracy w Niemczech do domu, więc gros tych, których wybrali, znikło…

My, jako że uznali nas za niezdolnych do pracy, czuliśmy się pewni i nadal uczęszczaliśmy do szkoły. Zniknięcie jednak „wybrańców losu” oburzyło Niemców i postanowili [odegrać się] na nas.

Pewnego dnia, gdy szłam do szkoły, zauważyłam, że w pobliżu niej krąży dużo policji niemieckiej i każdemu uczniowi bacznie się przyglądają. Zdradzili się tym. W szkole zapanował niepokój, nauka została przerwana, a młodzież bezcelowo krążyła po korytarzach, naradzając się nad tym, co czynić. Wreszcie gromada uczniów uciekła.

Ja przez dłuższy czas nie wiedziałam, co zrobić, w końcu, prawie w ostatnim możliwym momencie, zdecydowałam [się na] ucieczkę. Już przy obu bramach wejściowych stali obaj woźni szkolni, którym nakazano uniemożliwić opuszczanie szkoły, ale jeden z nich, widząc mój błagalny wzrok, wypuścił mnie za drzwi. Natychmiast, nie zwlekając ani chwili, ruszyłam w drogę. Na każdym jednak rogu ulicy widniały już z daleka postaci policjantów. Byłam jak gdyby w potrzasku. Bezradnie zaczęłam się rozglądać po ulicy. Na szczęście jedna z bocznych uliczek nie była obstawiona. Cudem dostałam się do domu i opowiedziałam wszystkie zajścia. Natychmiast zapakowano mnie – zupełnie zdrową – do łóżka, pozawijano w kompresy i byłam od razu „ciężko chora”, bo mogli się przecież [Niemcy] zjawić.

Na drugi dzień wyjechałam z Rzeszowa na wieś i tam kontynuowałam przerwaną naukę, ucząc się prywatnie, abym potem bez straty czasu mogła zdać cały materiał. I rzeczywiście! Gdy zakończyły się wszelkie wywozy ze szkół, powróciłam do Rzeszowa i zdałam drugi kurs szkoły handlowej.

Znów wyłoniły się nowe kłopoty, bo w związku z ukończeniem szkoły chwilowo byłam bez żadnego zajęcia. Zapisałam się więc do szkoły gospodarczej, gdzie jednak nie uczęszczałam, ponieważ rozpoczęły się działania wojenne i trzeba było siedzieć w schronie.

Po opuszczeniu naszych terenów przez Niemców zostało otwarte nasze gimnazjum i nareszcie możemy się uczyć swobodnie, bez strachu; uczyć się dla naszej Polski, gdyż jeszcze wiele musimy Jej dać z siebie, aby była naprawdę taka, jakiej chcemy.