RYSZARD JASIŃSKI

Ryszard Jasiński
kl. VII
Sławatycze, 13 czerwca 1946 r.

Moje przeżycia wojenne

W 1939 r. rozszalała się nad Polską straszna wojna. Od tegoż to czasu datują się moje przeżycia. W Brześciu, gdzie wówczas mieszkałem, zrobiono mobilizację wojskową. Tatusia zabrali na wojnę. Był w Kowlu. Ja zostałem z mamusią w domu. Chodziłem do pierwszej klasy. Prawie codziennie musieliśmy się chować przed bombardowaniem przez niemieckie samoloty.

Codziennie zasyłałem modły do Boga, ażeby powrócił tatuś z wojny, co też się wkrótce spełniło. W dwa tygodnie po zajęciu Brześcia przez Sowietów tatuś przyszedł do domu. Radość z tego powodu była wielka.

Gdy Sowieci zajęli Brześć, zaczęli wywozić rodziny polskie na Sybir. Nas miano wywieźć także, lecz temu przeszkodziła wojna z Niemcami. Niemcy zajęli Brześć i Polesie. Głód był wielki. Wydawali oni dziennie po dziesięć dekagramów chleba z prosianej łuski na osobę. Wszędzie przymusowa praca, aresztowania i wywóz do Niemiec. Parę razy Niemcy urządzali łapankę. Łapano dzieci i wywożono do cytadeli. Nosiły one tam cegły. Osoby dorosłe były zagrożone na każdym kroku.

Co gorsza, co noc były naloty sowieckich samolotów. Chowaliśmy się do twierdzy i fortu V. Parę razy zemdlałem z głodu i wycieńczenia. Co prawda sama twierdza była rozbita, lecz podziemia były nienaruszone. Sowieci zamknęli się w nich na hermetyczne zamknięcia i nie mogli się stamtąd wydobyć. W końcu tam pomarli.

Cała twierdza była schronem przed nalotami. Ludzie chodzili jak gdyby obłąkani i na wszystko zobojętnieli. Na każdym kroku zaglądała śmierć w oczy.

Nareszcie!!! Niemcy gwałtownie zaczęli odstępować i w końcu cofnęli się za Bug. Nas także wywieziono przemocą, jak i innych. Byliśmy w Malowej Górze, pomiędzy Janowem Podlaskim a Terespolem. Tam to wzięli Sowieci cztery dywizje Niemców i Kozaków w tzw. kocioł, czyli okrążyli ich. Rozpoczęła się straszna walka. My byliśmy w „kotle”. Bicie armat i huki pękających bomb zagłuszały jęki rannych i konających. Wszędzie dym, ogień i wrzawa. Po polach, podwórkach i rowach leżały stosy trupów. Szosa była nimi zawalona. Sowieci dostali pomoc i zacieklej uderzyli na Niemców. Bitwa wrzała na całej linii.

Podam tu jeden fragment tej walki. Żołnierz sowiecki siedział w okopie przy karabinie maszynowym i wodził bystrym wzrokiem po łąkach, okopach i łanach zbóż. Wtem dostrzegł tank niemiecki jadący prosto na niego. Schował się czym prędzej w okop i oczekiwał. Gdy tank podjechał blisko jego okopu, rzucił ciężki granat i wyskoczył. Zaledwie zdążył wskoczyć do pobliskiego okopu, rozległ się silny wybuch i po nim mniejsze. To granat rzucony pod tank rozerwał się pod motorem i amunicja, która była w tanku, zaczęła eksplodować. Załoga tanku zginęła.

Niedługo potem piechota ruszyła do ataku. Piechota niemiecka biegła po otwartej równinie. Wtedy ów sowiecki żołnierz zaczął siać seriami pocisków. Obok słychać było także szczękanie karabinów jego towarzyszy. Niemcy padali pokotem, jak skoszona trawa. Ów Sowiet nie zauważył, że z tyłu z jęczmienia wyłazi Niemiec i wziął go na cel. Huknął strzał i Sowiet zachwiał się. Odwrócił się i oddał parę strzałów słabnącą dłonią. Niemiec runął na ziemię nieżywy. Wówczas Sowiet krzyknął: „Niech żyje Stalin” i skonał.

Niemcy zostali rozbici. Lecz przedtem mścili się okrutnie. Zapędzali ludność do bunkrów i tam rzucali granaty lub wsypywali wapno nielasowane i lali wodę. Gdyśmy szli do kościoła, aby złożyć Bogu dzięki za cudowne wprost ocalenie, musieliśmy iść po trupach. Cała ziemia zasłana była nimi. Leżały rozdęte na skwarnym słońcu wraz z trupami końskimi.

Potem przyjechaliśmy do Sławatycz i tutaj dopiero odetchnęliśmy po tej wojennej zawierusze. Pragnąłbym być pożytecznym dla Polski, a w razie czego polec za Nią, tak jak tylu innych naszych bohaterów. Tylko chciałbym spocząć na ojczystej ziemi, a nie na obczyźnie.