ANDRZEJ STOJEK

Andrzej Stojek
kl. VI
Sławatycze, 12 czerwca 1946 r.

Wspomnienia z czasu okupacji niemieckiej

Miałem zaledwie szósty rok, kiedy jednego letniego popołudnia zobaczyłem gromadki ludzi biegnących w stronę rynku, skąd dochodził gwar, krzyk i lament. Za ludźmi pobiegłem i ja. Wszyscy gromadzili się wkoło świeżo ponalepianych kolorowych plakatów. Dużo kobiet płakało, mężczyźni śpiesznie wracali z rynku, a z każdej strony słychać było tylko dwa wyrazy: „mobilizacja”, „wojna”. Nie rozumiałem, co się stało, a starsi [za] bardzo byli zajęci, żeby mi to tłumaczyć.

Otwierałem szeroko oczy i zwracałem uwagę na wypadki następujące szybko po sobie. Najpierw usłyszeliśmy bombardowanie Białej. Na drogach zaroiło się od samochodów, którymi uciekała ludność z większych miast. Całą szerokością ulic śpieszyli ludzie na motocyklach, rowerem i pieszo – za Bug, wszyscy przestraszeni najazdem Niemców na Polskę. Wędrówki te nie trwały długo, bo po dwóch tygodniach zmagań Polska utraciła niepodległość. Dostała się pod władzę okrutnego hitleryzmu.

Już 17 września 1939 r. pierwsi Niemcy pokazali się w Sławatyczach na tankach. Ci prędko odjechali, a na stałe zakwaterowała się w naszej szkole straż graniczna pilnująca Bugu. O nauce w szkole mowy nie było. Dopiero za kilka miesięcy rozpoczęła się nauka w wynajętych budynkach żydowskich.

W wigilię Bożego Narodzenia usunięto nas z mieszkania koło szkoły. Potem byliśmy zmuszeni jeszcze kilka razy zmieniać mieszkanie. Między innymi mieszkaliśmy przez pewien czas w żydowskim domu na rynku. Wtedy nie wolno już było wychodzić Żydom na rynek ani przechodzić przez ulicę. Mieli wyznaczone swoje getto.

Byłem wtedy już w trzeciej klasie. Było to w dniach oktawy Bożego Ciała. Raniutko zobaczyliśmy na rynku bardzo dużo furmanek i oddział żołnierzy niemieckich, którzy biegali po domach żydowskich, łapali Żydów i wyprowadzali na rynek. O godz. 6.00 moja siostra poszła do Hanny, odległej o sześć kilometrów, do pracy, mamusia wybrała się do kościoła, a tatuś przybił na drzwiach kartkę z napisem „mieszkanie aryjskie”, kazał mi siedzieć spokojnie i też poszedł do pracy. Siedząc sam w mieszkaniu, wyglądałem przez okno i widziałem, co się dzieje na rynku. Kilka razy żołnierze zatrzymywali się przed domem, jakby chcieli wejść, ale przeczytawszy przybitą na drzwiach kartkę, odchodzili spokojnie.

W pewnej chwili pod oknami naszego mieszkania stanął wóz, na którym siedział stary Żyd. Jeden z Niemców kazał mu zejść z wozu i iść pod naszymi oknami. Gdy starzec odwrócił się plecami do żołnierza, ten wyjął rewolwer i dwoma strzałami zabił człowieka. Mój przestrach trudno opisać. Przestałem patrzeć w okno, bo mi się zdawało, że będą tak samo strzelać do mnie. Uciekłem do drugiego pokoju, ale tam przez okno widać [było] trupa w kałuży krwi. Nie wiedziałem, co z sobą zrobić, kiedy nareszcie przyszła mamusia i zaraz zwróciła się do policji, aby zabrali trupa spod okien.

Po jakimś czasie podjechała furmanka, na której leżały zwłoki pomordowanych Żydów. Trupa zabrano, a kałuże krwi zasypano ziemią. O kilka domów od nas, na jednym podwórzu zamordowano siedmiu – krew z tych trupów płynęła strugą aż na ulicę. Obraz trupa starego Żyda i strugi ludzkiej krwi stoi mi wciąż przed oczami i do dzisiejszego dnia nie mogę go zapomnieć.

Straszny najeźdźca mordował nie tylko Żydów, to samo robił z Polakami. Ślad swoich zwycięstw nad innymi znaczył krwawymi morderstwami. Teraz, kiedy straszny okupant jest już pobity, na samą myśl, co się działo kiedyś, przez ciało moje przechodzą dreszcze.